A miało być tak pięknie. Robert Biedroń celebrycki prezydent Słupska, polityczne dziecko Janusza Palikota miał zostać namaszczony jako zbawca środowisk liberalno-lewicowych.
Opozycja marzyła o tym, aby się zjednoczyć pod egidą popularnego polityka. Ciągle powtarzając, że pogromić PiS może jedynie zjednoczenie wszystkich sił liberalno-lewicowych.
Od dłuższego już czasu „Gazeta Wyborcza” i „Newsweek” zachwycały się Biedroniem, podkreślały jego charyzmę, popularność, zdolność do zawierania kompromisów. Miał swoją osobą wspierać Platformę Obywatelską, scentralizować opozycję i iść po zwycięstwo z PiS-em.
A co się stało? Robert Biedroń długi czas zwlekał z ujawnianiem swoich decyzji, pozostawiając opozycję w ciągłym oczekiwaniu. Teraz ogłosił, że nie będzie ubiegał się o reelekcję słupskiej prezydentury i zamierza stworzyć własne ugrupowanie polityczne, które ma startować z programem w lutym następnego roku.
Teraz rozpoczyna intensywne wojaże po Polsce, aby zapracować na silne poparcie polityczne w przyszłorocznych wyborach europarlamentarnych, potem parlamentarnych i w końcu w prezydenckich. Marzy mu się kariera Macrona i w takiej roli do niedawna opozycja go widziała. Zdawała się nie dostrzegać, że Biedroń najlepiej czuje się w roli celebryty.
Ten egotyk podczas słupskiej prezydentury zamiast zajmować się problemami miasta, wolał wyjazdy zagraniczne, lansowanie swego wizerunku, odwiedzanie zaprzyjaźnionych mediów i cały ten celebrycki blichtr. Wierzono jednak, że zrozumie doniosłość chwili i z cudownie zapowiadającego się dziecka lewicy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stanie do zwycięskiego wyborczego boju. Tylko z nim, myślano, uda się pokonać PiS.
Kręgi liberalno-lewicowe nie mają szczęścia do swoich ulubieńców. Zawiódł ich Mateusz Kijowski kompromitując się aferami, niepłaceniem alimentów, różnego rodzaju żebractwem na swoje celebryckie utrzymanie. Zawiódł nadzieje Ryszard Petru, kreowany przed ubiegłymi wyborami na silnego przywódcę młodych, wykształconych, z dużych miast. W rzeczywistości stał się bohaterem internetowych memów.
A bańka mydlana pękła, gdy wyruszył w romantyczną podróż na Maderę zamiast wspierać sejmowy pucz. Przez krótki czas pokładano nadzieje w Katarzynie Lubnauer, mającej odrodzić Nowoczesną. Okazało się, że jedyne na co ją stać, to miejsce przybocznego cienia lidera Platformy Obywatelskiej. W zwycięski pochód Grzegorza Schetyny nikt już nie wierzy. Zatem nic dziwnego, że ten wyborczy gorący czas wymusza szukanie nowego zbawcy.
I padło na Roberta Biedronia. Zaczęło się lansowanie tego polityka, przyrównywanie go do Macrona. Twierdzono, że czas już skończyć z dobrym zapowiadaniem się i cudowne dziecko lewicy powinno dorosnąć do roli politycznego lidera, który wokół PO zgromadzi wszystkie siły opozycyjne i poprowadzi do zwycięstwa obóz Platformy.
Ale Biedroń się sprzeniewierzył i zapowiedział samodzielny start, utworzenie nowej formacji politycznej, która zdaniem lewicowych komentatorów, jedynie osłabi obóz lewicy.
Prezydent Słupska złapał wiatr w żagle, gdy sondaże plasowały go na trzecim miejscu w wyborach na prezydenta Polski. Wtedy publicysta „Wyborczej” Witold Gadomski pisał: „Robert Biedroń odbiega od średniego poziomu polskich polityków. Jest self-made manem, swoją pozycję zawdzięcza sobie”.
Dwa lata temu chwalił go za rozwój programu mieszkań komunalnych i za dobór współpracowników z różnych środowisk politycznych. Choć sam ma jasno określone poglądy polityczne, potrafi tworzyć koalicje z innymi. Teraz ten sam publicysta widzi w Biedroniu celebrytę, który sprawowaną funkcję wykorzystuje jedynie do budowy własnego wizerunku, nie interesując się rzeczywistymi problemami miasta.
Odezwał się Roman Giertych, który na Twitterze zarzucił władzom Słupska niedostrzeganie w swoich kręgach pedofila. „Jeżeli słusznie piętnujemy pedofilię w Kościele, to nie możemy milczeć w sytuacji, gdy władze miasta Słupsk zlekceważyły informacje o działającym w strukturach miejskich pedofilu” – pisał.
Od polityka odwrócił się także „Newsweek”, który jeszcze niedawno lansował Biedronia ze swoim partnerem na okładce. Teraz publicystka tego tygodnika w kontekście pedofilskiej afery przekonuje, że nie można traktować Roberta Biedronia, jak świętą krowę i rozmawiać z nim na kolanach.
Słupski polityczny celebryta stracił sympatię mainstremowych mediów, odrzucając narzuconą mu rolę. Zobaczymy, co zdziała samotnie. Czy starczy mu sił i determinacji, aby wyjść z ciepłego celebryckiego światka i zmierzyć się z drwinami, kpinami i atakami do niedawna zaprzyjaźnionych mediów.