Człapię poboczem drogi ze sklepu. Wózek z zakupami swoje waży. Zgrzytanie kół. Obok zatrzymuje się ciemne auto.
– Podwieźć?
– przez okienko wychyla się kierowca.
– O tak, tak!
– kiwam ochoczo.
Trafiła się dobra dusza, i nieco mi ulży. Pan, czterdziestka z hakiem, zagaduje o to i owo, pyta co mi się w naszej gminie podoba, a co nie. Jesteśmy już pod bramą, zatrzymuje auto, ale nadal pyta o to podobanie się lub niepodobanie. Chociaż mieszkam tu dopiero od paru lat, miałam czas wyrobić sobie jaki taki pogląd na sprawy okolicy. Rzucam parę uwag.
– Trzeba jeszcze wiele tu zmienić. Chcę to zrobić, mam dobre pomysły – wylicza je ciurkiem.
– Cudne czasy by nadeszły, gdyby to wprowadzić w życie
– mówię z przekonaniem.
– I nadejdą
– uśmiecha się podwózkowy dobroczyńca.
– Gdy zostanę wybrany, to się za to wezmę. A tu, proszę, zaproszenie na wybory i prośba o poparcie mej kandydatury
– padło.
Aha, o to chodzi. Nie mam pojęcia kto zaczepia. Lewy, prawy, zielony, czerwony, KOD-owiec, PO-wiec. Bo na pewno nie feminista. A może LGBT? Pytam wprost. Hm, no tak. Niezależny. Niezależność to taki modny wyborczy sztandar a raczej standard. Jeśli wcześniej było się nawet twardym zawodnikiem którejś ze stron, przed wyborami dla pewności lepiej wpisać się do totalnie „niezależnych”. Mimo to grzecznie dziękuję za zaproszenie i podwózkę – wszak wypada. Dwa dni potem idę przez wieś, oglądając jesienne ogródki sąsiadów. Mija mnie mężczyzna w średnim wieku, w ręku tekturowa teczka. Wita się grzecznie, pyta czy może chwilę zająć. Wyciąga z teczki rulonik, rozwija. Plakat z jego fotką. Lista nr…Nieważne. Zaczyna nawijać co też chciałby zmienić w gminie iw naszej wsi. Śliczne to, chwila, a nasza osada dostąpi takich udogodnień, że żyć tutaj - istny raj. Prosi oczywiście o poparcie w wyborach. Nie dopytuję o opcję; numer listy już wszystko mi powiedział. Już rządzili. I jak to w partiach władzy: jest okres błędów i wy…Nie, nie wypaczeń. Wybaczeń. Wyborcy mają wybaczyć im błędy i w try miga o nich zapomnieć. Przecież chcieli dobrze. Ale jakoś tak po drodze nie wyszło, bo za mocno pachniaławładza, kasa, posadki dla siebie i kumów. Teraz będzie inaczej. Mało powiedziane. Teraz będzie wspaniale! Warunek? Poprzeć tylko ich, bo ci drudzy to zaraza morowa, insekty nie warte uwagi. Po prostu szarańcza! Pan odchodzi. Oddycham z ulgą i skręcam za osiedlem domków. No nie! Znowu kandydat?!
– Przepraszam – gość w garniturze robi skruszoną minę. – Czy mogę…
– Chodzi o poparcie w wyborach? – pytam. Trafiłam! – Tak.
– Bo potrzebne jest nowe spojrzenie na gminę. Teraz żal patrzeć, co się wyprawia. Jestem niezależny, więc patrzę inaczej
– tokuje.
Trzymajcie mnie! Kolejny „niezależny”. Słucham, kiwam głową. Ciekawe co obieca ten. Pytam o jego program. Hoho, dużo tego. Przebił poprzedników. Odchodzi zadowolony, że skaptował sobie wyborcę. Akurat… Lekko żartuję,choć sprawa nie do śmiechu. Wielkie programy, wielkie słowa. Każdy „rozwinie, zwiększy, przyspieszy”. A gdzie zwyczajne, codzienne troski? Co będzie z tym zdewastowanym od dwóch lat przystankiem? Kto przywróci zlikwidowaną przed pół rokiem linię busową do pętli, skąd dojeżdżano do pracy? Kto weźmie się za budzące zgrozę śmietnisko w graniczącym ze wsią lesie? Kiedy ktoś u steru gminy pomyśli o zasypaniu wielkiego dołu na drodze -a wystarczyłaby wywrotka żwiru? Kiedy zrobią oświetlenie ważnej uliczki? Wszystko to już pięknie obiecano przed poprzednią kampanią. W równie wielkich słowach. Ale o czym ja mówię? To takie banalne ludzkie sprawy. Głupotki. Nie o nie idzie gra. Chodzi o WŁADZĘ.
Był taki kawał o zebraniu wyborczym w podgórskiej wsi. Tam kandydat też snuł wspaniałe wizje i obiecywał ile wlezie. Wreszcie ktoś z sali zapytał: „Cy panocek mogą obiecać, że zbudują nam most”? Kandydat a jakże, ochoczo obiecał. Sala ryknęła śmiechem: - Bujacie panie, przecie my tu rzeki nie mamy! A jedźcie wy sobie innych bujać!
Yarl, CC BY-SA 3.0, Wikimedia Commons