Tęsknię za Grodnem niemiłosiernie. W zadziwieniu przyglądam się nowej Warszawie, która tam zaczyna jeździć bez emocji. Bo moda. Bo wypada. Bo w korpo można się pochwalić, że Grodno to antidotum na znudzenie po Malediwach.
Zmierzch. Na stole przykrytym ręcznie haftowaną serwetą leżą stosy albumów ze zdjęciami. Do późnych godzin nocnych oglądamy dziesiątki albumów ze zdjęciami. Skupione, szlachetne, dumne twarze patrzą na nas jakby ze zdziwieniem.
Na wielu wypisany jest mistycyzm religijno-patriotyczny (mam na myśli również późniejszych „cichych świętych”, którzy – choć nieznani już z nazwisk – za Ojczyznę oddali swe życie). Inni zaś na twarzach mają wypisaną awanturniczość. Na innych jeszcze portretach widać twarze z domieszką innej krwi: ormiańskiej czy wołoskiej.
Nawet na dawnych zdjęciach widać kresową skłonność do przechodzenia z jednej skrajności w drugą, co łatwiej mi będzie zawrzeć w burzliwym szkicu węglem. W Grodnie robię dziesiątki szkiców węglem - węgiel szybko biegnie po papierze - dogania przeszłość. Na Kresach cywilizacja Wschodu ściera się nieustannie z cywilizacją Zachodu, co widać na obliczach mieszkańców.
Prócz odnalezionych zdjęć rodzinnych moja rozmówczyni pokazuje mi portret w dobroczynność zaangażowanej kuzynki - Zofii.
Zosia dzieciństwo miała sielskie, żyła wręcz pod kloszem. Gdy miała lat jedenaście coś w niej pękło. Zmarł jej tatuś, a wychowaniem subtelnej, nadwrażliwej dziewczynki zajęła się despotyczna matka, zwolenniczka rodzinnych rządów twardej, kobiecej ręki i absolutnej surowości wobec własnych dzieci.
Z nakazu matki jako osiemnastolatka odrzuciła miłość młodzieńca, którego miłowała. Do końca swego życia trwała w bolesnym niespełnieniu uczuciowym - myślę o jej dalszym losie spacerując nad Niemnem śladami młodości.
Cisza kościoła jest doskonałą formą muzyki. Taką oto zapamiętałam z bernardyńskiego kościoła w Grodnie. Niemniej na przemian z fragmentami wiersza wracają fragmenty koncertu organowego, którego słuchałam siedząc w tej samej ławeczce przed ponad dwudziestu siedmiu laty. Był taki czas, że przychodziłam tu codziennie.
Modlitwa i niepokój w duszy młodej dziewczyny, która przemierzając raz jeszcze grodzieńskie miejsca sentymentalne spogląda zupełnie inaczej – na własną młodość.
Dziś odnalazłam wiersz, który napisałam przed laty, w czasach, gdy pisanie emocjonalne miało sens oraz było kwestią elitarnych przeżyć, a nie – internetowej potoczystości:
„Z dala od dworcowych wyczekiwań
Usłysz, usłysz muzykę Grodna
Skrzydłem otwórz wrota kościoła Bernardynów (…)
Zasmucony głos dziecka
Snuje się
Wśród gasnących świec przy ołtarzu
Chmury nad kościołem
Wydłużone w drzewce krzyża
STACCATO
Fot. Pixabay