Obrazek z końcówki lat 50-tych. Wieś na południowym wschodzie kraju. Przed wojną bogactwa tu nie było, dziedzic cisnął i chciał coraz więcej. Potem, kiedy objął Polskę ramionami i aż do utraty tchu tulił bratersko Wielki Brat ze wschodu, wiele się pozmieniało. W tej wsi, nazwijmy ją Wólka, także. Najpierw rozdano chłopom pańskie grunty. Nie nacieszyli się długo. Bo oto dla „dobrobytu ludu pracującego wsi”zafundowano im nowy twór: spółdzielnię produkcyjną, taką na wzór sowieckiego kołchozu. Ludziska płakali po kątach, że nowa władza każe oddać co niewiele żniw wcześniej dostali. Szczęśliwy, komu został skrawek ziemi, marny przydomowy ogródek zdatny na kapustę, marchewkę, buraki czy mini pólko ziemniaków, choć i jego właściciel nie mógł być pewny dnia ani godziny. Bo stać się kułakiem czyli „wrogiem ludu”, było bardzo łatwo. A taki ktoś nie miał szans na cokolwiek. Czasem trafiał do więzienia, a bywało, że i daleko na wschód, pomagać braciom Sowietom w budowie socjalizmu.
Biura spółdzielni umieszczono w dawnym dworku dziedzica, który, kiedy wybuchła wojna, gdzieś przepadł. Mówiono, że uciekł na Zachód do polskiej armii. Inni gadali, że trafił do armii - ale tej ze wschodu. W każdym razie po wojnie do Wólki nie wrócił. Aż do tamtego dnia… Około południa do wsi zajechał gazik z dwoma mężczyznami. Prowadził młodszy, starszy wysiadł i tylko się rozglądał. Zaszedł w końcu do kościoła. W ławce blisko ołtarza siedziała starsza kobieta. Zobaczyła gościa, przyjrzała mu się, przeżegnała i wyskoczyła z ławki jakby jej lat ubyło. Rzuciła się do nóg przybysza, zaczęła całować jego ręce: - Dzięki Bogu pan wrócili. Pan nas wyzwolą od tej zarazy.
A potem wybiegła na drogę, wrzeszcząc: - Ludziska, pan wrócili! Wokół gościa zgromadził się tłum.
Tak, to był ich dawny dziedzic. Ale taki jakiś zmieniony, jakby swój i nie swój. Zarzucali go pytaniami czy wróci do Wólki. Kręcił głową i coś im niewyraźnie tłumaczył. Spotkanie przerwał kierowca gazika, wołając: - Towarzyszu sekretarzu! Musimy już jechać na tę kontrolę spółdzielni. Wtedy ludzie zrozumieli. Sprzedał się obcym.
Ta opowieść zasłyszana podczas reporterskiego wyjazdu w pewnej podlubelskiej wsi przypomniała mi się po wysłuchaniu komentarzy, związanych z przyjazdem do Warszawy, na posiedzenie komisji ds. Amber Gold byłego zarządcy nadwiślańskich włości, Donalda Tuska. Wprawdzie brak tu ścisłego podobieństwa do zdarzeń w Wólce, bo idee Wielkiego Brata rozjechał walec historii a chłopi wrócili na swoje, ale uderzyła mnie zbieżność reakcji. Ten ryk, niosący się po salonach totalnych polityków i komentatorów.
- Ludziska! Pan wrócili! Tylko on da radę! Żeby było tak jak było! Wielki! Mądry! Piękny!
Swoje wychrząkał nawet dawny wódz lewicy, oznajmiając, że "Powrócony" będzie idealnym prezydentem. Wiernopoddańczy ukłon złożył mu jego cichy wróg, szef totalnych. Na wszelki wypadek, bo a nuż „pan wrócą”, a wtedy… Wiadomo, z wrogami się nie cackał i trup tych, co go nie wielbili, słał się gęsto.
Patrzę na te podlizywanki, a w głowie licznik. Obdarte z mieszkań tysiące ludzi z kamienic Warszawy, Krakowa (można wymienić sporo miast). Zniesione z powierzchni ziemi setki kilometrów torów kolejowych. Zlikwidowane biblioteki szkolne i ogromna część publicznych, wysłane w niebyt posterunki policji, hektary wyciętych lasów na „haracz” dla władców ciągle stękających, że „pieniędzy nie ma”. Ćwierć biliona zł. ukradzione przez lewy VAT. Wchłonięcie mediów przez mało przyjazne niemieckie centrale. Dotowanie artystycznych miernot, no bo swoi. I takie sądy, że słów brak. Te i inne „zasługi” rządów „pana dziedzica”jednoznacznie punktuje zimna statystyka. Wszystkożerny komunizm przegoniliśmy trzy dekady temu. Lecz jego unijne popłuczyny nadal zalewają nasze życie.Czy na tej fali powróci ku nam i pan dziedzic?