Dać wreszcie coś z siebie w konfrontacji z niewyobrażalnym cierpieniem!
Tak, dokładnie. Pójść do hospicjum i przez godzinę pobyć z samotnym, ciepiącym człowiekiem. Pomóc pielęgniarkom i wolontariuszom. Poczytać chorym, opowiedzieć coś, a nawet umyć w hospicjum podłogę.
Ofiarować godzinę cierpliwości i współodczuwania. Potrzymać za rękę samotnego i cierpiącego. Podtrzymać kubeczek ze słomką, cierpliwie, aż chory napije się wody. Koić głosem, pomóc w przygotowaniu posiłków i roznoszeniu ich.
To rodzaj wolontariatu dziękczynnego – może po zderzeniu wakacyjnej beztroski z sednem życia hospicyjnego okaże się, że taki jednorazowy ofiarodawca „na godzinę” stanie się wolontariuszem długoterminowym? (...) jeśli spotkało nas jakieś dobro, przekazujemy je komuś innemu, nie darczyńcy na siłę w ramach desperackiego rewanżu, tylko autentycznie potrzebującemu.
Człowiek w każdej chwili swego życia przygotowuje się mniej lub bardziej świadomie na śmierć, przez cały czas swego ziemskiego istnienia, więc cóż ta jedna jedyna godzina? Może będzie ona – dla wielu - esencją ich człowieczeństwa? Może nauczy ich pokory? Może wypleni egoizm? Może uświadomi ich bezsilność?
Oduczy trwonienia słów? Pokaże, jak godnie można wchodzić w wieczność. Taka godzina czynnej modlitwy połączona z czujnym pielgrzymowaniem przy łóżku chorego w stanie terminalnym. Oddać godzinę swego życia umierającemu.
I nie chwalić się „na Facebooku” albo „na blogu”.