Dziś mija 77. rocznica śmierci wielkiego Polaka Ignacego Jana Paderewskiego, wybitnego pianisty, kompozytora, działacza niepodległościowego, męża stanu, polityka.
O jego zasługach dla Polski, o wybitnym talencie muzycznym, światowej sławie koncertach napisano już niemal wszystko. Może zatem przedstawimy tylko jeden, mało znany, epizod z początków kariery Paderewskiego opisany przez niego w „Pamiętnikach”, spisanych przez Mary Lawton i wydanych w Londynie.
W maju 1889 r. zjawił się w paryskim mieszkaniu pianisty pewien dżentelmen z propozycją tournée po Holandii. Zdziwiło to artystę, gdyż sezon koncertowy właśnie się skończył, ale po przejrzeniu umowy, która wydawała się być bardzo korzystną, Paderewski wyraził zgodę. Umowa przewidywała, że honorarium będzie wypłacane każdorazowo w dniu występu, przed albo po koncercie. W koncertach, jak ustalono, mieli wziąć udział także dwaj muzycy wykonujący muzykę kameralną. W drodze do Holandii odbył się pierwszy koncert w Reims. Niestety, publiczność nie dopisała, bo miejscowość była mała, było już po sezonie, a koncert odbywał się w cyrku, gdyż inne sale były zajęte. Zaraz po koncercie impresario, choć rozczarowany, poprosił Paderewskiego o przyjęcie koperty z honorarium, na co usłyszał:
- Koncert się nie udał, a audytorium było nieliczne, nie mogę więc przyjąć tych pieniędzy, nie przejrzawszy przedtem rachunków. Czy ma pan je ze sobą?
- Nie, nie są jeszcze gotowe, ale dostarczę je panu jutro.
- Wobec tego jutro pomówimy o moim honorarium, nie mam bowiem zwyczaju przyjmowania pieniędzy, których nie zarobiłem. Tą zasadą kierowałem się w ciągu całej mojej kariery muzycznej i nigdy jej nie zmieniłem.
Po koncercie wszyscy (sześć osób) udali się na kolację do restauracji, którą sfinansował Paderewski. Następnym etapem tournée była Haga. Tam ponownie publiczność nie dopisała. Sala była prawie pusta. Ostatni koncert miał miejsce w Arnheim. „Ten występ, czytamy w Pamiętnikach, był już najmniej udany ze wszystkich, sala niemal pusta – nasz łabędzi śpiew! Po koncercie, przed wyjściem z sali, impresario uregulował honorarium akompaniatora, wiolonczelisty i skrzypka, mnie zaś oświadczył, że należność moją wypłaci nazajutrz po powrocie do Paryża”. I tak za wszystkie występy Paderewski nie otrzymał ani grosza, a ponadto musiał pokrywać rachunki za wszystkie kolacje po koncertach, ponieważ jego koledzy, po zapłaceniu pierwszej przez pianistę przyjęli to za regułę. Na tym jednak nie kończy się ta historia. Po koncercie w Arnheim w pokoju artystów zjawił się pewien elegancki pan z wyrazami uznania i gratulacjami, wyrażając głębokie ubolewanie z powodu niskiej frekwencji na koncertach i zaproszeniem na wystawną kolację. Wątpliwości kompozytora (nie znał zapraszającej osoby) rozwiał impresario pozytywnie przedstawiając zapraszającą osobę. Kolacja była iście królewska, z winem, szampanem, likierami, wyśmienitymi potrawami i najdroższymi cygarami. Na koniec gospodarz wyszedł życząc gościom dobrej nocy. Następnego dnia wszyscy mieli wracać do Paryża. Paderewski poprosił o rachunek za pokój. Gdy go otrzymał zaniemówił. Na rachunku widniała kwota za wspaniałą ucztę. Gdy usiłował wyjaśnić pomyłkę, był przecież zaproszonym gościem, urzędnik wytłumaczył mu:
- Nie, proszę pana – odparł urzędnik – to nie błąd w rachunku. Ów pan, który panów zaprosił, jest właścicielem tego hotelu i restauracji, uważał się więc za gospodarza lokalu.
- Gospodarza? – przerwałem mu.
- Ależ tak, on był gospodarzem, ale pan płaci za kolację.
Nie pozostawało mi nic innego, jak zapłacić ów nieszczęsny rachunek, wydając resztę franków.
Jakie wnioski można wyciągnąć z tej historii?
Wielki, szlachetny, wielkoduszny i wspaniałomyślny artysta nie potrafił sobie poradzić z małością, małostkowością, małodusznością i cwaniactwem.
Dlaczego?
Bo nigdy z nimi się nie stykał.
Obyśmy dożyli czasów, w których te zjawiska też będą rzadkością.