Urzędnicy masakrują warszawskie zabytki
O warszawskich zabytkach, które niszczy się tylko po to, aby ktoś mógł zarobić z Tomaszem Lecem, projektantem i architektem, wiceprezesem „Ogród Warszawa” - Stowarzyszenia na rzecz Krajobrazu Kulturowego rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz.
„Gazeta Wyborcza” opisała niedawno cuda polityki władz Warszawy od Hanny Gronkiewicz-Waltz po wypowiadającego się najczęściej dla mediów Michała Krasuckiego, zastępcy Stołecznego Konserwatora Zabytków. Wychodzi na to, że Wisła i jej nabrzeżne zabytki są restaurowane, eksponowane, użytkowane tylko społecznicy (w domyśle oszołomy) bronią kawałka betonu i 12 zardzewiałych szyn. Pan jest jednym z tych – proszę wybaczyć – wspomnianych „oszołomów”?
- Jestem po prostu praktykiem, obserwuję i badam, staram się skoncentrować na faktach. A ich wymowa jest dramatyczna. Jeśli skupimy się na samym nabrzeżu Wisły, utraciliśmy większość ocalałej jego struktury z początku XX wieku i dwudziestolecia międzywojennego. Wielu może dziwić, że w XXI wieku Warszawa może niszczyć zabytki, autentyki, skoro straciła je podczas ostatniej wojny. Ale to śmiech historii. Długo by opowiadać, jak straszne zniszczenia wojenne wykorzystuje się do dziś ideologicznie - skoro Warszawę zniszczono, to nie ma co chronić, miasto to nie posiada przecież prawdziwych zabytków, tylko odbudowane - mówią. Nic bardziej błędnego.
Żeby pozostać przy temacie - moja rodzina ze strony matki pochodzi z Mariensztatu, z ulicy Dobrej 83, bieda tam była, aby taniej kupić warzywa, owoce schodziło się do barek zacumowanych koło Mostu Kierbedzia nad samą Wisłę. Jeszcze niedawno, tak jak moja babka 100 lat temu, mogłem po tym samym bruku, po prawej stronie mostu Śląsko-Dąbrowskiego (wybudowanego w miejscu Kierbedzia) schodzić na brzeg. Po lewej zaś stronie, jak moja matka z pokolenia Kolumbów, cieszyć się dotykając tych samych modernistycznych balustrad popularnie zwanego bulwaru Starzyńskiego. Paradoksalnie nawet władze komunistyczne czuły respekt wobec Starzyńskiego i nie zdemontowały nawet tablicy z wymienionymi ówczesnymi ministrami rządów sanacyjnych. Po tzw. remoncie tablica powróciła , balustrady odbudowano, ale to nie są już te balustrady. Diabeł tkwi w szczegółach, staliwo z którego je kiedyś zrobiono jest nieosiągalne, kamień cięto mokry w kamieniołomach, tworzyła się niezniszczalna warstwa ochronna. Dziś nie ma już tych technologii. Nie mamy też podlwowskich kamieniołomów, z których wydobywano kamień na nadwiślańskie schody. Dlatego bronię ostatniego autentycznego zabytku nabrzeża wiślanego w Porcie Czerniakowskim – pochylni stoczniowej, wybudowanej w 1904 roku. Po wypruciu Portu Czerniakowskiego z unikalnych kamieniarskich detali, które przetrwały stulecie, pozostał tylko jeden oryginalny bastion nad Wisłą – pochylnia Maurycego Fajansa, będąca elementem stoczni z początku XX wieku.
Już ruszyli pilarze, by odsłonić dostęp następnym specjalistom od niszczenia Warszawy i koszenia kasy. Nabrzeże Starzyńskiego, jak się okazało pruły firmy mafijne. Komu Zarząd Mienia powierzy wyburzenie kolejnego skarbu miasta? Zaraz się okaże. Projekt budowy nowej pochylni w miejscu ciągle trwającego oryginału, zlecono bez zmrużenia oka, bez jakiejkolwiek troski o istniejący obiekt. Stołeczny Konserwator obiecuje interwencję dopiero w momencie rozpoczęcia prac… Wierzy Pan w takie cuda?
Nie bardzo, ale miasto ma zdaje się w to miejsce swoją propozycję… a Wy bronicie podobno „kawałka betonu i 12 zardzewiałych szyn”.
- W miejsce zabytku ma powstać atrapa za miliony. Cudem ocalały obiekt, którego nie zdążono zniszczyć na otwarcie Trasy Łazienkowskiej w 1974, teraz ma być dorżnięty. Był świadkiem dwóch wojen światowych, na jego terenie walczyli powstańcy w sierpniu 1944 roku. Po wojnie, do początku lat 70-tych produkowano tam jeszcze statki żeglugi śródlądowej. Częściowo zasypany, przetrwał do dziś. A wracając do pytania, dwanaście szyn - zgadza się, betonowe podkłady również, ale pomiędzy nimi pięknie wyprofilowany bruk , całość to dzieło sztuki inżynierskiej. Moja babka z Dobrej, zawsze powtarzała: można być artystą nawet w zamiataniu ulic. Myśli Pan, że nie ma czego bronić, że obrona własnej małej ojczyzny to „oszołomstwo”?
Zależy od punktu widzenia i siedzenia. W każdym razie Stołeczny Konserwator Zabytków zapewnia, że pochylnia to zabytek techniki i chciałby „żeby dało się z niego zachować jak najwięcej”. Dlaczego mu po prostu nie uwierzycie? Nie dacie szansy? Jestem naiwny…?
- Konserwator planuje wstrzymanie prac po odkryciu zabytku podczas nadzoru archeologicznego, w trakcie prowadzonych już prac inwestycyjnych, choć inż. Tucholski, wspaniały specjalista, stworzył już w 2009 tzw. białą kartę dla tego zabytku i jasno w niej opisał , że cała pochylnia się zachowała i co trzeba zrobić by ją wyeksponować. Mimo to, Zarząd Mienia Miasta, który jest tu inwestorem, zamówił projekt nowej pochylni nie przeprowadzając żadnej inwentaryzacji stanu istniejącego.
Na podstawie tego projektu rozpisano przetarg, w którym zasadniczym elementem zamówienia jest wyburzenie połowy pochylni. Zastępca Stołecznego Konserwatora, pan Michał Krasucki jest młodym człowiekiem, od niedawna pracującym na tym stanowisku. Osobiście mam do niego zaufanie, ale znam procesy budowlane –wjeżdża kopara i nie ma zabytku , jak było np. z parowozownią praską. Sam Michał Krasucki , jeszcze jako społecznik był świadkiem , jak bardzo wartościowe elementy kamienno-kowalskie nad stawem w Ogrodzie Krasińskich, które przedstawiał na konferencji w urzędzie Wojewody Mazowieckiego poszły pod kilof parę dni później. Widział, jak w tymże stawie rozebrano odkryte oryginalne wybrukowanie z końca XIX, bo było już za późno, by biurokratyczna machina zmieniła projekt w trakcie prac. Trzeba było niezłych awantur i prawie okupacji gabinetu ministra, by pozwolono zachować przepiękną szaniorowską kamienną kaskadę wodna w tym parku. Myślę, że choćby dla tego warto było walczyć.
Czy są jakieś plany na eksplorację mułu wiślanego czy nawarstwień ziemnych w otoczeniu zabytkowych miejsc, by – zwłaszcza przed różnymi inwestycjami – pozyskać i zadokumentować zabytki z dna Wisły?
- To szerokie pytanie, pozostanę jedynie w Porcie Czerniakowskim - tam tony ciekawej materii wydobytej w czasie jego remontu dwa lata temu oddano po prostu na złom, nikomu nie pozwolono się wtrącić - pytajcie Przemka Paska, on w tym Porcie zjadł zęby. Nieruszona jest tylko podwodna przestrzeń pomiędzy tymi dwunastoma betonowymi belkami , tam niejedno można znaleźć, ale trzeba chcieć. I zdradzę jeszcze jedną tajemnicę, pod pochylnią jest być może statek - tak powiedział Przemek - to taki ówczesny sposób na recykling.
Kto ma więc interes, by niszczyć wiślane zabytki? To w ogóle kwestia pieniędzy i interesów, niezrozumienia sedna sprawy, czy może zwykłej głupoty?
- Znam się na kamieniu, nie na ludziach. Myślę jednak , że nie chodzi tu o Wisłę, to w ogóle są sprawy na pograniczu biznesu i psychiki. Biznesu, bo wiadomo, że te miejskie inwestycje są wielokrotnie przepłacone, to zjawisko występuje na całym świecie, ale co to za pociecha. Wszystkie te inwestycje wymyśla się i rozdmuchuje, aby uzasadnić wydanie kolejnej kumulacji milionów. Psychiki, bo jesteśmy bardzo mało wymagający. I nie chodzi tu o sprawy gustu, ale o to np. że nikt nie skarży się, że lampy umieszczone w chodniku nie pozwalają po zmroku spacerować choćby po międzymurzu Biegańskiego i Zachwatowicza, wieczorny spacer wzdłuż fontann nad Wisłą jest groźny dla zdrowia przez niskie stojaki-lampki, których światło uszkadza siatkówkę. Są kraje, w których takie realizacje skończyłyby się z pewnością wyrokami. My pozostawiamy to bez reakcji, okuliści milczą i mnożą swoje własne dochody.
Zgadzamy się na zasłanianie zabytków tysiącami znaków drogowych, otaczanie zamków dmuchanymi koszmarami, i w ogóle nie chcemy dostrzec ich piękna. Przede wszystkim jednak godzimy się z generalnymi remontami zabytków. Długo to tłumaczyć, ale totalny remont to zniszczenie zabytku. O zabytek trzeba dbać i go konserwować. Remont tylko w stanach ostatecznego jego zagrożenia - bez tej świadomości stracimy wszystko. Pyta Pan kto ma interes? Odpowiem Panu - nieuki, dokładnie, jak za komuny. Nieuki, które dzięki niezmiennej selekcji negatywnej, mogą trwać na swoich dyrektorskich stanowiskach, zamieniając się tylko stołkami.
Sprawy zabytków są często zależne od decyzji polityków i urzędników. Odważyłby się Pan zrobić taką personalną listę hańby w tym kontekście, dotyczącą Warszawy?
- Nie może pan tego ode mnie wymagać. Z kilku powodów - musiałbym przejrzeć tony dokumentów żeby wskazać z nazwiska i imienia winnych - nie pretenduję do miana sądu, poza tym szkoda mi na to życia. Po drugie zapłaciłem już cenę pozbawienia źródeł dochodu za te moje ostatnie dwa i pół roku. Jednak skoro Pan prowokuje i obiecuje, że ktoś to przeczyta, wymienię dwa punkty najcenniejsze w Warszawie, może i w Polsce, tam jest bardzo źle. Trzeba przystąpić do ratowania Wilanowa i Łazienek i to bardzo poważnie. To przekracza rozmiar i tematykę tego wywiadu, ale w Łazienkach dzieją się rzeczy haniebne. Są to sprawy bardzo specjalistyczne, ale prosto powiedziawszy tam remontuje się metodami tzw. małego Kazia. Używa niewłaściwych materiałów, uprawia potworny kicz i tworzy z tego skarbu imprezownię.
Nawet Stołeczny Konserwator próbował przeciwstawić się temu. I był autentycznie bezsilny. W Wilanowie utraciliśmy taras z epoki Sobieskiego, jeszcze o glinianej strukturze i wiele związanych z nim elementów kamieniarskich i ogrodowych. Miała powstać pod nim sala do wystaw, ale nie powstała, bo wszystko zalewa woda, nowy piaskowiec rozsypuje się. Rabaty formowane są z pogiętej stali nierdzewnej. Pergole są jakości odpowiedniej dla ogródków działkowych. Ja wiem, że dyrektor nie musi znać się na wszystkim, ale dlaczego nikt nie poniósł odpowiedzialności, dlaczego większość specjalistów jest obojętna? Do mediów przedostają się jedynie peany. I tu Pana znów rozczaruję. Nieuctwo, chciwość, strach i lizusostwo nie maja barw politycznych. Obiekty te dewastują ludzie obstawieni na wszystkich frontach. Te wszystkie zniszczenia wręcz trzeba zrekonstruować, jak przy odbudowie Starego Miasta - tradycyjnymi technologiami i miejscowymi materiałami, choćby już dla następnych pokoleń. Powoli z rozmysłem i nie w trybie inwestycyjnym, który wymaga zakończenia prac w rok czy dwa, bo inaczej dotację każą zwrócić.
Musimy naprawdę ruszyć z miejsca, bo ratując zabytek ratujemy sens swojego tu trwania.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. Urszula Jarosińska, Archiwum
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl