W hołdzie bohaterom Powstania Warszawskiego. Z miłością do Polski
Dziś moje serce przepełniają zebrane z kamieni ofiarne krople krwi.
Zebrane z kamieni warszawskich, zbierane przez lata całe i przechowywane. Oby nie zaginęły. Oby nie zapomniano o nich. Krew zebrana z ulic Warszawy, z zaułków, z pól, na których kiedyś rosły kartofle, a teraz stoją bloki. Krople krwi, które dają życie. Ofiarne krople, złożone na ołtarzu Ojczyzny, przemawiające gorącą miłością.
Zbieram te krople przez ponad trzydzieści lat. Od pierwszego dnia, gdy zamieszkałam w Warszawie, zbieram je kropla po kropli. Gdy pierwszy raz wyszłam na ulice Warszawy – Warszawa przemówiła do mnie Powstaniem. Uczyniła mnie częścią swej historii i zagarnęła na zawsze. Uczyła mnie i wychowywała mową swych kamieni. I nakazała mi być Jej świadkiem, pamięcią, która się będzie o Nią upominać.
I oto upominam się o Warszawę. Upominam się o pamięć dla Powstania!
Nie znam przedwojennej Warszawy. Potrafię jednak coś niecoś sobie wyobrazić. Może byłaby ładniejsza, bogatsza w architekturę, więcej okazałej secesji, trochę klasycyzmu, zabudowa bardziej zwarta, trochę więcej zabytków.
I wszystko stare, autentyczne, a nie odbudowywane. Lecz ta Warszawa, którą ja znam, choć biedniejsza niż inne miasta w zabytki i architekturę, ta Warszawa bogatsza jest swoją historią, zburzonymi domami i zgliszczami, ruinami, których już nie ma. To miasto, które miało być wymazane z mapy świata istnieje i żyje.
Warszawa mojej młodości była już miastem odbudowanym. Starówka stała piękna, nie było tylko Zamku Warszawskiego, ale Zygmunt patrzył ze swojej kolumny i mógł widzieć wszystko naokoło odbudowane – Krakowskie Przedmieście, Miodowa, Senatorska – wszystko już było odbudowane, ruin nie było widać, a mimo to ja je czułam, one jakoś wychodziły z niepamięci, by przemówić do mnie.
Nike stała na Placu Teatralnym i górowała nad wszystkim, jej podniesiony miecz przypominał i ostrzegał. Nie znam Warszawy zburzonej, nie widziałam ruin i zgliszcz, a mimo to są one dla mnie gdzieś tam, we wnętrzu każdego nowego budynku, są w odbudowanej Starówce, w polach dalekiego Mokotowa, w ogrodach na Żoliborzu. Na ulicach były łatwo zauważalne płyty pamiątkowe z krzyżem Virtuti Militari i napisami upamiętniającymi miejsce martyrologii Narodu. Te płyty i dziś w większości są.
Tylko jakoś zginęły w tle, zostały przytłoczone, pomniejszone i jakby skazane na powolne zapomnienie w otoczeniu pyszniącego się szkła, betonu i natrętnych nowych budynków, krzyczących o biznesie. Nike Warszawska stoi gdzieś na boku Trasy W-Z. Obok Niej nieustannie pędzą samochody i mało kto pamięta, by odwrócić wzrok i spojrzeć na symbol czasów bohaterskich i ofiary bohaterów.
Gdy patrzę dziś na Warszawę zaczynam się zastanawiać, czy nie jest przypadkiem tak, że ci, którzy chcieli wymazać miasto z mapy, całkiem ze swego zamiaru nie zrezygnowali. Tylko znaleźli inny sposób – jeśli nie da się wymazać Warszawy, to należy zmienić Jej oblicze, rozpuścić go w kwasie pogoni za biznesem i sukcesem, zakryć pamięć pod płaszczem z betonu, błyszczącego szkła i stali!
Ale ja jestem pamięcią, to jest moje posłanie, moje zadanie, które dała mi Warszawa. Choć nie znałam Jej zburzonej, choć nie widziałam płynącej w Niej krwi, to owe krople ofiarne nakazują mi mówić i nie zapominać. A Pamięć Warszawy to na pierwszym miejscu pamięć Powstania.
Ojciec Święty Pius XII powiedział o Powstańczej Warszawie, że jest „miastem nieujarzmionym, które stało się sumieniem narodów, miastem wołającym o wyższą miłość, o sens praw Bożych w świecie”. A Prymas Tysiąclecia mówił o Powstaniu tak: „Pozostanie ono bez względu na późniejszą ocenę historyków, najwspanialszym świadectwem woli i prawa do życia Narodu.
Było potężnym zrywem, który za wszelką cenę, nawet za cenę zniszczenia stolicy, bo ona nie jest całym narodem, nawet za cenę krwi najlepszej młodzieży, bo to nie jest jeszcze cały naród, pragnie zaświadczyć w obliczu świata, że Polska chce żyć, że Polska ma prawo żyć, że Polska ma prawo do wolności. W tym zrywie tak bohaterskim, wspaniałym, tak niepamiętnym na dobro osobiste, brał udział cały Naród”.
Powstanie Warszawskie jest więc dziełem całego Narodu i należy tak je widzieć i tak o nim pamiętać.
Jest dziełem Całego Narodu, a nie tylko Warszawy, nie tylko garstki ludzi. A czy o tym pamiętamy?
Przyglądam się dziś, w dniu 1 sierpnia, Warszawie. Objeżdżam pół miasta, by zobaczyć jak trwa ta pamięć. Na ulicach trochę „urzędowych” flag. Domy prywatne i balkony mieszkań – prawie nie ma oznak, by ktoś pamiętał o Powstaniu. W mojej podwarszawskiej miejscowości naliczyłam „aż” trzy flagi (łącznie z moją). Ale najbardziej boli, gdy ogląda się kościoły. Owszem, są takie, gdzie wywieszono jedną czy dwie flagi.
Ale są i takie, gdzie zapomniano. Po prostu nikt nie pamiętał, że należy choć tę jedną flagę wystawić, pokazać, że pamiętamy. Jeden ze znajomych proboszczów życzliwie mi tłumaczy, że nie powinnam się denerwować. Podobno w rubrycelli dla parafii nie ma obowiązku wywieszania flag, a tylko parafie warszawskie mają obowiązek odprawić Msze św. za powstańców. No więc wszystko jest w porządku, spełnione jest to, co wymaga rubrycela. Msze św. można odprawić mniej lub bardziej uroczyście i tylko w parafiach warszawskich. Choć obwody AK były i poza Warszawą. Przykładem może być obwód Pruszkowski, którego żołnierze uczestniczyli w Powstaniu. Choć Powstanie było nie tylko Warszawskie, ale w swej istocie – dla Narodu.
Choć AK nie była tylko w Warszawie. I wreszcie – choć z tylu kościołów wyszli księża, by spowiadać, pomagać, być z powstańcami. Niektórzy z nich oddali swe życie na polach bitewnych Powstania. Bo Powstanie to nie jakiś tam zryw uczuciowy, to walka regularnego wojska, wyćwiczonego w podziemiu, walka wyzwoleńcza. Jak długo jeszcze ma pokutować strach i brak odwagi do uznania istotnej wartości Powstania? Jak długo ma pokutować mit o zapaleńczo-nieroztropnym i marzeniowo-uczuciowym rozkazie wzniecenia Powstania?
Jest w Warszawie taki klasztor, wybudowany na górce. W czasie Powstania stanowił on świetny punkt obserwacyjny – naokoło były pola uprawne, które teraz zabudowane są blokami. Na górnych piętrach tego klasztoru Niemcy zrobili sobie kwaterę. Powstańcy z Mokotowa, chcąc przedostać się do walczącego jeszcze Śródmieścia, musieli nieraz przeczołgać się przez odkryte i wystawione na obstrzał pola, by dojść do zabudowań, gdzie mieli szansę się schować i wycofywać się do miasta.
Na dolnym piętrze tego klasztoru zostało kilku zakonników, nie mogli oni w żaden sposób pomóc powstańcom. Tylko stali w oknach swoich cel i gdy rozlegała się kanonada i widzieli jak któraś z czołgających się sylwetek przestaje się poruszać, przez zamknięte okna udzielali rozgrzeszenia i prosili Pana o zmiłowanie dla ginących. Ziemia tam nasączona jest krwią i nic nie potrafi zagłuszyć jej głosu.
Jest w Warszawie taki kościół, który nie został zburzony w czasie Powstania. Bodajże jeden jedyny, który został ocalony przez samych Niemców. Tam powstańcy urządzili szpital dla rannych Niemców, bo powstańcy rannych z pola zabierali o ile mogli i starali się o nich, póki mogli, przecież byli to jeńcy wojenni. Tak właśnie powstańcy odnosili się do swoich najgorszych wrogów. Ale jest i inny kościół, gdzie też urządzono szpital – tam byli ranni powstańcy. A gdy tam dotarli Niemcy, wydali na wszystkich wyrok śmierci.
Był z nimi ksiądz – zakonnik. Mógł w ostatniej chwili ich opuścić i uratować swoje życie. Proponowano mu to. Ale został, bo chciał ich wyspowiadać i udzielić rozgrzeszenia przed śmiercią. I Niemcy na to poszli. Ksiądz spowiadał i opatrywał na śmierć, a Niemiec strzelał w głowę rannego. I tak przechodzili do następnego – razem – ksiądz i Niemiec. Na koniec Niemiec strzelił ostatni raz: w głowę księdza. Ulice Warszawy. Czasami były przekopane na nich elementy fortyfikacji – transzeje, można było przebiec z jednej na drugą stronę i uniknąć obstrzału ustawionej niedaleko niemieckiej baterii.
Zza okna cudem nie zburzonego domu pewna matka patrzyła jak jej syn przemyka się na drugą stronę ulicy. Była taka szczęśliwa. Powstanie trwało już ponad miesiąc, a ona nie wiedziała co z jej synem. I dziś przyszedł na chwilę, ucałował ją, a teraz idzie znowu do walki. I chciała go wzrokiem jeszcze odprowadzić. Okna nie otwierała, by Niemcy nie zauważyli ruchu. Stała za firanką i patrzyła jak syn się czołga przez rów. I wtedy się pomylił i za wcześnie wyskoczył. Rozległ się pojedynczy strzał i syn padł. Matka przeczołgała się przez rów, wywlekła ciało syna i pochowała go na podwórku, pod figurką Matki Bożej. Po wojnie rozkopała grób i pochowała go na cmentarzu.
Krople krwi na ulicach Warszawy. Krople, które nie wyschły i nie wyschną.
Schyl głowę przed Powstaniem! Schyl głowę przed Warszawą. Przyjrzyj się Jej ulicom, poszukaj śladów walki, poszukaj historii ludzi. Wraz ze mną stań się pamięcią Powstania, pamięcią 63 dni!
A sierpień tego lata był gorący I pola już złociły się pszenicą Dojrzewał wrzesień i płakał październik A oni ciągle, jeszcze tam walczyli Świat się odwracał i oczy zamykał By nie zobaczyć jaki jest zdradliwy. I tylko Matka Boska nad Warszawą Płakała ciągle, a w Jej rękach Jezus Poległym i walczącym błogosławił.
Źródło: prawy.pl