Granat wrzucony do „Salonu”
Środowiska współczesnej lewicy laickiej, które za PRL-u, tkwiły w opozycji, przynajmniej teoretycznie, przejęły pośród swoich przyzwyczajeń z poprzedniej epoki jedno z takich, które upodobnia ich do komuny w 100 proc.
Należy ono, nie tylko do oczywiście niezwykle rozwiniętej retoryki wstydu, ale to wręcz element dość zadziwiającego „konserwatyzmu”. Mowa o automatycznym kojarzeniu II RP z ogólną nietolerancją, szczególnie w kontekście krzywdzenia mniejszości ukraińskiej i białoruskiej. Łączy się ono z sowiecką propagandą przyjaźni, wobec państwa, do którego wejście sowietów 17 września'39 miało być „usprawiedliwione”. Ci sami ludzie, którzy po poprzedniej epoce odziedziczyli uniżoność wobec państw zewnętrznych, jak i strach przed „polskim imperializmem”, względnie „nacjonalizmem”, używają tego schematu w wypadku współczesnych stosunków polsko-ukraińskich.
Tymczasem niezadowolenie Ukraińców z polskich rządów międzywojennych i terytorialnego status quo, to w sporej części mit. Powielany przede wszystkim przez ukraińskich nacjonalistów, jak i wspomnianych pogrobowców mentalności komunistycznego świata. Kalki te, są tak silnie wyżłobione w mielonym przez komunę społeczeństwie, iż nieświadomie powielają je nawet niektórzy ludzie na prawicy. Ci ostatni zazwyczaj, na szczęście nie mają z komunizmem nic wspólnego, ale na nieszczęście nie mają nic wspólnego także z wiedzą w temacie. Niestety niektórym czasami trudno, na skutek wieloletniej nagonki na wartości patriotyczne, nie pokusić się, by na siłę wysłać sygnał: „Wcale nie jestem oszołomem, a tu jestem obiektywny”. A hasła typu „niezadowolenie i krzywdy mniejszości narodowych”, wobec większości, gdy się podkłada odpowiednią kalkę, znaną z innych sytuacji - są wyjątkowo łatwe do przyjęcia.
W żadnym razie nie można „niezadowoleniem” Ukraińców z polskich rządów, czy nawet ich dążeniami niepodległościowymi wyjaśniać przyczyn ludobójstwa dokonanego na Polakach (nie wspominam nawet o usprawiedliwianiu). Bo właśnie do tego dąży taka retoryka. Co innego niechęć i nienawiść rozpleniana przez nielegalną przed wojną Organizację Ukraińskich Nacjonalistów, czy jej poprzedniczkę Ukraińską Organizację Wojskową. Ta rzecz jasna musiała wiązać się z niezadowoleniem, jak i z wyjątkową zwierzęcą niechęcią, jednak miała charakter absolutnie sztuczny, wszczepiana początkowo przez garstkę fanatyków, przy wydatnym wsparciu państw zewnętrznych (Berlin, Moskwa, Kowno, czasem Praga). Podatnym gruntem zaś, były działania państwa polskiego po aktach terrorystycznych kreowanych przez tych samych ludzi. Jednym słowem - zamknięte koło. Wobec powyższego, ta nienawiść nie jest przyrodzoną cechą „niewdzięcznych” Ukraińców, jakby to chciała z drugiej strony zilustrować rosyjska propaganda. Należy jednak wspomnieć, iż już dziś, ludzie szerzący tę nienawiść poprzez banderowski kult, niestety politycznie Ukrainę zdominowali.
Jakkolwiek by nie mówić, wbrew - zarówno wielu miłym wspomnieniom Polaków z Kresów Południowo-Wschodnich, jak i tym absolutnie tragicznym, stosunek Ukraińców do polskiej państwowości międzywojennej był najczęściej obojętny. W tym też tkwiła m.in. przyczyna klęski armii Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej w walkach z polskimi powstańcami, jak i wojskami regularnymi. Ukraińska Republika Ludowa Semena Petlury, jej porażka oraz brak poparcia ludności ukraińskiej poza Galicją to jeszcze bardziej jaskrawy przykład. Proszę sobie wyobrazić, jak ta tożsamość wyglądała, jeśli nawet dziś bierze się Polaków na litość, względem ludobójczej UPA, pytając „A na czym oni [biedni] mają tożsamość budować?”.
Jedyni świadomi Ukraińcy, którzy zdołali się ukształtować to właśnie terytorium byłej Galicji. Stało się tak przy wydatnej pomocy austriackiego zaborcy. A ten ostatni za swe usługi dopilnował, by rzeczywiście kształtowali się w opozycji i niechęci do Polaków (Identycznie było względem Niemców i bałtyckich Litwinów na północy, mimo iż Litwa była pod zaborem rosyjskim.). Wszystko po to by konfliktowali się nie z Austrią, lecz z nimi, a do tej pierwszej zwracali się co najwyżej jako do arbitra. To jest źródło nieszczęścia, ale nadal w bardzo pośrednim przełożeniu. Swojego niezadowolenia, po znalezieniu się terytoriów przez siebie zamieszkiwanych w składzie państwa polskiego nie kryła ukraińska inteligencja. Powiązana z rządem ZURL, ukraińskimi formacjami, które walczyły z Orlętami Lwowskimi i Wojskiem Polskim nie była jednak liczna. Ruscy chłopi, nawet z systemem szkolnictwa, który miał zbudować w planach austriackich przeciwwagę dla Polaków nie byli w swoim ogóle nastawieni antypolsko.
Pewien ożywczy tożsamościowo element stanowiła oczywiście wojna polsko-ukraińska 1918-1919. A co z tym idzie służba w niej zwykłych chłopów ukraińskich. Jednak chłopstwo i gospodarze, najdelikatniej mówiąc nie byli przyzwyczajeni do posiadania własnego państwa. Problem mieli wszak z tym nawet polscy chłopi, choć oni pod stałą opieką polskiej inteligencji, która przekazywała żywą tradycję polskiej państwowości, zostali w końcu uświadomieni. Ukraińska/ruska inteligencja miała jedynie do dyspozycji - nie jak Polacy gotową tożsamość narodową, lecz skąpe materiały na jej budowę: Nieomal mityczną Ruś Kijowską sprzed pół tysiąca lat, z którą łączność pokoleniowa absolutnie nie istniała (Tak jak istniała łączność polska z przedrozbiorową Rzeczpospolitą) i powstania kozackie. Te ostatnie, pomimo korzystnych elementów, jak wolność kozacka i stawianie się polskim panom - pasowały jak wół do karety.
Wszak ruska ludność z terytorium Galicji była przez Kozaków, w czasie powstań nękana, tak jak przez Tatarów. Zresztą zdarzało się, iż obaj napastnicy współpracowali. Polska szlachta, która kojarzy się stereotypowo z palami - Rusinów przed tymi wszystkimi najazdami broniła. Tożsamość ukraińska, nawet w Galicji, określanej jako „ukraiński Piemont” kulała potężnie, choćby z tytułu swoich uwarunkowań, ale zaczęła istnieć. Jednak jej istnienie nie przełożyło się na ogólne niezadowolenie chłopstwa, które istniejącej Ukrainy z opowiadań przekazywanych z pokolenia na pokolenie, po prostu nie znało. Kolokwialnie mówiąc: w większości miało ono to wszystko „gdzieś”, byle by tylko żyć spokojnie. I w to ostatnie „żyć spokojnie” postanowiły uderzyć UWO i OUN w trakcie Międzywojnia.
Jeśli weźmiemy natomiast pod uwagę terytorium Wołynia, gdzie rzeź zebrała największe żniwo, jak i paradoksalnie Polacy stanowili najmniejszy odsetek, cały obraz przewin II RP oraz dążeń niepodległościowych OUN się burzy. Uskuteczniana przez większość czasu była tam proukraińska polityka Jana Henryka Józewskiego. Jakby tego było mało, tożsamość ukraińska po prostu tam wcześniej absolutnie nie istniała. Paradoksalnie pomagał ją budzić Józewski i jego urzędnicy. Oczywiście obok drugiej siły, którą stanowił OUN. Tożsamość ludności Wołynia, który stanowił wszak zabór rosyjski była dokładnie taka sama, jak choćby Polesia i terytorium dzisiejszej Białorusi w ogóle. Zresztą co ciekawe ukraińscy nacjonaliści, do ziem wchodzących w skład dzisiejszej Białorusi żywią pretensje terytorialne. Konkretnie, co najmniej do Polesia, lecz nie zdążyli tam zrealizować swojej „misji edukacyjnej”. Jednak wbrew pozorom upowcy granicę między Wołyniem a Polesiem przekraczali niejednokrotnie, spotykając się z obojętną ludnością, taką jak początkowo na Wołyniu.
Dlaczego tak ważne jest, by podkreślać, iż powodem rzezi nie były dążenia niepodległościowe Ukraińców? Zarówno z powodów moralnych, jak i logicznych. Bo każdy naród, czy grupa osób ma prawo walczyć o swoją wizję rzeczywistości, lecz ona sama nie ma prawa wiązać się ze zbrodniami wojennymi i ludobójstwem. Dążenia niepodległościowe same w sobie, nie są wcale źródłem zbrodni. Dopiero ich występowanie, po obudzeniu w charakterystycznej, już opracowanej i narzuconej przez UWO-OUN formule stanowią niebagatelny element jej wystąpienia. Ale nawet w tym układzie logicznym powodem nie mogą być dążenia niepodległościowe Ukraińców, lecz właśnie wspomniana organizacja. Tym bardziej, nie jest powodem rzezi niezadowolenie ludności ukraińskiej ze status quo, które zaczęły budzić właśnie przede wszystkim UWO-OUN. Bowiem wspólnym mianownikiem i końcem kłębka będą zawsze te radykalne organizacje. W ich zasady wpisana była amoralność i czysty makiawelizm. Ukraińcy, którzy negowali status quo, tacy jak dowódca Taras „Bulba” Borowiec, nie mordowali wszak kobiet i dzieci.
Jeśli tylko tego chcieli, upominać się o swoje mieli prawo (Tak jak i Polacy), ale nie mieli prawa do absolutnie wszystkiego, sterowani przez krwawą i radykalną organizację. Przykładowo jeśli ktokolwiek czuje się (słusznie lub nie) pokrzywdzony przy odbieraniu spadku, to najmniej oczekiwanym jest reakcja zabicia innego spadkobiercy i wymordowania jego rodziny. Świetnym przykładem burzącym ten stereotyp jest współczesne zachowanie Polaków na Litwie. Ich szkolnictwo jest zamykane i są tępieni, niezależnie od zmieniających się rządów, pomimo XXI wieku i zdawałoby się innych standardów. Bo w XX wieku, sprawy wokół, w Europie wyglądały zgoła inaczej, gorzej. Paradoksalnie jednak to w Polsce międzywojennej Ukraińcom nikt posiadanej przez nich ziemi nie zabierał, tak jak zabierają ją dziś władze Lietuvy, dokonując przenoszenia aktów własności z Polaków, na inne wskazane przez siebie osoby.
Wileńscy Polacy natomiast, choć mają wyższą świadomość i doznają, znacznie gorszych bezpośrednich szykan, nikogo nie zaczęli mordować (Za to nacjonaliści bałtolitewscy im samym odgrażają się nieustannie). Jest tego kilka powodów. Nie opierają swoich dążeń o radykalną organizację, opierają się ponadto o chrześcijaństwo, a kieruje nimi ZPL i AWPL, oraz ten znienawidzony przez środowiska lewicowo-liberalne Waldemar Tomaszewski. Jakżeż inna jakość oceny występuje, przy usprawiedliwianej „polskimi nieprawościami”, przez te same lewicowo-liberalne środowiska OUN-UPA. Dodajmy organizacji, która już przed wojną dokonywała zamachów, zarówno na Polaków, jak i Ukraińców. Jeśli rzeź dokonywana przez nacjonalistów ukraińskich miałaby być mierzona - skalą tragedii Ukraińców oraz postępowaniem wobec nich - nieukraińskich władz, to największa musiałaby nastąpić po wejściu Niemców na terytoriach dotkniętych przez sztucznie wywołany wielki głód na Ukrainie.
Tak się jednak nie stało, a przecież w państwie ukraińskim stale się to ludobójstwo wpisuje w politykę historyczną. Dlaczego do niego nie doszło? To oczywiste: Nie wyhodowała się tam OUN. Można na upartego szukać różnych innych powodów ludobójstwa 135 tysięcy okrutnie zamordowanych, bezbronnych cywilów, niż zbrodniczość OUN-UPA. Jednak w sporej części wypadków kryje się za tym chęć usprawiedliwiania. W gruncie rzeczy warto wspomnieć o kolejnym paradoksie. Dziś środowiska lewicowo-liberalne usprawiedliwiają wyjątkowo ostre szykany władz, wobec polskiej mniejszości na Litwie ich strachem. Mamy koniecznie zrozumieć ich poczucie zagrożenia, mimo iż Wilniucy nie dokonują np. aktów terrorystycznych. Odwrotnie jest wobec państwa, które w krwawym przecież XX wieku, wobec Ukraińców zachowywało się lepiej. Na ziemiach południowo-wchodnich, na dworcach i w urzędach państwowych język ukraiński, także wobec polskich pracowników mógł być używany. A coś takiego na dzisiejszej, etnicznie polskiej Wileńszczyźnie, wobec języka polskiego - jest nie do pomyślenia. Tymczasem uderza się zawsze w Polskę międzywojenną, a podkreśla rzekome czy rzeczywiste krzywdy Ukraińców.
Te dziwne, podwójne standardy łączy jednak wspólny mianownik: zawsze można kopać Polskę i Polaków, nigdy w drugą stronę. Toteż osoby, które to robią, nie powinny występować w roli mężów opatrznościowych i sędziów dyskryminacji. Pozwolę sobie zacytować Adama Michnika, który wypowiadał się o sprawach związanych z szykanowaniem Polaków na Litwie: „Jak to napisał inteligentnie dawny polski ambasador w Wilnie Jan Widacki: Zdaje się, że nasz rząd ma pretensje do rządu litewskiego, że Litwini chcą relituanizować Litwę. I muszę to powiedzieć, ze to jest dowcipne bardzo, mądre i trafne”. Ciekawe, że ten sam redaktor w odniesieniu do Polski międzywojennej i jej legendarnych wielkich przewin - nie przekazuje dowcipów o repolonizacji terenów w II RP, odgórnie wcześniej depolonizowanych przez zaborców. Bynajmniej w takim podejściu, nie jest - niestety - odosobniony.
To wszystko wygląda tak, jakby siły lewicowo-liberalne przez lata upatrywały w ukraińskim nacjonalizmie potencjalnego sojusznika do walki z polskim i ten pierwszy skwapliwie z tego korzystał. Paradoks polega na tym, że analogicznie myśleć zaczynają niektórzy na prawicy, pragnąc wejść w sojusz przeciw Rosji, lub nawet tym samym liberałom...
Aleksander Szycht
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl