Chwilowo nieczynny obóz znowu czynny!
„Mości panowie, proroctwa mnie wspierają!” - mógłbym zawołać za panem Zagłobą, gdyby oczywiście wspierały mnie jakieś proroctwa. Ale tak nie jest, chociaż z pozoru na to wygląda.
Kiedy w którymś felietonie napisałem o „chwilowo nieczynnym” obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, postępactwo podniosło niebywały klangor, a czołowy stręczyciel „judeochrześcijaństwa” na Polskę, czyli pan red. Tomasz Terlikowski, z ostentacyjnym – żeby zauważył je pan red. Adam Michnik - oburzeniem oświadczył nawet, że „zrywa” ze mną „współpracę”.
Było to o tyle dziwne, że ja nigdy żadnej „współpracy” z panem redaktorem Terlikowskim nie nawiązywałem i nawet nie przyszłoby mi to do głowy, z uwagi na łajdacki charakter portalu” „Fronda”, którego autorzy notorycznie gwałcą przykazania Boże, a zwłaszcza – zakaz mówienia fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.
Widocznie jednak takie są wymagania „judeochrześcijaństwa” - bo wiadomo skądinąd, że i Żydzi nie mają żadnych zahamowań przy oczernianiu swoich domniemanych czy rzeczywistych wrogów, a na kimże mają wzorować się „judeochrześcijanie”, jeśli nie na swoich mentorach i sponsorach?
Nawiasem mówiąc, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo bezcenny Izrael, jak wiadomo, nie tylko zamknął swoje granice przez „uchodźcami”, ale w dodatku zapowiedział, że wybuduje mur – tym razem na granicy z Jordanią.
W tej sytuacji widać, jaki potężny dysonans poznawczy musi przeżywać przewielebny ksiądz Andrzej Luter, ten sam, który bez zapoznania się z treścią mojej prelekcji podczas wrocławskiej „Nocy Kościołów”, na wezwanie pani red. Katarzyny Wiśniewskiej z najweselszego w „Gazecie Wyborczej” działu religijnego, w podskokach mnie „potępił”. Nie wiem, czy jacyś ludzie gotowi są powierzyć swoje dusze kierownictwu przewielebnego księdza Andrzeja Lutra; ja nie powierzyłbym mu nawet duszy od żelazka.
Ale mniejsza już o dusze, bo ważniejszy przecież dysonans poznawczy. Przewielebny ksiądz Luter, na obstalunek żydowskiej gazety dla Polaków, bezlitośnie chłoszcze uczestników sobotniej manifestacji przeciw przyjmowaniu do Polski tak zwanych „uchodźców” - że mianowicie są „antychrześcijańscy” - chociaż stoją oni dokładnie na tym samym stanowisku, co władze bezcennego Izraela! Czy przewielebny ksiądz Luter nie zauważa tego słonia w menażerii? Może i nie zauważa, na podobieństwo tego bankiera z anegdoty, co to zastał żonę w sytuacji wskazującej na zdradę i z trzaskiem otwiera coraz to nowe drzwi w poszukiwaniu gacha. Wreszcie otworzył szafę – a tam gach, owszem – goły, ale z pistoletem w ręce. - I tu go nie ma! - krzyknął bankier i zatrzasnął szafę.
Toteż i przewielebny ksiądz Luter pewnie wie, że gdyby stał się nagle bardziej spostrzegawczy, to „Gazeta Wyborcza” przestałaby go nadymać i – trawestując Franciszka Fiszera – całe to „kapłaństwo” na nic. A tak, to żyje jak pączek w maśle, niczym feldkurat Otto Katz z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, którym nawet „Watykan” też się interesował.
Ale dość już o tych wszystkich „judeochrześcijanach”. Jak mówi poeta - „niech w ciasnym kółku, jak w krzywym zwierciadle, sami się dręczą własną niemożnością” - bo zacząłem przecież o „proroctwach”. Otóż wielu Czytelników składa mi gratulacje, jakobym „wszystko przewidział”. Chodzi konkretnie o to, że niemieckie władze właśnie umieściły grupę „uchodźców” w – jak się okazało - „chwilowo nieczynnym” obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie.
Podobnież „uchodźcy” bardzo sobie to zakwaterowanie chwalą, czemu trudno się dziwić, bo jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Również i dawniej pensjonariusze obozów, jeśli w ogóle pozwalano im na korespondencję, donosili, że jest im tak dobrze, że nie można narzekać. Na miejscu Niemców starałbym się tę wiadomość maksymalnie nagłośnić, bo jeśli dojdzie ona do krajów, z których następni uchodźcy wybierają się do Niemiec, to może to skłonić ich do zastanowienia, czy aby na pewno pragną uciekać akurat do Niemiec, w których też chyba nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa.
Ponieważ dzielę państwa na dwa rodzaje: państwa poważne i pozostałe, niezmiennie zaliczając Niemcy do państw poważnych, ostatnio spotkała mnie fala krytyki, jak mogę ten pogląd podtrzymywać w świetle ostatnich wydarzeń z „uchodźcami”. Postępowanie władz niemieckich w tej sprawie, a zwłaszcza – ekscytowanie wybuchów ostentacyjnej serdeczności wobec „uchodźców” na dworcach – co następnie z szybkością światła transmitowane jest przez telewizje w krajach islamskich – a także zamiar zatrudnienia „uchodźców w niemieckich strukturach siłowych, nosi znamiona szaleństwa, a w tej sytuacji Niemcy z pewnością państwem poważnym już być przestały. Wszystko to oczywiście być może; w państwach poważnych też jest mnóstwo wariatów, którzy niekiedy mogą nawet wywierać wpływ na postępowanie władz, ale nie można wykluczyć również innej możliwości. Oto po II wojnie Niemcy zostały poddane intensywnej obróbce ideologicznej w ramach tak zwanej „denazyfikacji”. Musiała ona pozostawić trwałe ślady, w postaci upowszechnienia oderwanego od rzeczywistości postępackiego doktrynerstwa.
Nakłada się na to również komunistyczna rewolucja, prowadzona na naszych oczach z wykorzystaniem instytucji Unii Europejskiej i państw członkowskich. Jak wiadomo, prowadzona jest ona nie według znanej nam strategii bolszewickiej, która na pierwszy plan wysuwała gwałtowną zmianę stosunków własnościowych, potem masowy terror i masowe duraczenie – tylko według strategii zalecanej przez Antoniego Gramsciego, w której na plan pierwszy wysuwa się masowe duraczenie, realizowane przy pomocy piekielnej triady: państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego.
Wskutek tego miliony Niemców i tak już otumanione doktrynerstwem „denazyfikacyjnym”, zostało dodatkowo oduraczonych doktrynerstwem komunistycznym, że „wszyscy ludzie będą braćmi” - i tak dalej. Sytuacja w Niemczej jest zatem pod pewnym względem podobna do sytuacji w USA w czasie II wojny. Panowały tam silne nastroje izolacjonistyczne, dodatkowo dyskretnie wspomagane przez Niemcy.
W tej sytuacji zawrócenie tak dużym krajem o 180 stopni było w zwyczajnych okolicznościach niemożliwe. Konieczne było jakieś mocne przeżycie traumatyczne – i dlatego prezydent Roosevelt – według poważnych poszlak – z premedytacją dopuścił do zaskakującego japońskiego ataku na Pearl Harbor – by dzięki temu wydarzeniu w jednej chwili zmienić nastawienie wielkiego narodu.
Podobnie może być w Niemczech; kiedy liczba „uchodźców” przekroczy punkt krytyczny i w poczuciu rosnącej siły zaczną wymuszać na Niemcach upokarzające dla nich koncesje, wszystkie naleciałości ostatniego 70-lecia mogą spłynąć z nich jak woda po gęsi. Niczym mityczny Anteusz, Niemcy znowu dotkną ziemi i odzyskując poczucie rzeczywistości, skonfrontują się z butnymi przybyszami.
Jeszcze trochę kryzysu – i padną całkiem inne rozkazy. W poważnych państwach musi ktoś i tak myśleć, w odróżnieniu od państw pozostałych, w których nikt nic nie myśli, a wszyscy tylko ćwierkają z nakazanego klucza.
Stanisław Michalkiewicz
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl