Francja zachorowała na żółtaczkę

0
0
0
/ CC0 Creative Commons/Pixabay

Nadal gotuje się we Francji. W sobotę 8 grudnia ma się odbyć akt IV tego dramatu. Dla niektórych rodzin jest to już tragedia; siedem osób zginęło podczas protestów i blokad żółtych kamizelek. Liczba rannych idzie w setki. Setki osób zostało aresztowanych. Od ponad trzech tygodni Francją wstrząsają konwulsje. Do protestujących „kamizelek” dołączyli uczniowie szkół średnich, blokując w wielu miastach - a nawet podpalając jak pod Tuluzą - siedziby swoich szkół, paląc samochody i pojemniki na śmiecie.

Francja zachorowała na żółtaczkę. „Kamizelki” nie chcą, by przykleili się do nich politycy i zbijali na ich proteście polityczny kapitał, dlatego odrzucają ich wsparcie. Nie chcą też sztandarów związków zawodowych. Narodził się „żółty” ruch protestu, skupiający sympatyków i z lewa i z prawa. Generalnie określa się się go buntem biedniejszej klasy średniej. Widać jednak wyraźnie, że ten protest się nakręca, włączając w gry uliczne coraz to nowe środowiska. Dołączają rolnicy i związkowcy z lewicowego CGT, którzy chcą wspólnie z francuskim związkiem przewoźników zorganizować blokadę transportową za pomocą tirów. Federacje: CGT i FO w sektorze transportu drogowego wezwały kierowców ciężarówek do strajku na czas niekreślony, począwszy od godziny 22 niedzielnego wieczoru, w celu ochrony siły nabywczej. Deklaracje premiera nazwali okruchami. Wyliczyli, że wdrożenie decyzji Rady Stanu, redukującej do 10% nadgodziny za kółkiem ciężarówki, sprawiłoby, że "straciliby od 300 do 1200 euro miesięcznie", oznajmił agencji AFP Patrice Clos, sekretarz generalny FO Transport and Logistics.

Miarka się przebrała. Zrobiło się na tyle groźnie, że Macron odwołał podwyżkę podatku ekologicznego przewidzianą od stycznia 2019 roku. Odwołał akurat w tym momencie, gdy premier Eduard Philippe przekonywał deputowanych we francuskim parlamencie do zawieszenia poboru tego podatku na pół roku, by w tym czasie w ramach konsultacji społecznych, wypracować jakieś metody osłon finansowych i ulg dla najbardziej uderzonych tym podatkiem środowisk. Podwyżki podatku paliwowego - benzyny (gazu) rosnącej o 14 procent i oleju napędowego o 23 procent w ciągu 12 miesięcy - najbardziej zaszkodziłyby robotnikom i osobom spoza obszarów metropolitalnych.

Macron wiedział co czyni, choć zapowiadał, że nie zrobi ani kroku w tył. Do czerwoności bowiem rozgrzała „kamizelki” wiadomość o półrocznym moratorium na ten podatek, które tylko oddalało w czasie jego wejście w życie i nie załatwiało problemu. W ciągu miesiąca akceptacja dla Macrona spadła o 5 proc. i popiera go już tylko 21 proc. Francuzów. Są oburzeni, że szykując im podwyżkę paliw, w tym oleju do ogrzewania mieszkań, nie zamierza ustąpić w zwolnieniach najbogatszych z podatku od nieruchomości o wartości powyżej 800 tys. euro. Są rozżaleni też, że uszczknął część dochodów 60 proc. emerytów, tym którzy pobierają świadczenia powyżej 1283 euro miesięcznie, bo uderzył w ich prawa nabyte i długie lata stażu pracy.

We Francji eksperci przekonują, że pod względem zanieczyszczenia powietrza dwutlenkiem węgla, w stosunku do emisji szkodliwych gazów i pyłów wytwarzanych w innych krajach UE, nie jest źle, bo ich kraj atomowymi elektrowniami stoi produkującymi czystą energię. Nie mówiąc już o gigantycznych zanieczyszczeniach wytwarzanych przez Chiny czy Pakistan, i nie wspominając o Stanach Zjednoczonych, które wycofały się z Paktu Klimatycznego.

Kwestia limitów dwutlenku węgla, którego ostrą redukcję nakazuje państwom UE Bruksela dyktując unijne normy i strasząc potężnymi karami, jest nie tylko problemem Francji. Limity i kary uderzają przede wszystkim w gospodarki oparte na węglu, takie jak nasza, zatem i nam szykują się z nakazu Brukseli znaczne podwyżki cen energii, które zabolą. Dlatego żółte kamizelki pojawiły się i zrobiły zadymę w Brukseli, pokazując kto komu zgotował ten los. A ponieważ powietrze nad Francja jest czyściejsze niż w innych krajach UE, więc podatek ekologiczny nie jest tam priorytetem ( co oznajmił guru od ekonomii Thomas Piketty), Francuzi uznali, że Macron zamierza nim sfinansować przyjętą ponad możliwości finansowe budżetu, niekontrolowaną i bezproduktywną w kilku pokoleniach populację imigrantów.

Są również źli na przymykanie oczu na fakt, iż bogate korporacje wykorzystujące do pracy Francuzów, uciekają od płacenia podatków do rajów podatkowych, bo w UE istnieje taka prawna możliwość. Wypominają także 20 miliardów euro oszustw na podatku VAT, które uszczupliły budżet ich kraju.

Francuzów oburza buta Macrona i niepochlebne wyrażanie się o swoim narodzie podczas oficjalnych zagranicznych podróży, gdy reprezentuje ich jako głowa państwa. W czasie jednej z wizyt nazwał ich opornymi na zmiany, wygodnymi Galijczykami i stwierdził, że kultura francuska i sztuka nie istnieją, jest tylko kultura europejska, pokazując, że woli bezcielesny uniwersalizm, pozbawiony wszelkiej substancji. Nie godzą się ze sposobem postrzegania przez Macrona bolesnego dla ludzi problemu bezrobocia i uwagami w rodzaju „przejdziesz na drugą stronę ulicy i znajdziesz pracę”. Zarzucają, że wspiera drapieżny kapitalizm i duże międzynarodowe korporacje ze szkoda dla indywidualnych inicjatyw i pomocniczości, i że poświęca więcej uwagi społeczności imigracyjnej, niż społeczności peryferyjnej Francji, którą lekceważy i pozbawia materialnych warunków godnego życia, zwłaszcza jeśli chodzi o lokalne usługi. I w sytuacji, gdy wielu Francuzów nie ma pracy, przygotowuje się do podpisania paktu ONZ w sprawie kontynuacji masowych ruchów migracyjnych.

Czy pod naporem buntu ulicy uda się doprowadzić do referendum w sprawie odwołania Macrona, trudno przewidzieć, bo w tle nie widać silnych liderów. Ponad 80 proc. Francuzów popiera „kamizelki”, ale nie chce przemocy i chaosu. W każdym razie arogancki Macron w końcu spuścił z tonu, a sytuacja jest rozwojowa.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną