Gdy strajkują policjanci

0
0
0
/

Opinię publiczną coraz bardziej poruszają wiadomości o zakonspirowanym strajku policjantów. Kiedyś policjanci strajkowali z otwartymi, że tak powiem, przyłbicami i sam oglądałem taką demonstrację przed Kancelarią Premiera w Alejach Ujazdowskich. Zjechało się tam mnóstwo policjantów umundurowanych i w cywilu. Stali na ulicy i skandowali: „Zło-dzie-je! Zło-dzie-je!”. Zaskoczyło mnie to, bo na całym świecie, jak policjant widzi złodzieja, to go łapie i dostarcza do niezawisłego sądu – a tutaj żaden nawet nie drgnął. Najwyraźniej łapanie tych złodziei musieli mieć surowo zakazane, więc tylko głosowo sygnalizowali ich obecność. Komu? Ano chyba przypadkowym gapiom, takim jak ja – bo nikogo innego tam nie było. To by się nawet zgadzało, bo wielokrotnie słyszałem, że policjanci z wielką niechęcią przyjmują zgłoszenia o przestępstwach, bardzo często uzależniając tę czynność od wskazania, a nawet doprowadzenia sprawców na komisariat. Inna rzecz, że ta niechęć do przyjmowania zgłoszeń o przestępstwach jest zrozumiała i to z wielu powodów. Po pierwsze – przyjęcie zgłoszenia zmusza przynajmniej do napisania protokołu, a niekiedy nawet – do opuszczenia komisariatu i napisania protokołu na miejscu tak zwanego „zdarzenia”. Po drugie – przyjęcie takiego zgłoszenia sprawia, że trzeba by wykryć sprawców, a jak tu ich wykryć, skoro już uciekli? Trzeba by ich gonić, a kto ma zdrowie do takich rzeczy? Policjanci zdrowia dobrego nie mają i na przykład w województwie łódzkim coraz więcej funkcjonariuszy idzie na zwolnienia lekarskie i jak tak dalej pójdzie, to komisariaty będą przypominały brytyjskie okręty na południowej półkuli. W epoce wielkich odkryć geograficznych załogi brytyjskich okrętów po przekroczeniu równika zaczynał nękać szkorbut. Otwierały się stare rany, wypadały zęby, ludzie gwałtownie słabli, nie miał kto ciągnąć lin, no i to właśnie, a nie brak umiejętności żeglarskich, było przyczyną większości ówczesnych katastrof morskich. Powszechnie uważano, że na południowej półkuli jest złe powietrze, ale spostrzegawczy kapitanowie zauważyli, że picie soku z owoców cytrusowych nie tylko leczy szkorbut, ale zapobiega chorobie. Uznali to za dyskretną interwencję Opatrzności, która w swej nieskończonej mądrości wprawdzie skaziła powietrze na południowej półkuli, ale natychmiast podsunęła skuteczne remedium. I tylko Admiralicja brytyjska przez 150 lat nie chciała przyjąć tego do wiadomości, co tysiące marynarzy przypłaciło życiem. Dopiero kapitan Cook, wyruszając w kierunku nieznanych lądów zabrał na statki beczki z kiszoną kapustą i wydał zarządzenie, że oficerowie muszą codziennie pić porcję kapuścianego kwasu, a marynarze – jak chcą. Marynarze oczywiście chcieli pić to samo, co oficerowie, dzięki czemu cała wyprawa uchroniła się od szkorbutu. A jeśli policjanci nie mają zdrowia do uganiania się za przestępcami, to lekkomyślne przyjęcie zlecenia pogarsza statystykę i może przyczynić się do zwolnienia komendanta, więc nic dziwnego, że nie zachęca on podwładnych do przyjmowania zgłoszeń. Jeśli jakiś obywatel jest uparty, to niepodobna zgłoszenia nie przyjąć, ale wtedy znajduje zastosowanie rzymska zasada: cunctando rem restituere, co się wykłada, że sytuację ratuje zwlekanie. Ponieważ trzeba jednak w tym czasie wykonywać jakieś czynności i je dokumentować, to najlepiej surowo przesłuchać zgłaszającego tak, żeby odeszła mu ochota do dalszego molestowania policji. Doświadczyłem tego na własnej skórze, bo kiedy lekkomyślnie zgłosiłem policji kradzież samochodu, zostaliśmy oboje z żoną przesłuchani w osobnych pokojach, a wnioskując z tonu i treści pytań nie miałem wątpliwości, że jestem głównym podejrzanym. Przesłuchujący wprawdzie trochę się zacukali, kiedy się okazało, że samochód nie był ubezpieczony od kradzieży, więc puścili nas wolno, nie bez kozery przypuszczając, że zadowolimy się tym, że żywi, zdrowi i na wolności. I słusznie. Inna sprawa, że policjantom nie opłaca się wysilać i narażać zdrowia przy łapaniu przestępców, bo najgorsze nadchodzi wtedy, gdy takiego jednego z drugim ananasa złapią. Dopiero zaczyna się produkowanie makulatury dla niezawisłego sądu, który domaga się, a to tego, a to tamtego – a kiedy już wszystko dostanie – wypuszcza przestępcę na wolność z powodu braku dostatecznych dowodów – zwłaszcza, gdy taki jeden z drugim jest konfidentem którejś z siedmiu działających w naszym bantustanie tajnych służb. W tej sytuacji rozsądek podpowiada, by tylko markować gorliwość w postaci produkowania protokołów. Takich protokołów nikt oczywiście nie czyta, bo i po cóż czytać, że sprawców nie udało się wykryć? Oczywiście nie ma reguły bez wyjątku, toteż jeśli poszkodowanym jest jakiś ważniak, albo jeśli jeden ważniak chce przy tej okazji podłożyć świnię drugiemu ważniakowi, to wtedy trzeba zacisnąć zęby, zakasać rękawy i ostentacyjnie demonstrować organizacyjną krzątaninę. Z tego też przeważnie nic nie wynika, ani wyniknąć nie może, bo u podstaw III Rzeczypospolitej leży niepisana zasada konstytucyjna: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. Policjanci doskonale to wiedzą, więc nie chcą wchodzić między ostrza potężnych szermierzy, zwłaszcza gdy mają oni wpływ na ich sytuację zawodową. Doświadczyłem tego niedawno w Poznaniu, gdzie policjanci nie odważyli się poskromić panienek zakłócających spotkanie ze mną w księgarni „Sursum Corda” - bo panienkom przewodziła małżonka prezydenta Poznania, pana Jaśkowiaka, który zresztą ponownie został prezydentem. W tej sytuacji rozsądek nakazywał uznać zgromadzenie demonstrantek za „spontaniczne”, dzięki czemu mogły robić, co tylko chciały. Skoro tedy policjanci przygotowują zakonspirowany strajk, to wprawdzie brzmi to groźnie, ale tak naprawdę groźne nie jest, bo najważniejszym efektem tej akcji protestacyjnej będzie wydatne zmniejszenie ilości protokołów, dokumentujących rozmaite „zdarzenia” - a poza tym będzie tak jak zawsze. Oczywiście wadze naszego bantustanu sprawiają wrażenie zaniepokojonych, ale – jak sądzę – niepotrzebnie – bo znacznie rozsądniejsza byłaby postawa, jaką przyjął cesarz Napoleon III wobec meksykańskiej cesarzowej Charlotty, która próbowała wymusić na nim interwencję w celu uwolnienia jej męża cesarza Maksymiliana z rąk buntowników dyskretnie wspieranych przez USA w ramach doktryny Monroe. Kiedy nie pomogły prośby, ani gorzkie wyrzuty, cesarzowa Charlotta zagroziła abdykacją. - Ależ abdykujcie jak najprędzej! - wyrwało się Napoleonowi, na co Charlotta dostała spazmów, zemdlała, a potem zwariowała. W takiej sytuacji przywiązywanie nadmiernej wagi o strajku policjantów byłoby przesadne, a poza tym niepotrzebne - bo nawet cesarzowa Charlotta żyła potem jeszcze bardzo długo i nawet doczekała I wojny światowej, kiedy to Niemcy zajęli zamek, w którym żyła w stanie całkowitego obłąkania. Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną