Prawa człowieka łamane w imię… jego praw. Bruksela nie dopuszcza prawdy o aborcji
Jest poniedziałek, 30 kwietnia 2015 roku. Działacze Fundacji Pro-prawo do życia oraz młodzież z Kongresu Nowej Prawicy zmierzają w kierunku Placu Luksemburskiego w Brukseli, aby pokazać prawdę o aborcji. Pikieta zostaje brutalnie rozbita przez agresywnych przeciwników, którzy nie chcą zmierzyć się z okrutną rzeczywistością, w której zabija się bezbronne dzieci.
Parlament Europejski – imponujący budynek, w którym europosłowie debatują nad polepszeniem sytuacji narodów UE. Ich misją jest przede wszystkim przestrzeganie i obrona praw człowieka. Nasza fundacja chciała zorganizować tam wystawę antyaborcyjną, która pokazuje, że podstawowe prawo człowieka, jakim jest życie, nie jest chronione. Zgoda na organizację wystawy nie zostaje wydana. Działacze fundacji, na zaproszenie posła Michała Marusika (KNP), postanowili zatem udać się do Brukseli, aby – podczas pikiety – skonfrontować ludzi z prawdą o aborcji.
Wolność słowa dla wybranych
Godzina 9:45, Plac Luksemburski. Dochodząc, widzimy grupy socjalistów, którzy mieli protestować przeciwko polityce oszczędnościowej rządu (według oficjalnego komunikatu). Docieramy z naszym protestem przeciwko zabijaniu dzieci nienarodzonych na miejsce. Mamy ze sobą cztery duże transparenty, na których widnieją zabite dzieci – ofiary aborcji oraz flagę narodową. Rozpoczynamy pikietę legalnie zarejestrowaną. Przez pierwsze 15 minut jest w miarę spokojnie. Przechodnie podchodzą, przyglądają się naszym plakatom. Mimo że nie podoba im się nasze przesłanie, nie przeszkadzają. Po spokojnym kwadransie rozpoczynają się okrzyki przeciwników. Są to socjaliści z Grecji, Włoch, Hiszpanii. Trzy kobiety niosą swój transparent, którym zasłaniają nasze plakaty. Słyszymy krzyki oskarżające nas o faszyzm. Jedna z agresorek okazuje się być pielęgniarką, którą zabolała prawda o aborcji, nie chce się z nią zmierzyć. Woli obrzucać nas obraźliwymi epitetami, wykrzykuje, że to, co pokazujemy, jest nieprawdą i złem. „Aborcja to ulga dla kobiety, zwłaszcza jeżeli miałaby urodzić chore dziecko” – to jest jej główny przekaz. Przybywa naszych przeciwników. My jednak dalej stoimy z naszymi transparentami, nie zamierzamy się poddawać. W pewnym momencie grupka agresorów postanawia rzucić się na jeden z naszych plakatów. Dochodzi do pierwszych przepychanek, z których wychodzimy zwycięsko. Transparenty jeszcze przez parę minut nadal są widoczne na Placu Luksemburskim. Policjanci, którzy przybywają na miejsce protestu, każą nam usunąć plakaty ze sfery publicznej. Tłumaczą, że nasz przekaz wywołuje agresję u ludzi. Po rozmowach postanawiają siłą odebrać nam transparenty. Zaczynają po nich deptać, łamią patyki przytrzymujące plakaty. W ten sposób pokazują, że wolność słowa jest zarezerwowana dla wybranych, a prawda o aborcji jest niedopuszczalna.
W imię bezpieczeństwa…
Mija pół godziny od momentu rozpoczęcia pikiety. Stoimy już bez naszych transparentów. Wokoło tłoczą się agresywni przeciwnicy, których oddzielają od nas policjanci. Ktoś rzuca w nas petardami. Mimo napiętej sytuacji chcemy jak najdłużej utrzymać się na Placu Luksemburskim. „Stop aborcji”, „stop zabijaniu ludzi” – to nasze krótkie przekazy, które wykrzykujemy. Jest to jedyna forma naszej walki z przeciwnikami oraz walki o prawdę. Czujemy jednak, że agresorzy spychają nas z placu pikiety. Policja, w imię naszego bezpieczeństwa, pomaga agresorom nas spychać. Zapada więc postanowienie: spokojnie wycofujemy się z Placu Luksemburskiego i udajemy się, zgodnie z planem, do Parlamentu Europejskiego. Nasz cel został osiągnięty: pokazaliśmy, jak w rzeczywistości wygląda aborcja. Z radością w sercach schodzimy z Placu Luksemburskiego i zamierzamy iść w stronę PE. Policjanci w dalszym ciągu nas eskortują – w imię bezpieczeństwa oczywiście. Nie prowadzą nas jednak w stronę parlamentu, ale na peron kolejowy. Tam każą nam wsiąść do pociągu. Widząc nasz opór policjanci grożą nam aresztem. Twierdzą, że to my byliśmy agresorami i stanowimy zagrożenie, ponieważ mamy na sobie fundacyjne koszulki i flagę Polski. Zakazują nam wejścia do europarlamentu, ponieważ zostaliśmy uznani za bojówkarzy. Po dłuższej dyskusji „stróże” prawa prowadzą nas do autobusu, gdzie mamy zostawić wszelkie „niebezpieczne” rzeczy, które wywołują agresję. Ostatecznie zezwalają na nasz pobyt w budynku PE.
Aborcja w Belgii
W 1990 roku przyjęto ustawę, która zalegalizowała aborcję w pierwszych trzech miesiącach ciąży. Warunkiem zabicia dziecka jest podpisanie przez kobietę oświadczenia, że znajduje się w sytuacji kryzysowej, musi także odbyć konsultacje lekarskie. W praktyce owe sytuacje kryzysowe sprowadzają się często do argumentu, że kobieta nie ma środków finansowych, że jest sama lub nie dojrzała jeszcze do roli matki. W ten sposób zabija się nienarodzone dzieci. Fundacja Pro-prawo do życia we współpracy z Michałem Marusikiem i instytutem Instigos pokazała w belgijskiej przestrzeni publicznej prawdę o aborcji, która okazuje się być tam zakazana. Znieczulica społeczna wywołała falę agresji wśród ludzi, którzy widzieli przekaz proliferów – przekaz, który pokazuje upadek rozwiniętych społeczeństw.
Agnieszka Jarczyk, uczestnik pikiety
za: stopaborcji.pl
Źródło: prawy.pl