Wraca cenzura

0
0
0
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne / pixabay.com

Kilka tygodni temu, na łamach tygodnika „Sieci” ukazał się felieton Aleksandra Nalaskowskiego „Wędrowni gwałciciele”. Tekst o tęczowej zarazie, która ciągle nas atakuje. Tekst bardzo ostry, doskonale napisany. Autor jest stałym felietonistą tygodnika i profesorem akademickim uniwersytetu w Toruniu. Wykłada tam pedagogikę, a ściślej „fenomen czasu w rozwoju dziecka”. Po publikacji, jak było do przewidzenia, rozpętała się burza, zakończona zawieszeniem autora w pełnieniu funkcji wykładowcy. Rektor zadecydował, że na trzy miesiące Aleksander Nalaskowski nie będzie mógł wykładać, ani prowadzić zajęć ze studentami. Wypadek bez precedensu.

Władze uczelni w roli cenzora będą decydować ,o czym można pisać, a jakie tematy są zabronione. Mury uniwersytetu, gdzie jak najbardziej powinno być miejsce dla ścierania się poglądów, dyskusji na różne tematy, często wyrażane może dla niektórych w dość kontrowersyjny sposób. Władze uczelni powiedziały „nie” tematowi LGBT, jeśli tylko jest on poddany ostrej krytyce.

Ale zastanówmy się po kolei, co jest nie do przyjęcia w felietonie Nalaskowskiego? Felieton to forma dziennikarska najbardziej otwarta, w której w dowolny sposób autor może wyrażać swoje myśli. Choćby mówił nieprawdę, ma do tego prawo. Takie są zasady demokracji, o której ciągle wrzeszczy przeciwna strona.

Warto przeanalizować ten głośny już dzisiaj tekst. Autora denerwuje fakt, że głosiciele ideologii tęczowej blokują miasta w swych marszach. Zdobywają je kolejno – najpierw duże aglomeracje, z Częstochową na czele, a teraz wzięli się za mniejsze. Podczas tych przemarszów, my heteroseksualni jesteśmy spychani na pobocza i tam spoza kordonów policyjnych możemy się przyglądać pochodom sodomitów. To oni są chronieni przez policję, za pieniądze nas wszystkich podatników. Traktujemy ich jak cenny nabytek, którego trzeba strzec. Oprócz pewnych incydentów w Białymstoku, nikt na nich nie napada, nikt ich nie obraża. W przeciwieństwie do nich. To oni nieustannie nas atakują: waginową monstrancją, prześmiewczym odprawianiem Mszy św. To oni w ubiegłą niedzielę w Świdniku, podczas Mszy św. wkroczyli do kościoła z tęczową szmatą i chcieli zakłócić liturgię. Na szczęście im się to nie udało. Obecny na Mszy św. komendant policji zaprowadził natychmiast porządek. Czy Nalaskowski mówi nieprawdę w swoim felietonie, wyrażając dezaprobatę dla „parad równości”? Nie. Używa do tego ostrego języka, bo tak trzeba robić. Złu, które się szerzy należy się głośno przeciwstawiać. „Wrzeszczmy tam, gdzie jesteśmy, że się na to nie godzimy. Krytykujmy, dajmy słowami i argumentami upust swojej wściekłości” – pisze Nalaskowski.

O co bowiem walczy to całe tęczowe towarzystwo? Mówią, że walczą o swoje prawa. Jakie? Mają takie same jak reszta społeczeństwa. W Polsce zgodnie z konstytucją prawo do zawierania małżeństw przysługuje kobiecie i mężczyźnie, nie mówiąc już o prawie do adopcji dzieci, o które oni walczą. Takiego prawa przeróżna zbieranina pod sztandarami tęczowymi mieć nie może. Mają tak jak my prawa wyborcze. Biadolą, że nie mogą uzyskać informacji o zdrowiu partnera w szpitalu. My również musimy na to wyrazić zgodę, gdy ktoś z rodziny chce się dowiedzieć o nasz stan. Nie mają prawa do dziedziczenia na takich zasadach jak współmałżonek. W rodzinach heteroseksualnych także nie ma możności dziedziczenia na prawach najbliższej rodziny w wypadku ciotek, wujów. Choć traktują spadkobiorcę jak najbliższe dziecko, to w świetle prawa jest on traktowany jako osoba obca i musi płacić olbrzymi podatek od darowizny.

Nalaskowski pisze: „Milcząco akceptujemy, że tyfus, dżuma, ospa to odmiana normalności. Tam panuje narracja: „Nie walcz z zarazą, pokochaj ją”. A jeśli tego nie akceptujemy, to znaczy, że mówimy nienawistnie”. To wszystko prawda. Oni nie chcą naszej tolerancji, ale akceptacji. Dla nich, „ my jesteśmy wyłącznie łysymi karkami, rozwydrzonymi kibolami, chuliganami, bandytami, antysemitami, chamami, moherami. Jesteśmy obiektem szyderstw w TVN i w „GW”. Oni to elita”.

Nalaskowski nawołuje do przebudzenia się społeczeństwa, aby tęczowej zarazie powiedzieć zdecydowanie „nie”. Czy jest w tym coś złego? Władze toruńskiej uczelni uznały, że tekst jest nietolerancyjny. Gdy będziemy tacy tolerancyjni i układni, wkrótce zaleje nas ideologia LGBT. Spójrzmy na Zachód Europy. Czy chcemy być pod ich dyktaturą, hołdować złu, przeróżnym wypaczeniom?

I jeszcze jedno. Dlaczego cenzura obejmuje tylko prawą stronę. Natomiast lewacy mogą mówić i robić, co im się podoba. Najlepszym tego przykładem jest krakowski naukowiec profesor UJ Jan Hartman. Od zawsze wygłasza swoje nienawistne, wywrotowe teorie. I co? I nic. Władze Uniwersytetu Jagiellońskiego milczą, nadal mając go w swoich szeregach. Zasłynął obroną kazirodztwa. Nazywa Polaków antysemitami, obarczając ich za wszelkie zło. Ostatnio po tragedii w Tatrach zasłynął wpisem na Twitterze, aby usunąć z Giewontu krzyż, bo on zabija. Ze swoimi nienawistnymi teoriami cały czas uczy młodzież i nikt mu tego prawa nie odbiera. Co innego gdyby zaczął krytykować LGBT, zaraz byłby przywołany do porządku.

Nie hołdujmy fałszywej tolerancji. Nie akceptujmy zła i walczmy o swoje prawa, każdy tak jak może.

Źródło: Iwona Galińska

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną