Duda-day
Nadszedł „D-day”. Ofensywa rozpoczęta. Lądowanie na brzegach polskości, na brzegach uczciwości i sprawiedliwości. Wróg będzie się bronił, będzie kontratakował, ale początek jego końca stał się faktem.
Wygrana w 1. turze wyborów Andrzeja Dudy wprowadziła w stan głębokiej zapaści ludzi obecnego prezydenta. Chaotyczne przegrupowanie pomysłów. Obok przerażenia niepokój o jutro. Propagandziści gubią się. Nie wiadomo jaki jest przekaz dnia. Co wolno, a czego nie wolno? Pakować się, czy nie pakować? Zmieniać poglądy, czy pójść na zwolnienie? Może przeczekać? Może szybko nawrócić się?
Zaczęło się. Są w głębokim szoku. Nie spodziewali się. Pan Komorowski był tak zaskoczony, że spontanicznie z karki przeczytał to, co spontanicznie napisali mu doradcy. Spontanicznie pogratulował zwycięzcy, czyli Pawłowi Kukizowi. Nie mylę się – panu Kukizowi. No bo przecież nie wygrał ten, który jest pierwszy. Każdy pierwszoklasista wie, że to nie jedynka jest pierwsza, tylko trójka. Trzeci jest pierwszy czy nam się podoba, czy nie. Jest co do tego zgoda. I bezpieczeństwo też.
Przegrany prezydent oczywiście dodał, że panu Dudzie też gratuluje i spontanicznie zaprosił na debatę w telewizornii. Bo on jest wielkim zwolennikiem debat i merytorycznych rozmów. Takich spontanicznych. Całą kampanię był takim zwolennikiem, ale teraz jest jeszcze bardziej zwolennikiem. I jeszcze bardziej spontanicznym.
Tę prośbę spontanicznie wygłosił także pan Piotr Kraśko. Z szerokim, szczerym uśmiechem wygłosił. Pewnie spontanicznie w sztabie głównym byłych Wojskowych Służb Informacyjnych doszli do takiego wniosku. A jak doszli, to już poszło.
Duch spontanicznych zaproszeń zapanował. Tak bardzo zapanował, że nawet Państwowa Komisja Wyborcza szybciej policzyła głosy. Spontanicznie zameldowała wykonanie zadanie przed czasem. Ale mam wątpliwości, czy dobrze wykonała swoje zadanie. Tylko niecały procent głosów nieważnych. Coś tu się nie zgadza. Naród potrafi postawić jeden krzyżyk w kwadraciku? Coś nie tak z tym naszym narodem. Źle się dzieje.
Panika ogarnęła otoczenie prezydenta Komorowskiego. Pomysły wysypują się, jak śmieci z niszczarki. W poniedziałek ogłoszono wprowadzenie JOW-ów i że to było marzenie pana prezydenta. Marzył o tym od dziecka. Potem marzył o tym w szkole i na studiach. Trochę zapomniał marzyć o JOW-ach, gdy ożenił się, ale wiadomo, względy rodzinne. Nie trwało to jednak długo. To marzenie szybko wróciło, gdy tylko zaprzyjaźnił się komunistami. Może nawet dzięki nim wróciło. Przecież oni też mają prawo mieć marzenia, więc mieli. Jakie dokładnie, to trzeba zapytać kolegów z WSI. Oni są najlepiej zorientowani.
Podobno wtedy też pan Komorowski zaczął lubić pana P. Kukiza, a jeszcze bardziej jego piosenki. Nie wiemy niestety, co grało w jego duszy, jaka to pieśń rozbrzmiewała w jego głowie, gdy atakował niewinnego Romualda Szeremietiewa. Pewnie kariera na przemian z marzeniami. Bo nawet jak wyrzucał wiceministra obrony, to robił to z miłości i w zgodzie z marzeniami. Z miłości do honoru. Bo to jest człowiek, co honor na śniadanie, obiad i kolację konsumuje. Pochłania honor w takich ilościach, że tenże zaczął wypełniać go po brzegi. Tak, że już się nie mieści w duszy prezydenta. Bo to już teraz i na wieki jest człowiek honoru. Człowiek bardzo i honoru bardzo. Cała Polska to widzi, a docenia pół Polski, ale te większe pół.
Sponiewierał pana Szeremietiewa dla dobra Polski. I dla dobra obronności. Każdy widzi, że pan Komorowski mówił wtedy, teraz i na wieki prawdę. To znaczy zgadza się tylko to, że pan Komorowski. Bo nie mówił tylko inni mu szeptali. On czytał z kartki. To usta jego mówiły, ale jako człowiek honoru nie przyznaje się do tego. W końcu każdemu zdarza się powiedzieć nie to, co myśli. Zwłaszcza, gdy w ogóle nie myśli. I nie prawdę wówczas powiedział tylko jakieś brednie wymyślone przez kolegów z WSI. A przecież on nie może odpowiadać za to, co inni wymyślają. W końcu to inni, nie on.
I tak dzień po dniu, godzina po godzinie zmieniają się twarze pana prezydenta, niczym twarze pana Piotra Kraśki, który czując zmieniający się kierunek Wiatru Historii był pod wielkim wrażeniem zwycięstwa pana A. Dudy. Pod tak wielkim wrażeniem, że udzieliło się pani Beacie Tadli. I oboje byli pod wrażeniem. A to wrażenie z wieczoru wyborczego z dnia 10 maja było urocze. Przyznajmy. I było szczere. Nawet szczersze. Szczersze bardziej.
Wzruszające jest to ich proste, żołnierskie oddanie. Głębokie oddanie. Oddanie do dna serca. A serca mają bez dna. I kieszenie mają bez dna. Oddani stoją na pierwszej linii frontu. I jak doświadczone wiatraki nie uciekają, tylko ustawiają się zgodnie z kierunkiem Wiatru. Dla bezpieczeństwa i zgody. Swego bezpieczeństwa. I żeby zgadzało się na koncie.
Niedziela 24 maja 2015 roku będzie pięknym dniem dla Polski. Dniem pożegnania i powitania zarazem. Wystarczy jeden krzyżyk dla jednego kandydata, a drugiemu krzyżyk na drogę. I dzień naprawdę będzie piękny. Nie, żeby zaraz idealny, ale coś rozpocznie się. Mamy wybór - albo odbudowa, albo rujnowanie. Albo powrót do korzeni, albo wyrywanie ostatnich przyczółków polskości. Albo, albo...
Wiec „przytulmy pana, przytulmy pana prezydenta” - jak mawia tajemnicza współpracownica pana Komorowskiego, kandydata na Urząd. Przytulmy i podziękujemy. Niech już pojedzie do swego domku w Budzie Ruskiej. I niech nie wraca. Niech odpocznie i nam da odpocząć. Już wystarczy, już dość.
Dr Paweł Janowski
Krajowa Sekcja Nauki NSZZ Solidarność
„Przegląd Oświatowy”
Felieton ukazał się w najnowszym numerze „Tygodnika Solidarność”
Źródło: prawy.pl