Niemcom nigdy nie zapomnimy ich zbrodni na Polakach w Warszawie podczas II wojny światowej [WYWIAD]

0
0
0
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe /

Żydzi i Niemcy wespół przypisują Polakom odpowiedzialność za holocaust by zanegować cierpienia Polaków z rąk okupantów niemieckich i rosyjskich (oraz współpracujących z rosyjskimi zbrodniarzami Żydów) podczas II wojny światowej i po niej. By przełamać antypolska kampanie nienawiści, kłamstwa kolportowane przez Niemców i Żydów, należy nieustannie przypominać cierpieniach naszych rodaków. Pomoże w tym praca „Płonące pustkowie. Warszawa od upadku Powstania do stycznia 1945. Relacje świadków” wydana przez wydawnictwo Fronda. Jej autor Marcin Ludwicki udzielił wideo wywiadu portalowi Prawy pl.

Praca „Płonące pustkowie. Warszawa od upadku Powstania do stycznia 1945. Relacje świadków” opisuje jak „pozbawione mieszkańców miasto widmo zostało skazane na zagładę. Specjalne oddziały niemieckie niszczyły je metodycznie, kwartał po kwartale. Po ich przejściu w milczących ruinach poza zdziczałymi kotami nie było już nikogo”.

 

Książka Marcina Ludwickiego zawiera „relacje tych, którzy pozostali w mieście” po kapitulacji Powstania: „pielęgniarek opiekujących się rannymi w szpitalach, żołnierzy batalionu „Kiliński” osłaniających ewakuację ludności cywilnej i szpitali, bibliotekarzy i muzealników starających się w ramach tzw. akcji pruszkowskiej ratować dobra kultury z niszczonej Warszawy, warszawskich robinsonów – ludzi, którzy chcieli lub musieli ukrywać się w ruinach pustego miasta, młodych mieszkańców Warszawy wcielonych siłą przez Niemców do komand sortujących i pakujących ocalały dobytek przed wysyłką do Rzeszy”.

 

Jednym z świadków jest „Jurek” który przez sześćdziesiąt trzy dni walczył na pierwszej linii Powstania, „Jurek” w pracy wspomina, że „czasem działo się więcej, czasem mniej, jednak każdy kontakt z Niemcami oznaczał walkę na śmierć i życie. Teraz żandarmi niemieccy zwracali się do nich per Kameraden. Jemu na ich widok palec odruchowo wędrował do spustu. „Przyzwyczaiłem do tego, że do Niemców się strzela”.”

 

Świadkowie wspinają na kartach pracy jak „niemieccy żołnierze z magazynów Domu Towarowego Braci Jabłkowskich powyciągali samochodziki-zabawki, nakręcali je i puszczali po rozoranej jezdni. Bawili się tymi autkami, a na Marszałkowskiej komanda niemieckie systematycznie, dzień po dniu, paliły dom po domu”.

 

Kolejni świadkowie wspominają jak „żołnierze Brandkommando zjawili się spalić Bibliotekę Narodową i nie spodziewali się zastać kogokolwiek w budynku. Dyrektor Grycz okazał dokumenty wystawione przez generała SS stwierdzające, że biblioteka ma zostać jednak ewakuowana. Podpalacze wycofali się niechętnie, rzucając na odchodne: „Ale się spieszcie. My nie będziemy długo czekać”.”

 

W swojej książce “Płonące pustkowie. Warszawa od upadku Powstania do stycznia 1945. Relacje świadków“ Marcin Ludwicki stwierdził, że „systematyczny rabunek wszelkich dóbr z Warszawy Niemcy rozpoczęli już w lipcu 1944 roku, kiedy stanęli wobec perspektywy utraty miasta. Zajmowały się nim trzy piony: Wehrmachtu, Zarządu Cywilnego (na jego czele stał gubernator dystryktu warszawskiego Generalnego Gubernatorstwa Ludwig Fischer) oraz SS i policji z Paulem Ottonem Geiblem na czele, który także sprawował ogólne kierownictwo nad akcją i współpracował z Wehrmachtem w zakresie transportu. Jemu również podlegało Sonderkommando kapitana Schultza, które miało za zadanie przeprowadzenie kontroli wykonania rozkazów w terenie”.

 

Jak przypomina autor książki „każdy z tych pionów posiadał własny sztab ewakuacyjny (Raumungsstab). Każdy specjalizował się w rabunku konkretnych dóbr. Pion administracji Generalnego Gubernatorstwa odpowiadał za „ewakuację” mienia prywatnego, publicznego i władz samorządowych. Wehrmacht miał wywozić mienie wojskowe i wszystko, co łączyło się z uzbrojeniem, w tym również fabryki przemysłu zbrojeniowego. W praktyce wojsko wywoziło „magazyny zaopatrzeniowe, urządzenia gospodarcze, demontowało i wywoziło maszyny, surowce, żywność, tekstylia”.”

 

Według autora książki „w zachowanych przypadkowo wykazach zrabowanego w Warszawie mienia figurują silniki elektryczne, maszyny i ich części, narzędzia i maszyny rolnicze, piece, wyroby żelazne, metale kolorowe, kable i przewody elektryczne, skóra, papier, materiały włókiennicze, odzież”. Jednak „trudno ustalić, ile konkretnie Niemcy wywieźli z Warszawy mienia, surowców, wyposażenia fabryk. Jeden z badaczy wylicza, że do połowy stycznia 1945 roku „wywieziono również 45 000 wagonów dobytku ewakuacyjnego. Dobytek ten zapełnił 1000 pociągów. Wywieziono z Warszawy i okolic wszystkie ważniejsze urządzenia kolejowe i fabryczne. Pozorne różnice między tymi danymi wzięły się zapewne nie tylko z powodu objęcia w statystykach kolejowych dłuższego okresu, ale i bardziej rozległego terenu, to jest okolic podwarszawskich, jak również demontażu urządzeń kolejowych”.

 

Jak informuje autor książki „liczbę około 45 tysięcy wagonów dóbr wywiezionych z Warszawy potwierdzają pośrednio dane Wehrmachtu. W sprawozdaniu obejmującym zasadniczo okres od 11 sierpnia do 15 września 1944 podsumowano, że wywieziono z Warszawy transportem kolejowym 23 300 wagonów «dóbr ewakuacyjnych». Z tego 10 tysięcy wagonów zostało załadowanych przez placówki Wehrmachtu, 3500 przez Zarząd Uzbrojenia, 6800 przez placówki cywilne, a 3 tysiące przez placówki kolejowe. W wykazie tym stwierdzono, że nie da się ustalić ilości dóbr ewakuowanych przez kolumny samochodowe oraz puste pociągi powrotne””.

 

Autor książki wskazuje, że „Niemcy wywozili wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość, nie tylko surowce czy wyposażenie fabryk, które mogły mieć jakiekolwiek znaczenie dla prowadzonej przez nich wojny. Szczególnie chętnie rabowali oczywiście przedmioty zbytku, futra, dywany i tym podobne. „W zachowanym wykazie przedmiotów wywożonych z jednego magazynu figurują: bielizna stołowa, suknie balowe, fraki. Złoto i kosztowności rabowano nie tylko mieszkańcom pędzonym z Warszawy, o czym zaświadcza wiele pamiętników, ale też skrzętnie przeszukiwano pod tym względem piwnice oraz ludzi pomordowanych”.”

 

Z kart książki czytelnicy dowiedzą się, że „kiedy opróżnili dany obszar ze wszystkich wartościowych rzeczy, do wyczyszczonych domów i dzielnic wkraczało Vernichtungskommando zajmujące się profesjonalnym niszczeniem substancji materialnej miasta. Nie wiadomo, dlaczego Niemcy zgodzili się na wywóz z Warszawy przez Radę Główną Opiekuńczą pozostawionych w domach przez wypędzonych mieszkańców przedmiotów użytku osobistego. Być może chcieli pokazać, że nie tylko oni wywożą mienie z miasta. Przedmiotami prowadzonej przez trzynaście dni zbiórki RGO były wyłącznie pościel, ubrania, bielizna osobista, obuwie i naczynia kuchenne. Nie obejmowała ona w ogóle mebli i urządzeń mieszkalnych, futer, kosztowności, towarów włókienniczych, wszelkich rzeczy nowych itp. Jak wynika ze sprawozdania złożonego przez władze RGO Warszawa: „Zbiórka towarów odbywała się w niezwykle ciężkich warunkach, w palącym się mieście, przy różnorakich zewnętrznych i wewnętrznych przeszkodach niezależnych od kierownictwa akcji. Zdołano zebrać do magazynów przy ul. Mokotowskiej 48 i Hożej 53 w ciągu 13 dni trwania zbiórki łącznie ca 660 ton przestrzennych z 464 domów obejmujących 12 189 pomieszczeń. Zaznaczyć należy, że w dzielnicy kapitulacyjnej było ogółem 2400 domów, z czego ca 900 domów całkowicie zburzonych i spalonych. Zbiórka objęła więc około 25% terenu kapitulacyjnego, a zupełnie minimalną część Warszawy”.

 

Czytelnicy dowiedzą się z kart pracy, że „zrabowane w Warszawie rzeczy rozjeżdżały się po Rzeszy. W dniu 5 grudnia 1944 roku do Kwatery Polowej Himmlera nadeszła depesza: „«Z akcji opróżniania Warszawy przekazano dziś osobistemu sztabowi Reichsführera SS do rąk SS-Standartenführera Baumerta do osobistej dyspozycji Reichsführera SS [Heinricha Himmlera – przyp. ML]: szuby, 4 akordeony, 3 suwaki, 1 większy i 6 mniejszych sztućców rysowniczych, 1 skrzypce, 3 walizy pełne znaczków pocztowych. W drodze są duże ilości znaczków pocztowych, większa liczba złotych zegarków i monet. Dowódca SS i Policji Warszawa podp.: Geibel”. Himmler natychmiast zajął się rozdziałem przedmiotów: „W związku z tym Reichsführer SS rozstrzygnął, jak następuje: “1 sztuciec rysowniczy otrzymuje SS-Sturmbannführer Vahrenkamp. Pozostałe sztućce i suwaki winny być przesłane SS-Gruppenführerowi Kammlerowi do użytku w jego pracowni kreślarskiej. Szuby będą przechowywane w Berlinie. Skrzypce, jak również 4 akordeony zostaną przekazane pani Himmler na upominki gwiazdkowe. Walizki ze znaczkami winny być przechowywane, co do tego zadecyduje Reichsführer SS później, podobnie jak i co do mających nadejść zegarków i monet. (—) RB (inicjały Rudolfa Brandta) SS-Standartenführer”.”

 

Opisywaną na kartach pracy „metodę planowego rabowania i niszczenia miasta zrelacjonował krótko Władysław Mazurek, w czasie Powstania wiceprezes Zarządu Delegatury RGO w Pruszkowie: „Jeżdżąc mniej więcej od 15-go sierpnia do Warszawy z pomocą dla pozostałych w mieście szpitali, miałem możność obserwowania, w jaki fachowy sposób Niemcy rabowali mienie pozostawione przez wysiedloną ludność. Dokonywano tego wszędzie w sposób prawie jednakowy, a mianowicie: Niemcy przywozili autami kilkudziesięciu mężczyzn spośród wysiedlonych warszawiaków, którzy podzieleni byli na grupy. Te ostatnie pod kontrolą Niemców wpuszczano do kilku stojących obok siebie domów. Wszelkie wynoszone z nich przedmioty segregowano z miejsca, układając na chodniku oddzielnie odzież, bieliznę, obuwie, futra, pościel, cenne obrazy, meble itp. Z licznych samochodów przewożących «łup» na Dworzec Zachodni jedne zabierały tylko bieliznę, inne pościel itp. W sposób podobny rzeczy te ładowano na dworcu do wagonów odchodzących do Niemiec. Tak obrabiano dom po domu, ulicę po ulicy. Następnie przychodziła kolej na przewody tramwajowe zdejmowane ze słupów oraz grube kable telefoniczne wyciągane z kanałów i cięte na kawałki długości wagonu kolejowego. Gdy ulica była już «oczyszczona», zaczynało swą działalność Vernichtungskommando – grupa niszczycielska, podpalając dom za domem lub minując większe gmachy. Co drugi-trzeci dzień Vernichtungskommando przechodziło ponownie te same ulice podpalając niestrawione jeszcze przez ogień piętra, piwnice, klatki schodowe lub pojedyncze mieszkania. Czynność tę powtarzano tak długo, dopóki ogień nie zniszczył dosłownie wszystkiego. W ten sposób zniszczone zostały prawie na moich oczach domy otaczające plac Narutowicza wraz z kościołem św. Jakuba, część ulicy Filtrowej, Raszyńskiej, cała Szczęśliwicka, a tuż po kapitulacji Krucza, Żurawia i okolice. Do piwnic wrzucano granaty ręczne, aby wytracić ukrywających się tam ludzi. Domy, które pozostały, jak np. Dom Akademicki na pl. Narutowicza, szereg domów w Alejach Jerozolimskich i inne nie uległy spaleniu tylko dlatego, że w nich do ostatniej chwili, tj. wkroczenia oddziałów polsko-radzieckich, kwaterowały wojska niemieckie”.”

 

Dziś bestialstwo Niemców dokonane na narodzie polskim jest zapomniane, nie tylko przez cały świat ale i przez samych Polaków. Ta niepamięć hańbi ofiary. Obowiązkiem wszystkich polskich patriotów jest pamięć o naszych narodowych cierpieniach.

 

 

Jan Bodakowski

Źródło: Jan Bodakowski

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną