Dorastając na wsi w okresie PRLu czułem się jak człowiek gorszego sortu. Słowo wieś tak wtedy jak i dziś miało pejoratywny wydźwięk. W dzieciństwie przebywając na wakacjach w mieście dzieci z miasta szydziły z tych wiejskich choć ich rodzice zazwyczaj również pochodzili ze wsi. Zapóźniona cywilizacyjnie polska wieś tamtych czasów, bez wodociągów, kanalizacji, telefonów stawała się powodem masowej migracji mieszkańców ze wsi do miast. Praca w wymiarze 8 godzinnym pięć dni w tygodniu, w porównaniu z pracą 7 dni w tygodniu od bladego świtu do zmroku, gorzej zaopatrzone sklepy bo przecież wieś się wyżywi, odległości do pokonania do szkoły czy do lekarza, czy urzędów również nie wpływały motywująco na rzecz wiązania swojej przyszłości ze wsią. Pustoszały więc całe wsie, niektóre wręcz w ciągu kilku dekad PRLu praktycznie przestawały istnieć bo pozostawały w nich jedynie osoby w podeszłym wieku, na tyle zżyte z miejscem swojego zamieszkania, że nie wyobrażające sobie życia w mieście. Bloki z wielkiej płyty stawały się synonimem nowoczesności i przynależności do elity społecznej. Kultowy zespół Elektryczne Gitary śpiewał z dumą jeszcze w latach 90-tych: „Jestem z miasta, to widać, słychać i czuć”.
Dziś jak za sprawą czarodziejskiej różdżki mamy sytuację odwrotną. Blokowiska zaczęły się kojarzyć sz wylęgarnią patologii i stało się to na tyle zakorzenione w społeczeństwie, że przeciwnicy dobrej zmiany kandydata PiS-u na prezydenta Warszawy pogardliwie nazywają blokersem, tylko dlatego, że wprost przyznaje, że dorastał na miejskim blokowisku. Sęk w tym, że w ten sam sposób dorastały tysiące młodych ludzi więc czy tak jak kiedyś ci dorastający na wsi traktowani byli z pogardą tak teraz oni mają zbierać cięgi za miejsce w którym dorastali. Dziś ludzie na poziomie, ludzie trendy, ludzie tzw. „warszawskiej elyty”, wyprowadzają się na wieś. Kto by pomyślał, że w ciągu 30 lat role diametralnie się odwrócą i dziś będę już mógł z podniesionym czołem mówić ….jestem ze wsi! Tak i dziś, bijący rekordy popularności trubadur młodej generacji w osobie Dawida Podsiadło, nie śpiewa jeszcze co prawda, że jest ze wsi, ale już z dumą podkreśla że jest bardzo małomiasteczkowy.
Zadufani miastowi zaczęli zasiedlać masowo wioski, doceniając wiejski spokój, czyste powietrze, łatwy dostęp do zdrowszej żywności, bliskość przyrody i zdecydowanie niższy poziom patologii w szkołach. Równolegle niestety, próbują wymusić na miejscowych rolnikach, ograniczenia wszystkiego tego w czym wieś na stałe lub okresowo może być i bywa uciążliwa. Bo kiedy się miastowi sprowadzali na wieś, to jakoś nie brali pod uwagę, że wieś to oprócz romantycznych zachodów słońca na tle lasu czy rzeczki, to również obory pełne zwierząt, silosy pełne kiszonki i pola, po których jeżdżą traktory oraz maszyny rolnicze. No i zaczęły się skargi miastowych cwaniaczków na miejscowych, że obornik śmierdzi. No cóż jak ktoś w mieście trzyma w bloku 2-3 psy, to zapach w domu przypomina mini oborę a jaki zapach ma się unosić z obory w której jest 200 byków czy 1000 świń? Oburzenie budzi również fakt, że rolnik, w żniwa wyjeżdża na pole kombajnem, bladym świtem w sobotę czy niedzielę, kiedy miastowy wieśniak miał właśnie planach niczym bohater filmu Koterskiego kapkę sobie pospać dłużej. W dodatku rolnik kończy koszenie o północy a przecież według miastowego to od 22.00 obowiązuje cisza nocna. Pisane są więc skargi, wzywana jest policja, wszystko po to tylko, żeby uprzykrzyć życie rolnikom i doprowadzić do sytuacji w której pozbędą się swoich krów i przestaną uprawiać ziemię bo miastowy wieśniak postanowił się tu osiedlić i potrzebuje odpocząć po trudach siedzenia 8 godzin za biurkiem w miejskim smogu, betonie i hałasie. Sytuacja staje się na tyle poważna, że rolnicy zakładają stowarzyszenia i wynajmują prawników żeby bronić się przed próbą wyplenienia przez miastowych wsi ze wsi. Dochodzi więc do kuriozalnych sytuacji, bo uprawiający ziemię z przysłowiowego dziada pradziada czy hodujący krowy rolnicy mają sobie poszukać innego zajęcia bo ich wieś upatrzyli sobie ludzie przyjezdni , którzy jakiekolwiek normy i standardy moralne czy społeczne mają za nic. Egoizm rozpycha się w narodzie na potęgę. Nie ma „oni” ani nawet „oni i my” jest tylko „ja” i moja racja. Gospodarz musi się zrzec swojego domostwa na rzecz gościa, ot trochę taka sprawiedliwość jak przy zasiedlaniu Ameryki przez białych kolonizatorów.
fot. Marciniak Jarosław, CC BY 3.0, Wikimedia Commons