Antypolskie kłamstwa: Polacy to pijacy
Raz na jakiś czas powtarza się, że Polacy to pijacy. Mówi się wówczas, że pijemy znacznie więcej od innych i tak aby "sponiewierało". Tworzy się obraz społeczeństwa meneli. Jeżeli jednak zajrzymy do danych statystycznych to zauważymy, że jest to fałszywy obraz, będący elementem antypolskiej pedagogiki wstydu.
Światowa Organizacja Zdrowia badając spożycie alkoholu na świecie w 2011 r. uznała, że Polacy zajmują 19 miejsce w Europie pod względem ilości wypitego alkoholu. Znajdujemy się w środku tego rankingu. Wypijamy statystycznie 13,3 litra czystego alkoholu na głowę. Słowacy piją tyle samo, co my. Czesi spożywają już 16,5 l. na głowę. Przeganiają nas Duńczycy (13,4 l.), Holendrzy (15,9 l.), czy Anglicy (13,4 l.). Najwięcej w Europie wypijają Mołdawianie (18,2 l) i Węgrzy (16, 3 l.). Statystyki te są wystarczającym dowodem obalającym mit Polaka-pijaka.
Propagatorzy pedagogiki wstydu próbują jednak przekonywać, że dane te niczego nie dowodzą, bo w Polsce pije mniejsza część społeczeństwa, ale za to więcej. Jeżeli jednak nawet tak jest to wciąż świadczy to o tym, że jako naród nie pijemy więcej od innych. Możliwe, że statystycznie jest u nas powyżej średniej liczba alkoholików, ale to wciąż nie uzasadnia mitu, który wciąż się powtarza. W przedstawionych liczbach nie uwzględniono spożycia nielegalnego alkoholu. Różne raporty pokazują jednak, że jest ono na podobnym poziomie w całej Europie.
Trudno zresztą stwierdzić, czy statystyki podawane przez WHO nie są zawyżone w stosunku do Polski. TNS Polska, która jest agencją badawczą zajmującą się badaniem opinii publicznej opublikowała swój raport pt. "Spożycie alkoholu w Polsce w 2012 r." (źródło: http://www.tnsglobal.pl/jakpijapolacy/pdf/raport.pdf). Wynika z niego, że statystyczny Polak pije 9,25 l. na głowę, a nie 13, 3 l. Interesujące są też wnioski, jakie stawia. Wbrew obiegowym opiniom stwierdza on bowiem, że to ludzie wykształceni piją najwięcej oraz, że w miastach pije się więcej niż na wsi.
W dyskusjach na temat spożycia alkoholu przez Polaków zapomina się zwykle (albo świadomie przemilcza) konteks historyczny. Nie wspomina się najczęściej, że przez czterdzieści lat komuniści starali się rozpić polski naród. Robili to na wiele sposobów. Przyczyniało się do tego choćby to, że włodarze komunistyczni rozpijali się przez kontakty z towarzyszami radzieckimi, a potem rozpijali swoich podwładnych. Pito na wszystkich szczeblach władzy, także podczas oficjalnych zebrań, co dawało ludziom negatywny przykład z góry.
Krzysztof Kosiński, autor książki "Historia pijaństwa w PRL-u", twierdzi, że pod koniec lat 70-tych Polacy należeli do najbardziej rozpitych narodów świata. Wynikać to miało ze świadomej polityki władz, która nie tylko kontrolowała w ten sposób społeczeństwo, ale miała z tego dobre źródło dochodu. W 1980 r. sprzedaż alkoholu stanowiła aż 14% budżetu PRL-u. Fakt ten był przez lata objęty tajemnicą, bo w złym świetle stawiałby komunistyczne władze. Nie chodziło jedynie o dochody, ale także o samo przetrwanie gospodarki komunistycznej. Kiedy zaczynało na półkach brakować towaru Polacy kupowali za nadwyżki pieniędzy alkohol, co powstrzymywało wzrost inflacji.
Komuniści w sposób cyniczny i zaplanowany prowadzili akcję rozpijania narodu. Dowodem na to jest działanie w Policach, chociaż w ten sposób postępowano w całym kraju. Komuniści od podstaw zbudowali to miasto dlatego jest ono pewnym wzorcowym przykładem. W nim właśnie postawiono wielki bar znajdujący się tuż obok początkowego przystanku autobusu, z którego codziennie robotnicy jechali do pracy i do którego wracali. Sprzedawano w niej tanią wódkę. Jednocześnie przez lata nie pozwalano na zbudowanie kościoła w mieście. Te proste zabiegi tworzyły, według wyrażenia Jana Pawła II, tzw. struktury grzechu, a więc warunki sprzyjające szerzeniu się zła. W tym wypadku niebywale ułatwiało to ludziom rozpicie się. Za czasów Gierka w Polsce był łatwiejszy dostęp do alkoholu niż w pozostałych krajach europejskich. Liczba punktów sprzedaży była tak wielka, że jeden przypadał na zaledwie 631 osób. To także było tworzenie struktur grzechu.
Trzeba pamiętać także o tym, że niewola komunistyczna była tak upadlająca, a życie w PRL-u tak beznadziejne, że wytworzył się w społeczeństwie naturalny odruch ucieczki w alkohol i narkotyki. Powstała pewna kultura zachęcająca do alkoholizmu pokazująca go w romantyczno-tragicznym świetle. W literaturze było wielu bohaterów-alkoholików. Wiesław Gołas śpiewał w Opolu w 1977 r. utwór "W Polskę idziemy", który mógłby być manifestem polskich intelektualistów. Padają tam słowa: "W Polskę idziemy, drodzy panowie,/ w Polskę idziemy, nim pierwsza seta zaszumi w głowie/ drugą pijemy/ do dna, jak leci,/ za fart, za dzieci,/ za zdrowie żony".
Warte odnotowania jest to, że to Solidarność podczas strajków w Stoczni Gdańskiej, a później w innych zakładach, wprowadziła prohibicję. Straż robotnicza bardzo skrupulatnie ten zakaz egzekwowała. Abstynencję odbierano wówczas jako akt antypaństwowy. Przeciwstawiano się w ten sposób jednoznacznie kampanii upijania narodu, z której ludzie powszechnie zdawali sobie sprawę.
Dopiero po tych wydarzeniach gen. Jaruzelski zaczął walkę z alkoholizmem w PRL-u. Zredukowano liczbę punktów sprzedaży alkoholu, wprowadzono zakaz jego sprzedaży przed 13 i ustalono zasadę, że w restauracjach nie można zamawiać wódki bez zakąski. Wprowadzono także zakaz spożywania wódki w lokalach w kieliszkach większych niż 25-gramowe. Wszystkie te zmiany wprowadzono jednak dopiero w późnym PRL-u. Były one niewystarczające, żeby powstrzymać pijaństwo, które władza sama rozpętała.
Pomimo, że przez 40 lat wprowadzano plan rozpijania polskiego narodu obecnie nie pije on wcale więcej od innych. Możemy czuć z tego powodu dumę. Nie możemy zgadzać się na to, aby ci, którym nie powiódł się pomysł zdegenerowania Polaków, teraz bezkarnie rzucali oskarżenia bez pokrycia.
Źródło: prawy.pl