Liberalna elita III RP i jej „dworscy dziennikarze” szczycą się w polemice z prawicą wielkim sukcesem samorządowej Polski - dziecka transformacji. Spójrzmy krytycznie bez zacietrzewienia na ten temat.
Samorządowość mamy po greckiej polis i rzymskiej civitas. Składały się na nie: Zgromadzenie obywatelskie, rady, wybory urzędników na roczną kadencję, obywatelską armię. W I Rzeczpospolitej odziedziczyliśmy po średniowieczu samorząd miejski na bazie prawa magdeburskiego, do którego dodaliśmy samorząd ziemski w powiatach (dawne księstwa piastowskie).
Przez jakiś czas istniał nawet samorząd chłopski we wsiach lokowanych na prawie niemieckich, a i te nielokowane upodabniały się do nich pod względem samorządu. Samorząd kształtował się i w różnym stopniu pod zaborami. W II RP po zamachu majowym sanacja stopniowo likwidowała samorząd posługując się całym wachlarzem instrumentów kontrolnych łącznie z „zarządem komisarycznym”. O czasach PRL nie wspominam.
W III RP (dokładnie 1998 r.) uczyniono samorząd jednym z filarów ładu konstytucyjnego zapisując w Art. 163 Konstytucji RP: "
Samorząd terytorialny wykonuje zadania publiczne nie zastrzeżone przez Konstytucję lub ustawy dla organów innych władz publicznych". W artykule tym wyrażono domniemanie kompetencji samorządu terytorialnego. Wprowadzono samorząd gminny, powiatowy i wojewódzki.
Wszystko pięknie, ale „elita” III RP, nie pomna doświadczeń antyku i średniowiecza zapomniała o wpisać jedną kluczową instytucję, która rzutuje na jakość samorządu: KADENCYJNOŚĆ (korektę zrobiono dopiero ustawą z 11.01.2018)
Brak kadencyjności spotęgował wszystkie możliwe patologie, które rodzą się z ustroju demokratycznego: korupcja, nepotyzm i - najgorsza – oligarchizacja. Ta patologia, którą zauważył i opisał Arystoteles nie dotyczy tylko życia na szczeblu krajowym, ale również lokalnym. Swojska nazwa „układów i układzików” rozpełzła się po samorządach od morza do gór. Mądrości i roztropność zarządzania pieniędzmi publicznymi przegrała z ambicjami posiadania nie rentownych aqua-parków (rentowne są tylko na źródłach geotermalnych). Samorządowcy zblatowali się z chciwymi deweloperami i już ścielą im drogę prawną dewastującą zieloną przestrzeń w miastach.
Mało tego, niektóre komitety wyborcze typu „kocham moje miasto” są tworzone i finansowane przez deweloperkę. Cóż, widać bardzo kochają swoje miasta.
Kolejny problem to zbudowanie za dużych obiektów sportowych (stadion w Gdańsku), których utrzymanie drenuje budżet miasta. Budowlane „białe słonie” (beneficjentami są firmy budowlane) oszpeciły miasta.
Gdańskie Centrum Solidarności miejscowi nazwali „kupą” architektoniczną. „Dworscy” lokalni dziennikarze ze Szczecina rozpisują się nad architekturą tamtejszej filharmonii, którą faktycznie – jak mi powiedział obywatel tego miasta – zepsuła całą architekturą otoczenia. Warszawa decyzją rady miasta zostanie oszpecona na zawsze wieżowcami (Europa od tego obchodzi). Inwestycje często omijają zaniedbane dzielnice, bo biedacy i tak nie głosują. Narosły i przestępcze patologie jak okrutna reprywatyzacja oraz wypędzanie ludzi z reprywatyzowanych mieszkań: Warszawa, Kraków, Poznań.
III RP pokazała tym swoją okrutną twarz – rządy zamożnych liberalnych elit przeciw słabszym.
Jest i inna twarz samorządów w Polsce. Bolszewicka, sodomicka i rewolucyjna. Kiedy REWOLUCJA NEO-MARKSISTOWSKA, którą zapowiadała w ostatnich latach miesiącach swych rządów premier Kopacz, nie udała się na szczeblu centralnych, uderzyła ona przez samorządy. Czyny udział prezydentów Poznania, Gdańska w tzw. „parady równości” daje wiele do myślenia. A to dopiero początek.
Bolszewicy ante portas. Przekroczyli już Wisłę!
Jak przerwać, ten pochód marksistów? Może na początek zlikwidowanie wyborów bezpośrednich prezydentów i burmistrzów. III RP zapomniała, że do sprawowania władzy potrzeba tego co starożytni nazywali „CNOTĄ”.
W sprawach zasadniczych pozostaje nam już tylko czekać na POWRÓT KRÓLA.