Wzniosłości, śmieszności i groteska

0
0
0
/

Ach, cóż za ostentacja, cóż za wyjątkowa okazja do zaobserwowania na żywo odrębności między obozem zdrady i zaprzaństwa, a obozem płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm! Mówię oczywiście o „odrębnych” ceremoniach wspominania zakończenia sierpniowych strajków porozumieniem podpisanym w Stoczni Gdańskiej przez ówczesnego wicepremiera Mieczysława Jagielskiego i Lecha Wałęsę, który został uznany za przywódcę tego strajku po słynnym skoku przez płot. Wprawdzie żyją jeszcze ludzie, chociaż już nie wszyscy, którzy utrzymują, że w tym miejscu nie było żadnego płotu, który można by przeskoczyć, a Lecha Wałęsę dostarczyła do Stoczni motorówka Marynarki Wojennej, ale to jest opinia niezgodna z legendą, pracowicie skomponowaną nie tylko przez wywiad wojskowy, przez który – jak podejrzewam – Lech Wałęsa został w drugiej połowie lat 70-tych przejęty od SB i całkiem inaczej zadaniowany – ale również przez „lewicę laicką”, która potrzebowała mieć na fasadzie wielkiego ruchu społecznego, jakim była „Solidarność”, przewidywalnego naturszczyka. Jak pamiętamy, kandydatem „lewicy laickiej” na legendarnego przywódcę był pan Zbigniew Bujak, ale stanowisko wywiadu wojskowego przeważyło i dzięki temu mamy podawaną corocznie do wierzenia legendę Lecha Wałęsy, od której zarówno on, jak i jego klakierzy sprawnie odcinają kupony. Toteż nic dziwnego, że podczas wspomnianej ceremonii, w otoczeniu Lecha Wałęsy pojawił się pan Grzegorz Schetyna, postać dla obozu zdrady i zaprzaństwa bardzo reprezentatywna, a głównym przedmiotem refleksji, zgodnie z wytycznymi niemieckiej BND i starych kiejkutów, była sprawa praworządności w naszym bantustanie. Rzecz w tym, że w miejsce agentury uplasowanej w sądach jeszcze przez STASI oraz później - przez starych kiejkutów – obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm chciałby wprowadzić swoich faworytów, co oczywiście budzi zrozumiałe obawy obozu przeciwnego. Rąbka tajemnicy uchylił mimowolnie pan Marcin Święcicki stwierdzając, że byłoby to niezgodne z porozumieniem „okrągłego stołu” z 1989 roku. Wówczas bowiem generał Czesław Kiszczak w imieniu komuny, ale w porozumieniu z Departamentem Stanu USA, z ramienia którego transformację ustrojową w naszym bantustanie projektował pan Daniel Fried, a później ją nadzorował jako ambasador USA w Warszawie, wyznaczył ramy, w jakich może poruszać się nasza młoda demokracja. Toteż każde wychylenie w jedną, czy w drugą stronę, musi wywoływać zamieszanie – a przecież na to wszystko nakłada się jeszcze niemieckie dążenie do odzyskania wpływów politycznych w Polsce, co sprawia, że przepychanki, których w innych okolicznościach nikt by nie zauważył, wychodzą na teren międzynarodowy. Jest to sytuacja pod pewnymi względami podobna do tej z 1 września 1939 roku, z tą oczywiście różnicą, że jeśli nawet historia się powtarza, to raczej nie jako tragedia, a farsa. W tej sytuacji nic dziwnego, że nadgorliwcy z obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm podjęli próbę dorobienia heroicznej legendy braciom Kaczyńskim, fundując w Stoczni tablicę informującą, że podczas strajku, ale nie tego z 1980 roku, tylko tego z roku 1988, bracia Kaczyńscy tam „byli”. Nawiasem mówiąc, ten cały strajk w 1988 roku był potrzebny nie tyle „Solidarności”, która po wieloletnim nękaniu przez bezpiekę, była już na ostatnich nogach i nie była zdolna do żadnego poważniejszego naporu na władzę, co wywiadowi wojskowemu, dla stworzenia pozorów, że to niby musiał ustąpić pod naporem zagniewanego ludu. Którzy uczestnicy wspomnianego strajku wiedzieli, o co chodzi, a którzy myśleli, że to wszystko naprawdę – tego oczywiście nie wiem, ale myślę, że przypuszczenie, iż akurat bracia Kaczyńscy nie wiedzieli o co chodzi, byłoby niegrzeczne, zwłaszcza w sytuacji, gdy rok później Lech Kaczyński był przez generała Kiszczaka zaproszony do Magdalenki, gdzie rozmawiano w gronie osób zaufanych. Skoro jednak obóz płomiennych dzierżawców upatrzył sobie właśnie Lecha Kaczyńskiego na jasnego idola, to nic dziwnego, że pojawił się pomysł dosztukowania braciom Kaczyńskim legendy heroicznej. Ale miał rację Mickiewicz, wkładając w usta Kajetana Koźmiana opinię, że trzeba trochę odczekać, „nim się przedmiot świeży jak figa ucukruje, jak tytuń uleży” i w tym przypadku przekroczona została granica dzieląca patos od śmieszności. Wymowni Francuzi powiadają, że „du sublime au ridicule il n`y a, q`un pas”, co się wykłada, że od wzniosłości do śmieszności jest tylko krok i ten krok został właśnie zrobiony. Wyobrażam sobie, jak ta nadgorliwość musiała rozwścieczyć prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który z pewnością pamięta niezamierzone efekty komiczne, jakich mnóstwo pojawiło się przy okazji obchodów 110 rocznicy urodzin Lenina – że aż natarł uszu pomysłodawcom tej imprezy i odmówił wzięcia w niej udziału. Wygląda na to, że na narodziny heroicznej legendy braci Kaczyńskich będziemy musieli jeszcze trochę poczekać, chyba, że wszystko rozstrzygnie się w całkiem innych kategoriach. Tak się składa, że przypadająca 31 sierpnia rocznica krótkotrwałego rozejmu między polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, a historycznym narodem polskim, sąsiaduje z rocznicą wybuchu II wojny światowej, która rozpoczęła się od niemieckiego uderzenia na Polskę. Drogę do tej wojny otworzyło zawarte 23 sierpnia 1939 roku w Moskwie porozumienie niemiecko-sowieckie, zwane potocznie „paktem Ribbentrop-Mołotow”. Zadało ono śmiertelny cios wersalskiemu porządkowi politycznemu, którego gwarantkami były Wielka Brytania i Francja. Pakt ten polegał przede wszystkim na tym, że Niemcy i Rosja podzieliły Europę na strefy swoich wpływów, nie tylko nie zabiegając o aprobatę Wielkiej Brytanii i Francji, ale nawet tego z nimi nie konsultując. W rezultacie i Wielka Brytania i Francja stanęły w obliczu konieczności wyboru; albo przyjąć do wiadomości niemiecko-sowiecki pakt – ale oznaczało to rezygnację obydwu państw z mocarstwowego statusu, bo jeśli można dzielić Europę bez ich zgody, to znaczy, że nie są one już mocarstwami – albo bronić swego mocarstwowego statusu siłą. Po krótkim wahaniu Wielka Brytania i Francja zdecydowały się na wojnę, co przyszło im tym łatwiej, ze zgłosił się ochotnik gotowy bronić ich mocarstwowego statusu nawet za cenę własnego istnienia. Tym ochotnikiem była Polska, a przypominam o tym, ponieważ do dzisiaj pokutuje u nas przekonanie, że Wielka Brytania i Francja weszły do wojny w obronie Polski. Drugi wniosek, jaki z września 1939 roku trzeba wyciągnąć, to to, że wprawdzie dobrze jest mieć sojuszników, ale trzeba wykorzystywać sojusze do rozbudowywania siły własnej, bo czym kończy się prężenie cudzych muskułów, to właśnie wtedy się przekonaliśmy. Obawiam się jednak, że nasi Umiłowani Przywódcy, zarówno z jednego obozu, jak i z drugiego, o tym nie pamiętają, co potwierdza trafność spostrzeżenia Franciszka ks. de La Rochefoucauld, że „tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną