To tylko krew? A może życie…

0
0
0
/

W zalewie rozmaitych informacji czasem umykają nam te mniej efektowne. Tak właśnie umknął piątkowy Światowy Dzień Krwiodawcy. Cóż, powie ktoś, różnych dni na różne tematy mamy bez liku. A jednak ten jest szczególny, jak szczególne jest to, co decyduje o życiu lub śmierci.

Dla mnie to dzień wspominania anonimowych, nieznanych ludzi, dzięki którym dane mi było przeżyć. I to dwukrotnie. Byłam ciekawa kim są ci, co dzielą się ze mną cząstką siebie, ofiarując szanse na życie. Niestety, to dane ukryte. A jednak udało mi się co nieco podpatrzeć. Kiedy zerkałam na kapiące do moich żył czerwone krople, zauważyłam adres stacji krwiodawstwa. Słupsk, godz. 11. Trzy godziny przed transfuzją. Musiano więc dostarczyć potrzebną krew (o bardzo rzadkim składzie, występującym raz na kilkadziesiąt tysięcy ludzi) specjalnym samolotem. Patrząc na te korale życia, jak je sobie nazwałam, modliłam się cichutko o zdrowie mojego dobroczyńcy.

Za drugim razem, kilka lat później, nie udało się nic podpatrzeć. Jednak w nocy przyśnił mi się ów dobry człowiek. Objawił się jako młody ksiądz w brązowym habicie, który parę dni wcześniej powrócił z Rzymu. Był człowiekiem pogodnym, nieźle grającym na gitarze. Może się to wydawać bzdurą, ale od tamtego dnia wyraźnie poweselałam, choć do gitary nadal nie mam zacięcia.

Powtórzę, że 14 czerwca to dla mnie dzień wspominania anonimowych, nieznanych ludzi, dzięki którym dane mi było przeżyć. Właśnie tacy jak oni, patrząc w skali kraju i świata, obdarzyli darem zdrowia miliony bliźnich. Są niczym dotykalne spełnienie nadziei i modlitw chorych. Chwała im!

Światowy Dzień Krwiodawcy ma ledwie 15 letnią historię. Został ustanowiony 14 czerwca 2004 przez Światową Organizację Zdrowia, Międzynarodową Federację Towarzystw Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca, Międzynarodową Federację Organizacji Krwiodawców oraz Międzynarodowe Towarzystwo Transfuzjologiczne. Wybór tej właśnie daty nie jest przypadkowy. To dzień urodzin Karla Landsteinera (1868 - 1943). Ów austriacki lekarz patolog i immunolog, prowadząc badania krwi zauważył, iż posiada dwa antygeny, które - mówiąc prosto – wskazują, jaka inna krew jest przyjazna. Na tej podstawie ustalił, że istnieją trzy jej grupy: A, B i O. W 1930 r. jego odkrycia zaowocowały Nagrodą Nobla. 10 lat później wraz z Alexandrem Wienerem odkrył czynnik Rh.

Punkty krwiodawstwa są rozsiane po większości krajów wszystkich kontynentów. Każdy z nich ma swoją historię i swoich ochotników. Wśród nich znajdują się osoby niezwykłe. Taką jest 80 –letni Australijczyk James Harrison. Miał 18 lat, kiedy czyjaś krew uratowała mu życie. Przysiągł sobie, że ten dar zwróci innym. Postanowienie chłopaka okazało się zbawienne. Krew Jamesa miała bowiem niezmiernie rzadko spotykane przeciwciała anty-D, ratujące zagrożoną ciążą. Ofiarując ją przez ponad pół wieku kobietom nie mogącym utrzymać ciąży, pomógł przyjść na świat 2 milionom dzieci!

A jak jest u nas? Tylko w ubiegłym roku Polacy oddali krew 1,3 miliona razy. Mnożąc to przez 450 mililitrów (tyle pobiera się jednorazowo), daje to kilkaset tysięcy litrów drogocennego płynu. Dużo to, czy mało? Średnio, jeśli zauważymy, że czasem podczas trudniej operacji trzeba przetaczać krew od niemal 20 dawców.

Dlatego raz jeszcze powtórzę: Chwała im! Chwała krwiodawcom!

 

Zuzanna Śliwa

 

Źródło: Zuzanna Śliwa

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną