Francja podżega do wojny
Francja pozostaje najbardziej zaciętym promotorem interwencji zbrojnej Zachodu przeciw władzom Syrii w Europie, czemu kilka dnia temu po raz kolejny dał wyraz szef francuskiej dyplomacji Laurent Fabius. Tymczasem kolejne ugrupowania określane przez zachodnich polityków i media jako umiarkowane, a co ważniejsze zbrojone przez Amerykanów, dołączyły do syryjskiego skrzydła Al-Kaidy.
3 listopada na łamach „Washington Post” głos zabrał sam minister spraw zagranicznych Francji Laurent Fabius publikując artykuł „Po Kobane uratujmy Aleppo”. W pierwszych zdaniach Fabius odnosi się do zagrożenia ze strony tak zwanego „Państwa Islamskiego”, które w warunkach syryjskiego konfliktu mogło ekspandować z Iraku na północno-wschodnią część Syrii. Szybko jednak zaczyna pisać o „drugim co do wielkości mieście Syrii i części kulturalnego dziedzictwa ludzkości, umęczonym centrum oporu przeciw dyktatorowi Baszarowi al-Asadowi”.
Cały artykuł jest właśnie aktem oskarżenia przeciw temu ostatniemu, którego Fabius obwinia o „terrorystyczne zbrodnie”, szerzenie „śmierci i zniszczenia”. Według Fabiusa legalne władze Syrii i „Państwo Islamskie” to „dwie strony tej samej barbarzyńskiej monety”, francuski minister twierdzi też, że państwo syryjskie „stworzyło potwora”, nie walczyło z nim, eksploatując przy tym spiskowe teorie bez pokrycia. Jak reasumuje szef francuskiej dyplomacji, rzekomo wspólnym celem syryjskich władz i ekstremistów, jest „zniszczenie umiarkowanej opozycji”, której „bastionem” ma być właśnie Aleppo. Wysuwa karkołomną tezę, że to właśnie „umiarkowana opozycja” może zwalczyć „chaos” w Syrii i całym jej bliskowschodnim sąsiedztwie.
Hipokryzja Fabiusa
Fabius kończy artykuł niedwuznacznym apelem: „Francja nie może pogodzić się z rozpadem Syrii ani pozostawić mieszkańców Aleppo własnemu losowi. Dlatego właśnie – razem z partnerami z koalicji [prowadzącej naloty na pozycje ISIS – K.K.] musimy skoncentrować swoje wysiłki na Aleppo, z dwoma jasnymi celami: wzmocnienia wsparcia dla umiarkowanej opozycji i ochrony ludności cywilnej przed bliźniaczymi zbrodniami reżimu i ISIL. Po Kobane musimy uratować Aleppo”.
W polityce międzynarodowej cynizm i hipokryzja bywają zwykle skutecznym narzędziem dyplomacji, jednak ich stężenie w pisemnej tyradzie francuskiego ministra spraw zagranicznych może zniesmaczyć nawet rutynowanego obserwatora stosunków międzynarodowych. Wiedza o tym, że konflikt syryjski nie jest endemiczną wojną domową, lecz lokalną wojną pośredników, podsycaną poprzez zagraniczne potęgi zachodnie i arabskie w celu zniszczenia syryjskiego państwa w jego obecnej formie, nie jest już domeną niszowych analityków ale lecz wiedzą potoczną. Publikował te informacje także prawy.pl [ http://www.prawy.pl/prawy.pl/z-zagranicy2/4515-kto-walczy-z-wladzami-syrii ]. Również bieżące wydarzenia, to jest równoczesna ze wzmocnieniem „Państwa Islamskiego” ofensywa tak zwanych „umiarkowanych rebeliantów” na południu kraju wynika bezpośrednio z zaangażowania amerykańskich pieniędzy, uzbrojenia i wsparcia wojskowego o czym także pisałem tydzień temu [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/7331-waszyngton-nie-rezygnuje-ze-strategii-destabilizacji ].
Nie ma też żadnych wątpliwości, że to właśnie w warunkach podsycanego z zewnątrz konfliktu możliwy stał się przerzut ekstremistycznego nowotworu z Iraku do Syrii – szeregi „Państwa Islamskiego”, bodaj jak żadnego innego ugrupowania walczącego z Syryjską Republiką Arabską, wypełnione są ochotnikami spoza jej granic. To właśnie zachodni politycy tacy jak Fabius dolewając oliwy do ognia wojny „stworzyli potwora” [ http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/6776-jak-antysyryjska-koalicja-wyhodowala-potwora ].
Fabius kłamie także, gdy pisze, że armia syryjska nie walczyła z „Państwem Islamskim”. Wkrótce po irackiej ofensywie ówczesnego ISIS, która tak znacznie je wzmocniła, syryjskie lotnictwo dokonało nalotów na jego pozycje na zachodzie Iraku. Wywołało to wówczas wyrazy dezaprobaty w Waszyngtonie. Naloty były kontynuowane w lecie na terytorium Syrii, bombardowano kwaterę główną takwirystów. W sierpniu oddziały syryjskie toczyły ciężkie walki z ekstremistami w prowincji Ar-Rakka i Dajr az-Zaur.
Umiarkowana opozycja dołącza do Al-Kaidy
Równie fałszywe we francuskiej propagandzie na rzecz zbrojnej interwencji w Syrii jest żonglowanie terminem „umiarkowana opozycja”. Ostatnie dwa lata konfliktu jaskrawo ujawniły charakter ugrupowań zbrojnych walczących przeciw władzom w Damaszku. Doszło do sytuacji w której najsilniejszymi z nich, poza ISIS, jest wyrosły z tego samego korzenia Dżabhat Al-Nusra – syryjskie skrzydło Al-Kaidy oraz skrajny, salafistyczny „Front Islamski”. Cała ławica innych bojówek chętnie odwołuje się do marki istniejącej wirtualnie „Wolnej Armii Syrii” jednak ich rzeczywisty profil ujawnia się na froncie.
Fabius miał tego pecha, że właśnie nastąpiło kolejne tego typu spektakularne zdarzenie, brutalnie weryfikujące jego legendy o „umiarkowanej opozycji”. Nie dalej jak drugiego listopada media zachodnie obiegła wiadomość, że dwa ugrupowania operujące w prowincji Idlib: Harakat Hazm i Syryjski Front Rewolucyjny dzień wcześniej podporządkowały się dowództwu syryjskiej Al-Kaidzie. Oba te ugrupowania miesiącami były przedstawiane właśnie jako modelowi „umiarkowani”. Mało tego oba ugrupowania były jednym z głównych adresatów amerykańskiego wsparcia w postaci dostaw broni, także broni ciężkiej bowiem Pentagon i jego arabscy sojusznicy wysyłali im ręczne wyrzutnie przeciwpancerne TOW a nawet zestawy rakietowe „Grad”. Jak podkreśla „Washington Post” w artykule z 2 listopada ekstremiści z Dżabhat Al-Nusra przejęli z rąk Syryjskiego Frontu Rewolucyjnego magazyny tej broni ulokowane w miasteczku Deir Sunbul. Z kolei bojówkarze Harakat Hazm odbierali wcześniej trening od amerykańskich instruktorów w obozach szkoleniowych w Katarze, jak podkreślił amerykański dziennik. Jak widać nawet to nie przeszkodziło francuskiemu ministrowi w dalszym zwodzeniu opinii publicznej. Dodajmy, że oznacza to, iż poważniejsze ugrupowania, które jeszcze nie są powiązane z ekstremistami pokroju ISIL, „Frontu Islamskiego” czy Dżabhat Al-Nusra, funkcjonują właściwie już tylko na południu kraju, ale nawet tam w przewadze jest ten ostatni.
Nota bene, nawiązując do słów Fabiusa o rzekomym destabilizowaniu regionu przez walkę syryjskich władz o przetrwanie, warto zwrócić uwagę na rolę Dżabhat Al-Nusra. Odepchnięty od granicy irackiej przez „Państwo Islamskie”, a przy tym nie mniej ekstremistyczny, od miesięcy zapuszcza macki do sąsiedniego Libanu. W drugiej połowie października armia libańska musiała podjąć poważną operację militarną w północnej części kraju w okolicach miejscowości Akkar, Arsal i metropolii Trypolisu. 26 października doszło nawet do walk na ulicach tego ostatniego – drugiego co wielkości miasta Libanu. Armii udało się powstrzymać infiltrację zarówno ze strony „Państwa Islamskiego” jak i właśnie Dżabhat Al-Nusra. Według libańskiego dziennika An-Nahar ten drugi jest wyraźnie silniejszy – ma szerzej rozbudowaną siatkę komórek. Dziennikarz tej gazety Mohammad Nemr twierdzi nawet, że jego bojówkarze wycofali się z Trypolisu nie tyle ze względu na nacisk libańskiej armii ale zakulisowe porozumienie zawarte z „pewnymi politykami” libańskimi za pośrednictwem sunnickiego Stowarzyszenia Uczonych Muzułmańskich, jak pisze powołując się na anonimowe źródła.
Francuski neokonserwatyzm
Wracając do stanowiska Francji można zaobserwować trwałość, wbrew politycznej racjonalności, tendencji którą można by określić swoistą, miejscową odmianą neokonserwatyzmu. Jeszcze Jaques Chirac bardzo ostro krytykował amerykańską interwencję w Iraku. Przełomem okazała się rewolucja w Tunezji, w czasie której Paryż stawiał jeszcze na obalonego przez nią prezydenta Ben Alego. Doprowadziło to do radykalnej przemiany francuskiej polityki, która z gorliwością neofity i ideologicznym rozgorączkowaniem podobnym tego wyrażanego przez niegdysiejszą administrację Busha juniora, zaczęła animować w regionie tak zwaną „arabską wiosnę” i „promowanie demokracji”.
Warto przypomnieć, że to Nicolas Sarkozy i jego szef dyplomacji Alain Juppe byli głównymi orędownikami militarnej operacji NATO na rzecz „zmiany reżimu” w Libii, z jakże fatalnymi skutkami dla tego kraju i jego otoczenia. Od początku konfliktu w Syrii Francja była jednym z głównych protektorów Syryjskiej Rady Narodowej a potem Narodowej Koalicji na Rzecz Opozycji i Sił Rewolucyjnych, choć te emigracyjne struktury pozostały atrapą bez wpływu na sytuację w Syrii. Francja jest też ciągle promotorem bezpośredniej militarnej interwencji w tym kraju. Wszystko to mimo, że jeszcze w czerwcu 2011 r. Eric Chevaliers – dawny francuski ambasador w Damaszku a wówczas analityk państwowego think-tanku DGSE ostrzegał Juppe – „uważajcie, Asad nie upadnie jak inni bliskowschodni liderzy” – jak cytuje Arzu Cakir Morin w artykule dla portalu Al-Monitor z 31 października.
Ten turecki publicysta zauważa zresztą na tym tle zbliżenie Francji do władz Turcji, jeszcze intensywniej działających na rzecz obalenia Baszara Al-Asada, które po latach ochłodzenia za czasów Sarkozego. Prezydenci obu krajów – Francois Hollande i Recep Tayyip Erdogan spotkali się 31 października w Paryżu a głównym tematem ich rozmów była właśnie Syria. Na wspólnej konferencji prasowej obu głów państwa Erdogan mówił dokładnie to samo co pojawiło się w opublikowanym trzy dni później artykule Fabiusa. Turecki prezydent powtórzył odrzucane kilkakrotnie przez Amerykanów żądanie ustanowienia strefy zakazu lotów nad północną Syrią, od tego uzależniając zaangażowanie Turcji w zwalczanie „Państwa Islamskiego”. Hollande, wbrew Obamie, był jedynym zachodnim przywódcą, który poparł turecki postulat. ISIS nie używa lotnictwa, jest oczywistym, że strefa zakazu lotu ma być formą uderzenia w syryjskie siły zbrojne i ewentualnym wstępem do szerzej zakrojonej agresji. Dokładnie taki scenariusz przećwiczono już w czasie ataku na Libię w 2011 r.
Izrael bagatelizuje problem ISIS
Francja w swych agresywnych zapędach może liczyć nie tylko na Ankarę. 30 października izraelski dziennik „Haaretz” opublikował na swojej stronie internetowej opinię anonimowego, ale jak twierdziła redakcja wysokiego oficera Dowództwa Północnego IDF, który oświadczył że zwalczając ISIL „zachód wspiera radykalną oś szyicką”. Oficer twierdził, że to „dziwna sytuacja” że "Stany Zjednoczone, Kanada, Francja są po tej samej stronie co Hazbollah, Iran i Asad”. Jak mówił - „Uważam, że Zachód interweniował za wcześnie i nie koniecznie w dobrym kierunku” – podsumował. Głównym zmartwieniem dla izraelskiej armii okazuje się „wzrastająca obecność Iranu w Syrii” choć jednocześnie oficer zaznacza, że ani Irańczycy, ani Al-Asad nie chcą się teraz wdawać w jakikolwiek konflikt z Izraelem.
Władze Syrii od dawna oskarżają Izraelczyków o osłanianie aktywności rebeliantów na okupowanej części Wzgórz Golan. 23 września armia izraelska zestrzeliła dwa syryjskie myśliwce prowadzące atak na pozycje Dżabhat Al-Nusra. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Izraelczycy w swoim stylu bezpardonowo mówią to czego obawiający się opinii publicznej w swoich krajach przywódcy zachodni nie chcą wypowiedzieć głośno – walka z ISIS jest wygodnym pretekstem do dalszego destabilizowania Syrii i trzymania otwartej furtki dla interwencji przeciw jej władzom.
Wydaje się jednak, że hamulcowym pozostaje Baracka Obama. Wczoraj „Wall Street Journal” podał na swojej stronie internetowej, że amerykański prezydent wysłał sekretny list do przywódcy Iranu Alego Chamenei w którym miał zaproponować wspólną walkę z „Państwem Islamskim” podkreślając, że zarówno USA jak i szyicka Islamska Republika mają w tym wspólny interes. List miał zostać wysłany jeszcze w połowie października. Wypytywani przez dziennikarzy urzędnicy administracji Obamy nie chcieli rozmawiać o sprawie, ale jednocześnie nie zaprzeczali istnieniu poufnego listu.
Trudno powiedzieć na ile szczera jest propozycja Obamy (o ile faktycznie miała ona miejsce) bo w swoim liście jako warunek postawił rozwiązanie problemu irańskiego programu atomowego, czyli jakąś formę ustępstw Iranu. Amerykańskiemu prezydentowi spieszy się w tej sprawie bo 24 listopada mija termin osiągnięcia porozumienia przez grupę negocjacyjną 5+1 (Iran, USA, Wielka Brytania, Rosja, Chiny, Niemcy, Francja). Jeśli jednak Waszyngton faktycznie szuka jakiejś kooperacji z Iranem, będzie musiał utemperować agresywne zamiary wobec Damaszku. Właśnie wczoraj irański wiceminister spraw zagranicznych do spraw krajów arabskich i Afryki Hossein Amir Abdollahian jeszcze raz podkreślił poparcia swojego kraju dla syryjskich władz , podkreślając niedopuszczalność jakiekolwiek formy militarnego nacisku na nie.
Karol Kaźmierczak
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl