Bal przebierańców

0
0
0
/

„A gdy już się zmierzchać miało, to się wtedy okazało, że to nie są milicjanci, że to byli przebierańcy! Czas więc już na finał, pointa się zaczyna: coraz więcej przebierańców, coraz trudniej o oryginał!” - śpiewał jeszcze w latach 70-tych, a więc za głębokiej komuny, Andrzej Rosiewicz w piosence „Chłopcy radarowcy”. Warto dodać, że wtedy oprócz milicjantów, była tylko Służba Bezpieczeństwa, która z usług przebierańców skwapliwie korzystała, nie mówiąc już o WSW, która w momencie sławnej transformacji ustrojowej przepoczwarzyła się („Bo to jest wielka prawda stara; z poczwarki, miast motyla, nędzna wykluje się poczwara...”) w Wojskowe Służby Informacyjne, których wprawdzie „nie ma” - ale ta oficjalna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności, boć przecież liczni przebierańcy, których WSI wyhodowały sobie cały Legion, a następnie porozstawiały w miejscach kluczowych dla funkcjonowania państwa i w ogóle – życia publicznego – że przecież ci przebierańcy bynajmniej nie wyparowali, tylko są w tych samych miejscach, a jeśli z nich ustąpili, to kolejnemu pokoleniu konfidenckich dynastii. Doskonale pamiętają, czyja ręka ich w tych miejscach umieściła, komu zawdzięczają swoją pozycję społeczną i materialną, więc są dyspozycyjni, karni i sprawni – między innymi dzięki pierwszorzędnym fachowcom, którzy nie tylko dyskretnie ich obserwują, ale w razie potrzeby, czy jakichś wątpliwości – podkręcą i podpowiedzą, co przystoi im czynić. Funkcjonariusze ci z kolei, gwoli uzyskania polisy ubezpieczeniowej na wypadek ezwakuacji imperium sowieckiego z Europy Środkowej, jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych, przewerbowali się na służbę do naszych przyszłych sojuszników – i te zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii. Dzięki temu nasi sojusznicy, jak np. Niemcy, Izrael, czy Stany Zjednoczone, podobnie zresztą, jak i Rosja, mogą w naszym bantustanie robić wszystko, co im się żywnie podoba, bo sądzę, że tak zwane „służby”, co to niby mają chronić nasz nieszczęśliwy kraj przed wywiadowczą i dywersyjną penetracją ze strony państw trzecich, tak naprawdę służą tym państwom w najlepsze i dlatego zatrudnieni tam funkcjonariusze zostali zostawieni w spokoju i nadal są tutaj trzymani. Podobnie było w Niemczech, kiedy to Amerykanie nie tylko zostawili po wojnie w spokoju generała Reinhardta Gehlena, który za Hitlera kierował wywiadowczą i dywersyjną organizacją Fremde Heere Ost, co się wykłada: Obce Armie Wschód – ale w 1945 roku powierzyli mu zadanie organizowania demokratycznego niemieckiego wywiadu. Generał Gehlen wywiązał się z zadania celująco, o czym mogliśmy przekonać się wiele lat po jego śmierci. W roku bodajże 2003 Centralny Komitet Żydów w Niemczech nakazał tamtejszemu rządowi wystąpienie do niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe z wnioskiem o delegalizacji NPD, którą Żydzi oskarżali o Nationalsozialismus. Trybunał zaczął sprawę badać i okazało się, że NPD zdelegalizować nie można, bo całe, albo prawie całe kierownictwo tej partii stanowią agenci wywiadu i to oni nie tylko napisali program tej partii, ale kierują wszystkimi jej działaniami. Warto zwrócić uwagę, że Trybunał w Karlsruhe nie badał pod tym kątem innych niemieckich partii, na przykład – CDU, czy CSU, nie mówiąc już o SPD czy FDP. I całe szczęście – bo cóż byśmy sobie pomyśleli o demokracji, gdyby się okazało, że i one też? U nas nikomu nawet nie przyjdzie do głowy taki pomysł – ale bo też, po co występować z takimi pomysłami, skoro u fundamentów III Rzeczpospolitej leży porozumienie wywiadu wojskowego z osobami, do których generał Kiszczak miał zaufanie – ze zdalnym błogosławieństwem ze strony USA i Związku Radzieckiego – bo bez ich przyzwolenia do żadnej trasformacji ustrojowej w naszym bantustanie przecież by nie doszło. Zatem niczego nie musimy specjalnie badać, ani niczego się domyślać, bo wszystko jest mniej więcej jasne. Zwłaszcza teraz, kiedy Polska, w setną rocznicę odzyskania niepodległości, właśnie jest operowana przez państwa poważne. Ksiażę Gorczakow mawiał, że nie wierzy nie zdementowanym informacjom i oto organizacja pretensjonalnie określająca się mianem „Obywateli RP” pod przewodnictwem krzykliwego pana Kasprzaka, wyraziła zaniepokojenie, że podczas Marszu Niepodległości pojawią się prowokatorzy z opaskami na rękawach wskazujących na przynależność do tego całego stowarzyszenia. Że prowokatorzy się pojawią – to rzecz pewna, tak samo jak i to, że w dzień jest jasno, a w nocy – ciemno, podobnie jak i to, że opaski, wskazujące na przynależność prowokatorów do Obywateli RP, wcale nie nie muszą być fałszywe. Jestem bowiem pewien, że pan Kasprzak nie ma zielonego pojęcia, kto ze stowarzyszenia, na którego fasadzie został postawiony, jest konfidentem Wojskowych Służb Informacyjnych, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Wywiadu Wojskowego, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Centralnego Biura śledczego, centralnego Biura Antykorupcyjnego, czy Policji Skarbowej, nie mówiąc już o konfidentach niemieckiej BND, izraelskiego Mosadu, amerykańskiej CIA, czy rosyjskiego GRU. Pan Kasprzak, jako naturszczyk, nie musi o tym wszystkim wiedzieć, a nawet nie powinien, bo właśnie dzięki temu jego reakcje charakteryzują się sporym ładunkiem autentyzmu, którego by mu może zabrakło, gdyby wiedział za dużo. Skoro jednak funkcjonariusze Obywateli RP, jak to się mówi, „dotarli” do informacji o prowokatorach z opaskami, to te informacje też mogą być prawdziwe, ale w tym sensie, że prowokatorzy mogą mieć opaski identyfikujące ich z organizacjami tworzącymi ruch narodowy. Ponieważ „Gazeta Wyborcza”, być może zainspirowana wskazówkami współwłaściciela „Agory”, który wprawdzie płaci, ale i wymaga, już od wielu dni wbija całej Europie i Ameryce do głowy, że 11 listopada w Warszawie wyznaczyli sobie rendez-vous naziści z całej Europy, no to trzeba się postarać, żeby byli. To oczywiście nie jest już działka „Gazety Wyborczej”, bo w ramach nakazanej przez Lenina „organizatowskiej funkcji prasy” ma ona inne zadania, a zaprezentowaniem nazistów w Warszawie zajmą się już pierwszorzędni fachowcy, którzy przy tej okazji będą mieli szansę zrehabilitowania się po Ciamajdanie w grudniu 2016 roku. Słowem – sytuacja niczym w komunikacie Radia Erewań, do którego zadzwonił słuchacz z pytaniem, czy to prawda, że na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają samochody? Radio Erewań odpowiedziało, że wszystko oczywiście się zgadza, że tym, że nie w Moskwie, tylko w Lenigradzie, nie na Placu Czerwonym, tylko na Newskim Prospekcie, nie samochody, tylko rowery i nie rozdają, tylko kradną.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną