Tytuł tego artykułu to oczywiście tytuł wspomnieniowej książki Izabeli z Lutosławskich Wolikowskiej wydanej w 1961 roku nakładem Komitetu Wydawniczego w Chicago, USA.
Z tej bogatej, wartej przypomnienia książnicy przypomnijmy jaki był stosunek Romana Dmowskiego do przywódcy ruchu ludowego Wincentego Witosa.
Dmowski niezbyt przepadał z klasowym ruchem chłopskim przed Wielką Wojną widząc w tym pewien niebezpieczny precedens klasowy, anarchizujący życie społeczne. A pod względem politycznym podejrzewał, że jest pod wpływem obcych, nie polskich sił politycznych, jak masoneria (późniejszy PSL-Wyzwolenie funkcjonował w oparciu o braci lożowych). Podczas wojny bardzo długo, aż do 1917 r., ludowcy popierali państwa centralne.
„
Od powrotu do kraju po Traktacie Wersalskim i od zetknięcia się w Sejmie z licznym Stronnictwem Ludowym, Dmowski pogodził się z istnieniem samodzielnego ruchu politycznego chłopskiego, troszczył się tylko o to aby ten ruch był zdrowy moralnie i miał charakter polski.
Wkrótce zaprzyjaźnił się z Wincentym Witosem, ceniąc w nim przede wszystkim charakter, samodzielność, trzeźwość i uczciwość politycznego i społecznego myślenia, czym w jego oczach Witos górował nie tylko nad chłopami, ale nad wielu inteligentami, należącymi do Sejmu. Toteż nie wahał się Dmowski wziąć udziału w gabinecie tworzonym przez Witosa (1923) i później utrzymywał z nim serdeczne stosunki osobiste...”
„
Witos zaprzyjaźniony z Panem Dmowskim, został zaproszony na Nowy Rok (1923/24) na Marszałkowską 21, gdzie mieszkaliśmy z Niklewiczami i Panem Romanem. Zdarzyła się przy tym zabawna rzecz. Wejście na Marszałkowską było mylące, na wprost bramy były schody bardzo wygodne prowadzące do kuchen, a z boku skromne wejście do schodów głównych i do windy (w tym czasie w kamienicach mieszczańskich służba miał osobne wejścia).
Już Nuncjusz Papieski Ratii, niedawno, późniejszy Papież Pius XI, zabrnął do kuchni, ale oczywiście fiolety go uratowały i służba od razu go anonsowała. Inaczej z Witosem. On nigdy nie nosił krawatu, więc pełna godności Józefa (służąca) zapytała go podejrzliwie i niedbale:
- Do kogo proszę?
- Do Prezesa Dmowskiego.
Ona objęła jego chłopską postać bardzo krytycznie, kazała mu usiąść na stołku kuchennym, co uczynił pokornie i bez pośpiechu anonsowała:
- Jakiś chłop do Pana Prezesa.
Pan Roman zerwał się, zrozumiawszy o kogo chodzi. Śmieliśmy się wszyscy i Witos śmiał się swobodnie.
Ten Nowy Rok spędzony z Witosem, wybitnie inteligentnym, władającym doskonałą polszczyzną i posiadającym wrodzoną kulturą, został nam w pamięci, jako wyjątkowo miły”.
Piękny przykład dwóch wielkich, twardych mężczyzn i polityków, wzajemnie się szanujących i podziwiających.
Inaczej było w obozie przeciwnym. W niespełna 7 lat później, pretorianie „wodza” Piłsudskiego, czytający w myślach nadymanego pychą „bożyszcza” z Belwederu, osadzonego w twierdzy brzeskiej Witosa, bili i poniżali. M. in nakazali ręczne czyszczenie latryn i opróżnianie wiader na odchody.
Sanacyjno-piłsudczykowska klika była karykaturalną, zniekształconą kopią carsko-turańskiej satrapii.
Wieczne odpocznienie racz im dać Panie,
naszym Ojcom Niepodległości...
Wybór zdjęć: Autor