Stanisław Michalkiewicz: „Mniejszości” ewoluują

0
0
0
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe /

W „rozmowie”, jaką przeprowadziła ze mną Przemiła Pani z australijskiej służby granicznej na lotnisku w Melbourne, padło zalecenie, bym „ostrożnie” wypowiadał się na temat mniejszości.

Ta rozmowa, podobnie jak inne, odbyła się z powodu donosu, jaki złożył na mnie pan Gancarz, prezydujący Instytutowi Spraw Polskich, który intensywnie pracuje nad ułożeniem na właściwej płaszczyźnie „stosunków polsko-żydowskich”. Kiedy stosunki polsko-żydowskie układają się na odpowiedniej płaszczyźnie? Nawet nie śmiem się domyślać, chociaż ostatnie wystąpienia premiera Netanjahu i Izraela Kaca rzucają na tę sprawę pewne światło. W świetle tych wypowiedzi nie można wykluczyć, że ta „właściwa płaszczyzna” jest wtedy, gdy Żydzi Polskę - najdelikatniej mówiąc – wykorzystają i zostawią z dzieckiem. Nie wiem, czy pan Gancarz też ma taką właśnie intencję, czy też robi to wszystko „bez swojej wiedzy i zgody” - jak to za komuny zwykli czynić tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa - ale nie o to chodzi, bo ważniejsze są owe „mniejszości”, na temat których Przemiła Pani zalecała wypowiedzi „ostrożne”.

Trochę mnie to zakłopotało, bo jestem przekonany, że złodzieje, bandyci i idioci są jednak w mniejszości, a trudno byłoby mi powstrzymać się od krytycznych wypowiedzi na ich temat. Tę uwagę Przemiła Pani zbyła milczeniem, z którego domyślam się, że w tej sprawie decyzje jeszcze nie zapadły. Na razie do „mniejszości” pozostających pod ochroną zaliczają się Żydzi, do których ostatnio z wielkim hałasem dołączyli sodomici i gomoryci. W przypadku Żydów przyczyną tej ochrony jest „antysemityzm”, który – jak wyjaśnia to żydowska Liga Antydefamacyjna z panem Abrahamem Foxmanem na fasadzie – polega m.in. na wygłaszaniu opinii, że Żydzi w Stanach Zjednoczonych mają nieproporcjonalnie duży wpływ na sektor finansowy, media i przemysł rozrywkowy. Każdy, kto chociaż trochę zna Amerykę, ten wie, że to najprawdziwsza prawda, z czego wyciągam wniosek, że Liga Antydefamacyjna stawia znak równości między antysemityzmem a spostrzegawczością. W tej sytuacji antysemitą dzisiaj nie jest tylko albo dureń, albo świnia. Jeśli bowiem ktoś nie zauważa tego znaku równości, to niewątpliwie jest durniem, a jeśli zauważa, ale ze względu na tchórzostwo, czy nadzieję korzyści udaje, że nie zauważa, to niewątpliwie jest świnią. Quod erat demonstrandum. Nie wszyscy to rozumieją, ale bo też trudno w dzisiejszych czasach wymagać, a już zwłaszcza od wszystkich, by kierowali się logiką, skoro na skutek oddziaływania piekielnej triady: państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego mają – jak to się wulgarnie mówi - „nasrane w głowach”.

Ten ostrożny stosunek do „mniejszości” jest konsekwencją idiotycznego, doktrynerskiego poglądu, jakoby wszyscy ludzie byli „równi”. Jako pogląd, jest on idiotyczny, bo nie wytrzymuje krytyki już na pierwszy rzut oka. Jedni ludzie są mężczyznami, a inni – kobietami, które od mężczyzn różnią się w sposób zasadniczy, z czym musiała się liczyć nawet osoba legitymująca się dokumentami wystawionymi na nazwisko „Anna Grodzka”, opowiadając, jak to w Bangkoku wyharatała sobie męskie klejnoty. Ale na tym nie koniec, bo są różnice również między mężczyznami. Jedni na przykład są silni, inni słabi, jedni przystojni, a drudzy przypominają Quasimodo z katedry Notre Dame w Paryżu. Podobnie kobiety; jedne są piękne, a do adorowania innych potrzeba czasem nawet sporo wina. Wreszcie – jedni ludzie są mądrzy, a inni głupi, niektórzy nawet bezdennie, jak na przykład..., no, mniejsza z tym. Mimo to doktrynerzy nie rezygnują z forsowania swoich urojeń, zgodnie zresztą z przestrogą, którą Janusz Szpotański zapisał w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”: „Kto w szpony dostał się hipostaz, rzeczywistości już nie sprosta”.

Ponieważ w rzeczywistości żadnej równości – oczywiście poza postulatem równości ludzi wobec prawa - nie ma, to doktrynerzy, zwłaszcza gdy zyskają wpływ na instytucje państwowe – a tak właśnie jest w dzisiejszych czasach – próbują forsować swoje urojenia tak zwanymi metodami „administracyjnymi”, czyli mówiąc wprost - siłowymi. Toteż małych naciągają, dużych obcinają, grubych uciskają, a chudych nadymają. Zostały stworzone też narzędzia terroru w postaci norm prawnych przewidujących karalność tzw. „mowy nienawiści”, a więc wszelkich wypowiedzi, które nie podobają się albo Żydom, albo doktrynerom, a wykonawcami tego terroru są niezawisłe sądy, podobnie jak to było w czasach hitlerowskich, czy stalinowskich. Niektórzy sędziowie, jak np. pan sędzia Łukasz Biliński, nawet nie korzystają z przywileju późnego urodzenia i w podskokach skwapliwie dołączają do grona szczególnie zasłużonych jurystów w rodzaju Stefana Michnika, czy Mieczysława Widaja, „orzekając” po linii partyjnej, ideologicznej, czy może nawet bezpieczniackiej.Te wszystkie zabiegi motywowane są „tolerancją”. Ciekawe, że za rewolucji francuskiej burdele nazywane były „domami tolerancji” (les maisons de tolerance) – ale mniejsza z tym, bo znacznie ważniejsza jest ewolucja tego pojęcia. Od niedawna słowo tolerancja, które pochodzi od łacińskiego słowa „tolere”, oznaczającego cierpliwe znoszenie czegoś co jest wstrętne, szkodliwe lub niebezpieczne w imię jakiejś wyższej wartości, np. miłości bliźniego, czy społecznego spokoju, zmieniło swoje znaczenie w sposób zasadniczy. Pan profesor Janusz Majcherek, związany z Instytutem Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, duraczy swoich studentów, że tolerancja oznacza „akceptację”. Sam mi to kiedyś powiedział, podczas dyskusji z sodomitami; panem Biedroniem i panem Poniedziałkiem, kiedy to pan Biedroń zachwalał tzw. „darkroomy” w których sodomici w egipskich ciemnościach rżną się z kim popadnie, paciakując raz w usta, a raz w ich przeciwieństwo. Podobno mają z tego niebywałą rozkosz, ale muszę powiedzieć, że nie zazdroszczę im tych przyjemności, nie mówiąc już o tym, bym miał takie praktyki aprobować. Tymczasem ostatnio pan prezydent Trzaskowski, który dobrał sobie w charakterze Doradcy Doskonałego Wielce Czcigodnego Pawła Rabieja, ostentacyjnego sodomitę, zaczynają dobierać się do cudzych dzieci, poprzez wbijanie im do ufnych głów, że sodomia i gomoria to to samo, co stosunki płciowe odbywane „jak natura chciała”. Duraczenie idzie tak daleko, że i dorosłym próbują wmawiać, że sodomii i gomorii nie można leczyć, najwyraźniej zapominając, że piasek wyciąga z człowieka wszelkie choroby. Najwyraźniej ze statusu „mniejszości” chcą przejść do statusu większościowego, żeby w mniejszości znaleźli się ludzie normalni. Ciekawe, czy wtedy nadal będzie obowiązywała dyrektywa, by z mniejszościami obchodzić się „ostrożnie”, czy też będą one zwalczane z całą surowością nieubłaganego postępu, jak za Stalina kontrrewolucjoniści.

Stanisław Michalkiewicz

Źródło: Felieton

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną