W roku 1940 Ministerstwo Propagandy III Rzeszy Niemieckiej wyprodukowało film pt. „Żyd Süss”. Akcja tego obrazu toczy się w jednym z XVIII-wiecznych państw niemieckich. Na dwór książęcy przybywa główny bohater, żydowski kupiec nazwiskiem Joseph Süss Oppenheimer. Dostaje się on w łaski panującego tam szlachetnego, choć dosyć łatwowiernego księcia, udzielając mu pomocy finansowej wobec grożącego bankructwa. Następnie, dzięki rozmaitym knowaniom, intrygom oraz mniejszym bądź większym podłościom, stopniowo gromadzi w swoich rękach coraz większą władzę. W końcu zostaje niemal udzielnym władcą, sprawując rządy w imieniu coraz bardziej omotanego księcia.
Jak nietrudno się domyślić, skwapliwie wykorzystuje swoją pozycję do gromadzenia dóbr materialnych. Zarządza coraz to nowe podatki, daniny, cła, myta i inne obciążenia, stopniowo doprowadzając do coraz większego ucisku i nędzy zgnębionego ludu niemieckiego. W tym nikczemnym dziele pomagają mu rzecz jasna inni Żydzi, którym książę, za namową Süssa, pozwala się osiedlić w granicach swego władztwa – oczywiście jeden w drugiego świnie i szumowiny. Dzięki swojej pozycji i narzuconemu przez siebie niesprawiedliwemu reżimowi, urastają oni do rangi nowej arystokracji, podczas gdy Niemcy stają się w swym kraju obywatelami drugiej kategorii.
Na szczęście historia dobrze się kończy. W końcu czara goryczy zostaje przelana. Naród niemiecki bierze sprawy w swoje ręce i chwyta za broń. Co prawda naiwny książę, uwięziony w wyniku buntu swych doprowadzonych do ostateczności poddanych, umiera na atak serca, ale Süss zostaje aresztowany, osądzony i przykładnie stracony, a pozostali Żydzi wygnani z kraju. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie (poza księciem i Süssem rzecz jasna).
Fajnie? Moim zdaniem niezbyt fajnie i chyba wszyscy się co do tego zgodzimy. Każdy, nawet posiadając bardzo niewielką wiedzę o kontekście historycznym, w jakim obraz powstał, czuje instynktownie, że jest on tendencyjny i niesprawiedliwy. Propagandowy po prostu.
To, co jednak wielu czytelnikom mogło umknąć, to fakt, że do opisanego wyżej filmu odnieść można właściwie wszystkie durne kocopoły, które wygadują ludzie (często deklarujący się jako katolicy) odnośnie wyświetlanej właśnie w kinach produkcji „Kler” Wojciecha Smarzowskiego.
Co?! Jak to?! Co ty gadasz, katolu?! No tak, tak... Co by nie powiedzieć „Süss” demaskuje i przedstawia w krzywym zwierciadle prawdziwy problem. Jak to?! Tak to. Przecież wśród Żydów również zdarzają się nikczemnicy i szubrawcy, tak jak i w każdym innym narodzie. No to problem jest prawdziwy? Jest. A że podkoloryzowany, przejaskrawiony? Że jego skala wyolbrzymiona? Oj tam, oj tam... To przecież taka wizja reżysera, taki zabieg artystyczny. On po prostu robi takie filmy. Dobrze, że taki film powstał.
Oo, zaczyna brzmieć jak twoje słowa? Albo słowa kolegi, który widział film i Ci go gorąco polecał? No to wiedz, że zostałeś wprowadzony w błąd. Ktoś przekonał Cię (z premedytacją lub nie), że w sztuce wolno robić wszystko i to zawsze jest słuszne i potrzebne. To zawsze wychodzi wszystkim na dobre, bo wolność słowa, przekonań, dyskusji i srele morele. Niektórzy mówią nawet, że „Kler” powstał po to, aby Kościołów pomóc, zupełnie jakby antyklerykałowie i wojujący ateiści, tacy jak Smarzowski o niczym innym nie marzyli, jak tylko pomóc instytucji, której nie cierpią. Trudno określić taki pogląd inaczej, niż jako szczyt naiwności. Inni mówią, że niezależnie od intencji twórcy, film ten może Kościołowi wyjść na zdrowie, bo może duchowieństwo dostrzeże i skoryguje swoje wady. Być może, choć prawdę mówiąc i ten pogląd uważam za naiwny. Księża dobrzy i zaangażowani, pokorni i krytyczni wobec siebie przecież już i tak pełnią swoją posługę, tak jak powinni. Księża zdemoralizowani i ci którzy minęli się ewidentnie z powołaniem raczej nie zmienią swojego postępowania tylko dlatego, że ktoś coś zarzucił Kościołowi (nie im personalnie) głośniej, niż zwykle. A księża powiedzmy „przeciętni”? Może kilku faktycznie to otrzeźwi, ale większość zapewne poczuje się po prostu obrażona (i słusznie!). Pomyślą sobie coś w stylu „Może nie jestem ideałem, mam swoje wady, ale taki nie jestem! I nikt kogo znam taki nie jest!” i staną się tylko bardziej rozgoryczeni z powodu tego niesprawiedliwego ataku.
Jakie będą więc rzeczywiste skutki wyświetlania na srebrnym ekranie „Kleru”? Wróćmy na moment do „Żyda Süssa”. Obraz ten cieszył się w latach II wojny światowej dużą popularnością. W samych Niemczech obejrzało go ponad 20 milionów widzów w ciągu pierwszego roku wyświetlania (ok. 1/3 ludności Rzeszy). Dużą popularnością cieszył się również za granicą. Władze niemieckie prezentowały go zwłaszcza mieszkańcom terenów, z których wysiedlano Żydów, celem odpowiedniego urobienia opinii publicznej. Wyświetlano go także jednostkom SS czy załogom obozów koncentracyjnych. Wiadomo, że co najmniej po jednym z takich seansów (w listopadzie 1940 r., w Dachau) doszło do pogromu, w wyniku którego strażnicy zamordowali w ciągu jednej nocy około pięciuset żydowskich więźniów. No ale obozy to inny świat – ktoś powie. Może i tak, ale do pogromów dochodziło też poza obozami, np. w Marsylii, gdzie po projekcji filmu doszło do antyżydowskich zamieszek.
Nieprzyjemnie się zrobiło, co? No ale dobrze, czy takie same skutki może przynieść „Kler”? Cóż...aż tak źle chyba nie będzie, przynajmniej nie w Polsce. Co prawda w dniu premiery filmu policja zanotowała napaść na duchownego oraz próbę podpalenia kościoła (o czym informował portal PCh24.pl), widać więc, że tendencja jest powtarzalna. Na szczęście jednak Kościół Katolicki wciąż jeszcze cieszy się w Polsce na tyle dużym poważaniem, że nie grożą nam chyba żadne pogromy. Trudno sobie wyobrazić u nas sytuację, że jacyś ludzie np. wtargną do klasztoru i zaczną szlachtować zakonnice, albo że ktoś podłoży bombę w kościele podczas mszy świętej.
Ale co się stanie, gdy film zaczną wyświetlać kina w innych krajach? Czy ktoś zagwarantuje, że nie dojdzie do żadnej tragedii w Szkocji, gdzie mniejszość katolicka spotyka się na co dzień z szykanami? Gdzie codziennością są wrogie i nienawistne wobec katolików napisy na murach oraz pogróżki wobec duchownych. Albo we Francji – państwie programowo niechętnym wobec religii w ogólności, a katolicyzmu w szczególności? Gdzie katolicy są często dyskryminowani, gdzie jest liczna i coraz bardziej wojownicza społeczność muzułmańska, gdzie niemal codziennie dochodzi do wandalizmu i profanacji: a to kościołów, a to kaplic, a to cmentarzy. Albo w Hiszpanii? Gdzie rządząca obecnie lewica eskaluje swoimi działaniami polityczną wojnę, coraz bardziej polaryzując społeczeństwo. W Hiszpanii, która ma swoją historię krwawych wojen światopoglądowo-religijnych, i to całkiem niedawną.
Mógłbym tak wymieniać długo, ale nie w tym rzecz, bo wzrost wrogości wobec Kościoła i niepotrzebne generowanie niepokojów społecznych to tylko jedna strona medalu. Drugą stroną, znacznie ważniejszą, choć może mniej widowiskową jest odwrócenie się wielu ludzi od Kościoła i w konsekwencji od Pana Boga. Na co dzień posługujemy się bardzo wieloma uproszczeniami i schematami myślowymi. Tyle się mówi o tym, że stereotypy są krzywdzące. A mało komu przyjdzie do głowy pytanie, czy ten film aby nie zaszkodzi wielu ludziom? Czy zwłaszcza katolika nie powinna przerażać myśl, że ktoś (zapewne nie jedna, a wiele osób) przyłoży miarę karykaturalnego obrazu Smarzowskiego do wszystkich księży? Może do wszystkich katolików i do całego Kościoła? Że ktoś porzuci wiarę, odejdzie od Pana Boga i skaże się na wieczne potępienie? Czy to nie jest nieodpowiedzialne patrzeć na sprawę przez pryzmat swoich prawdziwych bądź wyimaginowanych uraz i myśleć sobie „Należy się klechom”? Może należałoby pomyśleć „A co jeśli ten film zmarnuje wielu ludziom życie?”
Zmierzam do tego, że tworzenie tego typu obrazów, ukazujących jakoby ważkie problemy naszych czasów nie jest samo w sobie czymś dobrym. Jest szalenie istotne, aby obraz był przy tym zgodny z prawdą i intelektualnie uczciwy. Ani „Żyd Süss”, ani „Kler” takie nie są i dlatego to nie są dobre filmy. I jednak byłoby lepiej, gdyby nie powstały.