Nie zakładajmy, że Polska nigdy nie będzie niepodległa!
Istnieje antypolski mit, który głosi, że z powodu geopolitycznego położenia naszego kraju pomiędzy dwoma mocarstwami, jakimi są Niemcy i Rosja oraz z powodu natury naszego narodu nigdy nie będziemy mieli niepodległości.
Jeśli nawet udałoby się nam ją uzyskać i tak ją szybko stracimy. Powinniśmy więc sami poszukać kogoś kto będzie nami rządził.
Mit ten jest od dawna głoszony przez wrogów Polski i wydaje się że przekonało się do niego wielu Polaków, jako do prawdy oczywistej. Ma on zresztą głębokie historyczne korzenie. W XVIII w. na polskim tronie zasiadali dwaj królowie z saskiej dynastii Wettynów: August II i August III. Cieszyli się oni wsparciem części szlachty, która wolała mieć niemieckiego króla nad sobą niż np. Polaka Stanisława Leszczyńskiego. Mało kto sobie uświadamia, ale wychwalana przez wielu Konstytucja 3 maja zapewniała tron Polski właśnie niemieckim królom. W obliczu następujących rozbiorów wielu sądziło, że tylko rezygnacja z niepodległości i opowiedzenie się za jednym z zaborców jest najlepszym rozwiązaniem tragicznej sytuacji Ojczyzny.
Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. w Polsce międzywojennej było z kolei niezwykle silne myślenie o tym, że należy porozumieć się z jednym z dwóch mocarstw, aby móc zachować niepodległość. Józef Piłsudski był skłonny zwracać się ku Niemcom, a Roman Dmowski ku Rosjanom. Obaj politycy kierowali się pewną trzeźwą kalkulacją, ale ich przewidywania zawiodły i okazały się błędne w obliczu paktu Ribbentrop-Mołotow.
Po drugiej wojnie światowej wielu ludzi nie chciało walczyć z komunizmem uznając, że Związek Radziecki i tak nie pozwoli na niepodległość Polski. Gen. Wojciech Jaruzelski także tłumaczył ogłoszenie stanu wojennego rzekomym zagrożeniem ze strony Rosjan, którzy mieli chcieć spacyfikować nasz naród. Dzisiaj już wiemy z całą pewnością, że takiego zagrożenia nie było. Gen. Jaruzelski jednak przez wiele lat bronił się w ten sam sposób i część ludzi mu uwierzyła uznając za prawdziwe przekonanie, że przy takim położeniu geopolitycznym i tak nie moglibyśmy mieć niepodległości.
Obecnie nadal niezwykle żywe jest takie myślenie. Wejście Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. było wyrażeniem zgody na rezygnację z polskiej niepodległości. Podpisanie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego w 2007 r. ostatecznie przypieczętowało tę zgodę. W gruncie rzeczy dowodzi to, że w Polsce zwyciężyła opcja niemiecka, bo to Niemcy decydują o losach Unii i jej kształcie. Polska wybrała je obierając, przynajmniej w pewnym stopniu, antyrosyjską politykę.
Sam spotykałem ludzi, którzy w rozmowie zgadzali się z tym, że Unia Europejska pozbawiła nas suwerenności, ale popierali to mówiąc, że i tak byśmy nie byli w stanie rządzić się sami. Osoby te podkreślały nie tylko nasze położenie geopolityczne, ale także wyrażały przekonanie, że lepiej aby rządzili nami urzędnicy z Brukseli niż jacyś lokalni cwaniacy. W tym rozumowaniu zawarte było założenie, że Polacy są niewolnikami, którzy jednak mogą wybrać sobie pana. Lepszy zaś jest pan, który mieszka daleko, którego nie znamy i który nas nie zna niż pan tutejszy, który się będzie nami bardziej interesował i w związku z tym zrobi nam więcej krzywdy.
Największym zagrożeniem dla polskiej niepodległości nie jest Rosja i Niemcy, ale brak wiary w to, że możemy w ogóle być suwerenni. Stąd ten mit jest tak bardzo destrukcyjny i niebezpieczny. Trzeba go przełamywać i pokazywać, że powinniśmy patrzeć na to, co możemy zdziałać, a nie oglądać się na innych i czekać na co nam pozwolą. Nie chodzi o to, że mamy prowadzić politykę antyniemiecką, czy antyrosyjską. Nie chodzi też o to, że mamy prowadzić politykę prorosyjską, czy proniemiecką. Mamy przede wszystkim prowadzić politykę polską, która jest realizacją polskiej racji stanu. Bez tego zawsze będziemy tylko czyimś niewolnikiem, który biernie realizuje decyzje zapadające w jakiejś odległej stolicy.
Niektórzy uważają, że możemy przełamać to nasze nieszczęśliwie umiejscowienie poprzez przymierze z Amerykanami. W teorii wydaje się to dobrym rozwiązaniem, które w końcu mogłoby nam pomóc zapewnić pewną niezależność. W praktyce jednak okazuje się że Polacy zyskują w ten sposób jedynie nowego pana. Na życzenie Amerykanów polska armia jeździ na misje zagraniczne, a Polska zgadza się na to, by na naszym terytorium torturowano ludzi podejrzanych o terroryzm. Jednocześnie plany budowy tarczy rakietowej w naszym kraju okazują się fikcją, a nas wciąż obowiązują wizy przy wjeźdzcie do USA. Prezydent Obama chwali jednak swojego niewolnika, co dla wielu jest wystarczającym powodem do dumy.
We wszystkich działaniach polskiego rządu na arenie międzynarodowej widać brak podmiotowości. W mediach nieraz powtarza się że jesteśmy zbyt małym i słabym graczem żeby coś zdziałać. Ten brak pewności siebie, zgoda na to byśmy zawsze byli tylko wykonawcami czyjejś woli i brak wiary, że możemy być suwerenni sprawia, że tak naprawdę nie ma czegoś takiego, jak polska polityka zagraniczna. W gruncie rzeczy bowiem zawsze realizujemy interes innych. Donald Tusk, który wypełniał wiernie polecenia Angeli Merkel dzięki niej zdobył stanowisko w Unii Europejskiej. Ewa Kopacz kontynuuje jego politykę.
Aby coś zmienić należy przede wszystkim zupełnie inaczej spojrzeć na siebie i innych. Bez wiary, pragnienia wolności i niezależności nie osiągniemy niczego. Jeśli zaś będziemy je mieli będziemy mogli w nowy sposób, na innych warunkach rozmawiać z Rosją, Niemcami i USA. Będziemy mogli szukać też nowych sojuszników, którzy znajdują się w podobnej sytuacji, co my. Będziemy mogli w końcu bez kompleksów zwrócić się do krajów w naszym regionie zamiast wciąż pytająco zerkać na Berlin, Moskwę i Waszyngton.
Źródło: prawy.pl