Hrycak: UPA to ukraińska AK - ukraiński historyk ubliża Polakom

0
0
0
/

Ubliżanie inteligencji polskiej opinii publicznej to od lat ulubione zajęcie niektórych ludzi, wypowiadających do mediów. Któż by się jednak tego spodziewał po Jarosławie Hrycaku, ukraińskim profesorze, niezwykle często bywającym na europejskich salonach...?

 

Ziemie Wschodnie to polski ucisk kolonialny, a konkretnie ucisk ukraińskiego chłopa przez polskiego pana. II RP to fatalna rzeczywistość, objawiająca się wielkim głodem przeżywanym przez Ukraińców (Tak, tak, bynajmniej nie chodzi tu o ZSRR). Ukraiński antypolonizm jest absolutnie zrozumiały. Osadnicy wojskowi drażnili swoją obecnością. To wszystko, wraz z kwestią „pojednania” oraz kilka innych dość zadziwiających przykładów historycznej gimnastyki znajdziemy w wywiadzie z Jarosławem Hrycakiem dla Gazety Wyborczej pt. „Kresy dla nas piekło dla was raj”. Dziwnym trafem wygląda to tak, jakby ponoć najlepszy ukraiński historyk nie różnił się za wiele w retoryce od ukraińskich mitologów. Niemal w tym samym czasie na swoich facebookowych stronach udostępniły to, korzystające z polskiej gościnności organizacje „Otwarty Dialog” w Warszawie i „Ukraiński Klub” w Krakowie.
 

To wszystko, co zdołał powiedzieć ukraiński historyk powtarzane jest jak machina przez nieprzychylną retorykę nacjonalistów ukraińskich od lat. W żaden sposób nie był on tutaj oryginalny. Hrycak na pytanie dziennikarki, czy może ona używać terminu „Kresy Wschodnie”, mimo próby zademonstrowania dobrej woli i otwartości, nie unika zasygnalizowania, że go ten termin po prostu drażni. Mówi „proszę”, a nawet dodaje, że o to nie dba (!), dość kuriozalnie zaznaczając jednak, że jest to historycznie i politycznie niepoprawne. Pierwsze nie jest prawdą, bo „Kresy” to właśnie polski termin historyczny, znacznie starszy, niż np. Ukraina Zachodnia niemająca nic wspólnego z terenem, którego dotyczy. Termin ten jest historycznie absolutnie wyssanym z palca. Co zaś się tyczy zaznaczenia przez niego, iż „Kresy Wschodnie” odbiegają od politycznej poprawności to każdy z Czytelników może to sam doskonale ocenić. 

 

W kontekście mówienia o dużej niewiedzy Ukraińców na temat Polski mówi: „Im mniej wiedzy, tym więcej pozytywnych emocji”. Słodkie, czy byliśmy aż tak źli? Oczywiście po serii dość ironicznego, odnosi się wrażenie - streszczenia polskiej wizji historii na Kresach, przez rozmówczynię – ukraiński historyk funduje nam dość oklepane i stereotypowe podejście Daniela Beauvois. Streszcza się ono w tym, jakoby Polska na Kresach miała odpowiednik swoich kolonii. Nie jest to podejście nowe, jednak przekładane jako szablon z zachodu jest bardzo wygodnym dla narracji, że Polacy nie byli na Kresach u siebie, a wykorzystywali biedną ludność ukraińską, prowadząc ucisk narodowościowy. A konkretnie tych, którzy byli słabsi i mniej świadomi. Teoria ta jest właściwie zgodna z sowiecką tendencją myślenia o Polakach na Kresach, którą odziedziczyli ukraińscy nacjonaliści: Polscy panowie, ich bat - cierpienie Ukraińców, Białorusinów, Bóg wie kogo jeszcze i oczywiście polskie zyski.

 

W zlewających się na Kresach etnosach - fakt, czy Polacy byli u siebie, na swojej ziemi jest bardzo ważnym w dekonstruowaniu polskiej tożsamości narodowej. Bowiem jej integralna składowa, wręcz główna część, to właśnie Kresy i wszystko co z nimi związane. Komuniści na pasku sowieckim dekonstruowali tę tożsamość, by stworzyć nowego Polaka, plastycznie dostosowanego do ich potrzeb. Hrycak, Beauvois i inni im podobni - robią dokładnie to samo, tyle że na potrzeby ukraińskich nacjonalistów. Ta centralna część polskiej świadomości oraz pamięć o latach świetności przeszkadza w budowaniu syntetycznej tożsamości ukraińskiej. Stąd wysiłki sił politycznie poprawnych, by Polakom to wyrwać, zostawiając im retorykę wstydu, a dać ludności ukraińskiej walkę z odwiecznym polskim uciskiem. I tu właśnie sowietyzm wychyla się zza grobu. 

 

Jest natomiast niebywale zabawne (ale i tragiczne), jak w panicznym odruchu chowa się rażące karty nacjonalizmu ukraińskiego, by jego popleczników nie zawstydzać. Hipokryzja? Tak i to jaka. Zresztą zarówno ta retoryka, jak i hipokryzja, a także dekonstrukcja tożsamości w Gazecie Wyborczej wielu dziwić nie będzie. Paradoksalnie Hrycak potwierdza dalej, że Rosja w swojej retoryce ilustruje Polskę na Kresach jako imperium kolonialne. Jak mniemam kraj białego niedźwiedzia nie ma jednak, być może jego zdaniem, w odróżnieniu od ukraińskich nacjonalistów do tego moralnego mandatu. Z resztą przy okazji, gdy mówi współcześnie o starciu dwóch mocarstw na Ukrainie - Rosji i Polski, co mniej roztropni mogą się czuć miło połechtani. Kto jednak zna - zarówno rządową propagandę sukcesu: jaką to niby rolę ma w Europie nasz kraj, a także jakiej to niby pozycji, będąc w uległości i wyzbywając się atrybutów suwerenności - się dorobił – znów nie powinien się dziwić. 

 

Hrycak na zaborczej nucie

 

Kiedy ukraiński historyk mówi o niepoważnych skrajnościach w przedstawianiu Rzeczypospolitej, z jednej strony z rosyjskiego punktu widzenia, z drugiej w domyśle z subiektywnego polskiego, można pomyśleć o jednym. Czy nie zauważył ani odrobiny skrajności w masowym fałszowaniu historii w swoim kraju? Bowiem nacjonaliści ukraińscy, swoimi wyjątkowo topornymi fałszami biją na głowę nawet Rosjan. W wersji subiektywnej - polskiej Hrycak określa to tak: „Rzeczpospolita to był raj na ziemi, i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ci wredni Moskale, Rusini, Żydzi czy Niemcy”. W dzisiejszym polskim spojrzeniu na Polskę XV, XVI, XVII wieczną nie przypominam sobie by masowo stawiano jako problem Żydów. W pamięci historycznej niektórzy Polacy dość jednoznacznie pamiętają ich rolę we współpracy z sowietami, ale to już dzieje II RP i lat sąsiadujących z okresem międzywojennym. 

 

Rusini podówczas, a konkretnie magnateria i szlachta byli częścią narodu polskiego (tylko oni mieli świadomość narodową), chyba że mówimy o samej Kozaczyźnie, która zasługuje na miano odrębnego (choć momentami łączącego się) problemu. Rusin jednak nie oznaczał Kozaka, a już tym bardziej wrogiego stosunku do Rzeczypospolitej. Identycznie sprawa komplikuje się już w czasach ok. II RP. „Gdy wzrosła cena zboża, którego ukraińskie ziemie Rzeczypospolitej były głównym producentem, arystokracji opłacało się eksploatować chłopów ukraińskich, narzucać im coraz dłuższą pańszczyznę, by mieć darmową siłę roboczą” - mówi Hrycak i ani myśli dostrzegać, że pańszczyzna dotyczyła wszystkich chłopów, włącznie z polskimi oraz przodkami np. Białorusinów/Litwinów. Cóż z tego, że eksport zboża dotyczył głównie terenów czarnoziemów ukraińskich, skoro ogólny ucisk chłopów nie był narodowościowym, lecz co najwyżej społecznym. 

 

Odnosi się wrażenie, że nawet retoryka sowiecka, która ponadnarodową walkę klas pchała w pryzmat każdego możliwego postrzegania, tak jak i Hrycak nie oparła się pokusie retoryki ucisku narodowościowego – polskiego pana nad ukraińskim chłopem. Nieco na osłodę można później przeczytać zgodne twierdzenia rozmówców, że „Zachód przyszedł na Ukrainę ubrany w polski kontusz”. Jednak tak naprawdę jest to kontynuacja retoryki „kolonialnej”. Unikalna tożsamość Rzeczypospolitej to produkt, który wytopił się z różnych czynników, już tam na Kresach razem z tożsamością litewsko-ruską, a nie przychodził z zewnątrz. I ta lechicko-litewsko-ruska tożsamość stała się dziś tradycją tożsamości polskiej, lecz niestety - na skutek działań zaborców odrzuciła ją część innych mieszkańców. Nie ma co sztucznie jej rozrąbywać, bo to zrobili właśnie polscy przeciwnicy, lansując na siłę tezę - przeciwnych sobie etnosów. Ze wszystkich tych części składowych z pierwszej - jako język warstw wyższych - zafunkcjonował polski, wraz z Orłem, jako częścią symbolu państwowego, dwie pozostałe przyniosły symbol Pogoni, wielką magnaterię litewsko-ruską, która stała się symbolem potęgi (prócz tego państwo litewsko-ruskie przyniosło wojny z Moskwą). To była integralna całość, nawet bez świadomości chłopów. To jedynie początek przykładów sprzężenia kulturowego.

 

Co ciekawe ukraiński historyk wzmiankuje rabację galicyjską z 1846 roku, gdzie polscy chłopi rżnęli polskich panów, ale nie wyciąga z tego wniosku, iż nie chodziło o ucisk narodowy. Mówi tylko „coś tam” o chłopskiej pamięci. Nie wzmiankuje też w obu tematach, zarówno kształtowaniu się ruchu ruskiego w Galicji jak i rabacji - ręki austriackiej. Dziś historyczne dzielenie tego, wyodrębnianie polskich panów od „ukraińskich” (de facto ruskich) uciskanych chłopów jest myśleniem właśnie trącącym polityczną poprawnością, której brak w odniesieniu do terminu Kresy Hrycak zauważa. O fragmencie wspomnień Zofii Kossak Szczuckiej z „Pożogi”: "Wokoło domu spoczywała cisza, błogość i zaufanie zupełne do świata'', w "naszym świecie panowały Harmonia z Ładem i wszystko było dobrze, tak jak było'', od nas "ku nim szło jedynie dobro'', "nie skrzywdziliśmy nigdy nikogo''.  - stwierdza ironicznie: „Nie, no oczywiście, jak moglibyśmy skrzywdzić”. Następnie stwierdza, że to typowy dyskurs kolonizatorów. Konkretów, jak rodzina tej polskiej ziemianki, albo innych takich rodzin - podówczas Ukraińców krzywdziła - nie podaje. Zamiast tego cytuje ... poezje Szewczenki: "Dumne były matki nasze/ Bo wolnych rodziły./ Tak, mieliśmy, bracie Lasze/ I wolność i siły. Ale oto w imię Boga/ Przyszli jezuici,/ Zapalona chata droga,/ A my krwią obmyci! O, tak bracie! W imię Boże/ Raj nasz zamącili,/ I rozlało się krwi morze,/ A chatę – spalili...".
 

O „krwiożerczości” polskiego katolicyzmu można dowiedzieć się dużo, oglądając sowieckie filmy, czy literaturę. Jednak niezależnie od granicy rzeczywistości, czy jej zmitologizowania, to pomieszanie płaszczyzn: religijnej, narodowej i czasowej. Co ciekawe, choć wcześniej w odpowiedzi na Kossak-Szczucką zacytował Szewczenkę dodaje: „Mit dlatego jest mitem, że przyjmuje się go bezkrytycznie. Apeluje do emocji, a nie do rozumu. Tworzą go nie socjologowie, ale poeci”. W tym momencie trudno z całą pewnością stwierdzić, czy chciał podważyć prawdziwość osądu Kossak-Szczuckiej, czy skonfrontować mity. Sam bowiem posługuje się poezją jako odpowiedzią na historyczne wspomnienia. 

 

II Rzeczpospolita prawie jak ZSRR?

 

Gdy później Hrycak opowiada o doświadczeniach swojego ojca z głodem i traktowaniem Ukraińców w II RP dochodzi do absurdu. Z tego co pamiętam wielki głód dotyczył Ukrainy sowieckiej i nic mi nie wiadomo, by po stratach ekonomicznych związanych z I wojną światową międzywojenna Polska głodziła właśnie akurat Ukraińców. Hrycak posuwa się jednak dalej: „Ojciec pamięta też, jak polscy uczniowie z jego szkoły raz za razem łapali go, rzucali na ziemię i otwierali mu usta, żeby popatrzeć, czy ma czarne podniebienie. Robi pani wielkie oczy, ale tak było. Niemal każdy ze starszych Ukraińców ma podobne doświadczenia”. Z tego fragmentu wynika, że polskie dzieci masowo sprawdzały podniebienie ukraińskim, co po prostu poraża, gdy słyszy się to od ponoć profesjonalnego historyka.

 

W następnym fragmencie, który zmierza najwyraźniej do usprawiedliwienia postawy członków ludobójczej OUN i jednego z najgorszych morderców - przechodzi sam siebie: „Mykoła Łebed”, jeden z liderów OUN, opowiadał, jak w latach 30. wrócił ze Lwowa do rodzimej wsi. Był bardzo głodny i jedynie jedzenie, które znalazł w chacie, to było to, co gotowało się dla psa. Wtedy zrozumiał: albo przyjmie swój los i będzie żyć upokorzony i głodny, albo się zbuntuje. Został nacjonalistą”. Trudno mi uwierzyć, że Hrycak przyjmuje tak głupie kłamstwo jako prawdę. Jeśli głód w II RP był rzeczywiście tak wielki, to jedzenie, które się gotowało, nie gotowałoby się dla psa. Oczywiście historyk plecie niesamowite, acz popularne głupoty o polskich osadnikach wojskowych: „A już najgorsza była polska kolonizacja na tych ziemiach. Wychowałem się na wsi, gdzie pozostały chaty zbudowane specjalnie dla Polaków w latach 30. I nawet za moich czasów były to najlepsze chaty w całej wsi. Bo Polacy dostawali pomoc od państwa na ich zbudowanie”. 

 

Hrycak albo nie ma zielonego pojęcia poruszając temat, o którym mówi, albo manipuluje, sam podając do wiadomości zmitologizowaną wersję osadników wojskowych, którzy sami klepali biedę. Państwo polskie ofiarowało na własność - weteranom walki o niepodległość grunty, odebrane polskim ziemianom (Nie żadnej ludności ukraińskiej!). Natomiast jego skromna pomoc, polegała na dostarczeniu drewna na budowę domu, a później pomocy w kredytach oraz pośrednictwie w szkoleniach. Zresztą doświadczeniami z tych ostatnich weterani dzielili się z Ukraińcami. Warto powiedzieć, że polscy osadnicy najpierw mieszkali w ziemiankach, albo wynajmowali kąt u Ukraińców. Przedstawianie tego w czarnych barwach przypomina wzrok z jakim Niemcy patrzyli na majątki żydowskie. Hrycak tymczasem kwituje: „[...] rozumiem, skąd się bierze antypolskie nastawienie ludzi starszych”. 

 

A czy nie dziwi się, że pomimo rzezi i polskiego holocaustu na tym terenie, nadal to nastawienie pozostało? Dalej pojawia się ulubione przez „Gazetę Wyborczą” słowo „Pojednanie”. Mimo wszystko ukraiński profesor ze Lwowa przegina w sposób kardynalny, mówiąc o zmianach etnicznych i przesiedleniach w obie strony: „Bo niech pani sobie wyobrazi, czy możliwe byłyby dzisiejsze pojednanie, jeśli Polacy ciągle stanowiliby większość we Lwowie?”. Ciekawe co mówi na to Związek Ukraińców w Polsce, w odniesieniu do „okrutnej akcji Wisła”, której ponoć, wg jego członków można było uniknąć. Ciekawe, co by powiedział sam Hrycak. Obawiam się, iż to spojrzenie obowiązuje w jedną stronę. Zresztą przyznanie się do zbrodni przez „Ukraińców” (a tak naprawdę ukraińskich nacjonalistów) było by to, cytując słowa ukraińskiego historyka: „Powtarzanie upokorzenia, które znali jeszcze z międzywojnia”. Jak zwykle biedni, biedni sprawcy, należy im współczuć. 

 

Biedny rozmówca dziennikarki GW sam zaplątuje się w to co mówi

 

Dalej mamy do czynienia z retoryką, która jest powtarzana w kontekście Ukrainy od ćwierć wieku: „Dajmy Ukrainie czas”. Ukraina wiecznie potrzebuje czasu, co więcej, teraz idzie w odwrotną stronę, banderyzuje się i nadal Polacy mają dawać jej czas (!). Dalej Hrycak używa pokrewnej retoryki, że obecnie (a konkretnie wiecznie) ich kraj jest w złej sytuacji, by zmierzyć się z tematem. W tej retoryce czas był zawsze zły, przed i po Pomarańczowej Rewolucji, w czasie negocjowania umowy stowarzyszeniowej z UE, przed Majdanem i podczas Euro 2012, także po Majdanie, a teraz jest wojna (i robienie z ludobójców, których mają w przyszłości potępić bohaterów). Czy ktoś tu robi z kogoś idiotów? 

 

Później możemy sobie przeczytać, gdy w czysto michnikowskim stylu ukraiński historyk mówi o problemach, które w stosunkach polsko-ukraińskich robią polscy i ukraińscy nacjonaliści (bezpardonowo tworząc sztuczną symetrię): „W pewnym stężeniu [pamięć historyczna] może być lekarstwem, ale w innym trucizną. I zawsze się boję, że znajdą się po stronie ukraińskiej i po stronie polskiej środowiska polityczne, które będą się nią chciały posłużyć jak trucizną”. Następnie Hrycak dalej mydli nam oczy: „Prawy Sektor w wyborach miał tylko 1 procent głosów. I tu mamy sedno całego procesu: ukraińska rewolucja nie mogłaby zwyciężyć bez ukraińskiego nacjonalizmu - ale nacjonalizm nie ma szansy zwyciężyć w rewolucji.”. 

 

Dziwne, pomimo pochwalenia UPA, przez każdego polityka ukraińskiego, pomimo minut ciszy dla katów Polaków, pomimo ustawy czyniącej banderowców bohaterami i pozwalającej na aresztowania niepokornych obywateli Ukrainy, ale i Polski – Hrycak powiedział Polakom coś takiego w żywe oczy (!). Nacjonalizm nie ma prawa zwyciężyć? Dalej historyk zaprzecza sam  temu co powiedział przedtem: „Nie jestem zwolennikiem podejścia, że czas leczy rany i trzeba po prostu przeczekać”. Zgadzam się z tym, nie stać nas na dawanie Ukrainie więcej czasu. Niestety Jarosław Hrycak powtarza brednie, że mit Bandery: „To mit sprzeciwu wobec agresji ZSRR i Rosji.”. Tak, jakby główne wątki nie były w nim antypolskie. Jednak stwierdzeniem, a raczej twierdzącą odpowiedzą na pytanie dziennikarki, że UPA to ukraińska AK, wręcz opluwa weteranów polskiego podziemia, którzy ukraińskiej etniczności na części spornych terenów nie rozwiązali za pomocą ludobójstwa, choć liczyli 10 razy więcej członków. To wyjątkowo obrzydliwa relatywizacja.

 

Koniec wywiadu jest natomiast po prostu uroczy, bo sławetny Jarosław Hrycak sam się zaplątał w swojej wypowiedzi i wkładał dużo wysiłku, by z tego wybrnąć. Przeto fragment wypada zacytować w całości: „Kiedy troszczymy się o pamięć historyczną, wcale nie oznacza to, że dążymy do prawdy o historii. Jak kiedyś bardzo trafnie powiedział Ernest Renan: "Nieprawdziwa wiedza o historii jest podstawą istnienia narodu". Jak tylko poznamy prawdziwą historię, przestaniemy być narodem. Dobry historyk jest chodzącą groźbą dla pamięci narodowej. Pamięć historyczna może być trucizną, ale nie znaczy to koniecznie, że najlepszym antidotum jest poznanie historii. To zadanie historyków, a nie społeczeństwa. Historycy mogą pozostać wiernymi swojej profesji, a jednocześnie przysłużyć się społeczeństwu, jeśli będą pokazywać różnice między rzeczywistością a pamięcią narodową. Wtedy się okazuje, że żaden naród nie ma monopolu na prawdę historyczną i że nasze prawdy narodowe są relatywne. A jeśli tak, to zawsze można, a nawet trzeba się ze sobą pojednać”.

 

Zabawnie można się powywracać, gdy z jednej strony nie chce się podpaść nacjonalistom ukraińskim, a z drugiej nie ośmieszyć się w oczach zachodnich historyków.

 

Aleksander Szycht

 

Fot. batory.org

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną