W Polsce władzę kontrolują jedynie obywatele z ekipy rządzącej
Publikujemy fragment wywiadu-rzeki, jakiego udzielił Leszkowi Sosnowskiemu prof. Krzysztof Szczerski, wydanego przez wydawnictwo Biały Kruk pod tytułem “Dialogi o naprawie Rzeczypospolitej”.
Produkcja na naszym kontynencie zamiera, stajemy się punktem usługowym – usługi księgowe, przepływ finansów, banki, handel – tylko to nam zostaje. W stosunku do chińskich towarów konkurencyjni nigdy nie będziemy, chyba że zastosowane zostaną cła. Chińczycy zresztą lekceważą europejską konkurencyjność, omijają ją.
- Na wzór chińskiego modelu rozwojowego wmawia nam się w Polsce, że np. trzeba bez końca obniżać koszty pracy, aż dojdziemy do tych słynnych trzech misek ryżu za dzień pracy. Degradujemy pozycję pracownika w procesie produkcji.
Tak się mówi tylko w Polsce lub w niektórych innych krajach postsowieckich, w Europie Zachodniej – np. w Niemczech, Austrii czy Francji – taka postawa jest nie do pomyślenia. Tam hasło jest proste: masz dużo zarabiać, abyś mógł dużo wydać.
- To prawda, ale tu nie chodzi tylko i wyłącznie o wysokość zarobków. Istotą cywilizacji europejskiej, o czym mówił też św. Jan Paweł II, jest etos pracy i szacunek dla niej. W Polsce tak naprawdę nie chodzi o roszczeniowe postawy czy wysokość pensji. Dla mnie szokująca jest ta zbitka słowna: „koszty pracy”, pojawiająca się także w przeróżnych debatach ekonomicznych czy politycznych. Praca jest tylko kosztem, a koszty trzeba obniżać, aby móc podjąć globalną konkurencję. Praca nie może być jednak pojmowana wyłącznie jako koszt, bo jest ona podstawowym czynnikiem rozwoju ludzkości.
Nie zapominajmy, że tzw. koszty pracy tworzone są w wielkim stopniu nie tyle przez pracodawcę, co przez państwo; obciążenia stymulowane przez państwo rosną systematycznie. W naszym kraju dochodzi do tego, że obciążenia miesięcznej pensji wynoszą często ponad 80% jej wartości! (…)
- Tu mamy punkt wspólny – w Polsce należy mówić o obniżeniu kosztów produkcji i przedsiębiorczości, a nie kosztów pracy.
Zarobki pracownicze nominalnie nie zmalały, jednak zmalała ich siła nabywcza, ponieważ podrożały np. benzyna, gaz, prąd, itd. Niektórzy twierdzą, że Polacy zarabiają nie najgorzej. Owszem, jeśli porównamy się z Indiami lub ze slumsami w Buenos Aires, o których mówił papież Franciszek. Ale porównajmy się np. do modelu niemieckiego, modelu naszych sąsiadów. Tam panuje przekonanie, że przeciętnego obywatela powinno być stać także na drogie produkty, które Niemcy zresztą same wyprodukują. Prosta filozofia. Oni robią mercedesy przede wszystkim dla siebie, potem dla innych.
- To jest to, o czym mówiłem: że w DNA Europy jest zakodowane zupełnie inne myślenie o pracy, zakodowane jest przekonanie o etosie pracy. Choć o tym przekonaniu nikt z polityków nie chce dziś powiedzieć, że wyrasta ono z chrześcijańskiej etyki pracy czy nauki Kościoła. Potencjał pracy kurczy się wraz ze wzrostem bezrobocia i przymusową emigracją za chlebem.
W ostatnich latach Polacy łatwo decydowali się na emigrację i wcale nie z głodu. Zmalało ich przywiązanie nie tylko do Ojczyzny, ale i do ich małej ojczyzny. Nad osłabieniem tych niegdyś tak silnych związków ktoś intensywnie pracuje.
- Uważam, że emigracja najnowsza też jest wymuszona. Może nie głodem, ale brakiem perspektyw w realizacji pewnych ambicji, także godnego życia. Społecznie jest wymuszona.
(…) Już chyba 3 miliony najlepszych fachowców wyjechało z kraju, zasilając właśnie cywilizację zachodnią. Bez żadnych protestów ze strony Unii – wprost przeciwnie. Bez zwrotu kosztów wykształcenia, które ponieśli ci, co tu zostali. Ten niespotykany w naszych dziejach exodus to jest największe zubożenie, jakie kiedykolwiek się dokonało.
- To prawda…
Ponadto ludzie mają niezwykle utrudniony dostęp do kredytów, inaczej niż w krajach tejże cywilizacji zachodniej. To jest bardzo poważny problem i tylko w niewielkim stopniu związany z umowami czasowymi o pracę.
- Ale też pamiętajmy, że przepisy zaostrzające dostęp do kredytów są wynikiem krachu sztucznie napompowanego sektora bankowego na całym świecie. Problem w Polsce polega na tym, że nasz system bankowy prawie w całości znajduje się w obcych rękach, podczas gdy np. w Niemczech tylko kilka procent banków nie należy do rodzimego kapitału. To nie my ustalamy prawdziwe reguły gry w sektorze bankowym działającym w Polsce. Ustalają je zagraniczni właściciele. Jednym słowem, trzeba zacząć mądrą repolonizację banków, zachować podmiotowość nadzoru bankowego w Polsce i nie wchodzić do unii bankowej, która jest planowana.
Przejdźmy teraz do innego wyznacznika cywilizacji zachodniej: państwo prawa i demokracji. Oczywiście znamy starożytną zasadę „twarde prawo, ale prawo”, to jednak za mało jak na nasze czasy.
- Państwo prawa oznacza tu władzę ograniczoną przez prawo, i to jest pierwszy i najważniejszy punkt. Nie chodzi tu o bezwzględne rządy jakiegokolwiek prawa. Państwo prawa jako zasada polega na tym, że państwo działa tylko na podstawie i w granicach prawa. Nie chodzi o to, że władza jest wszechmocna w ustanawianiu prawa, tylko że działa w oparciu o sprawdzone, trwałe zasady, np. „prawo nie działa wstecz”, które stanowią państwo prawa i które zrodziły się w tym długim trwaniu, o czym mówiliśmy wcześniej.
Dziś prawa są tworzone po to, by zabezpieczyć długie trwanie, ale tylko tej władzy, którą w tej chwili mamy. Klasycznym przykładem jest tutaj Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji; tak modyfikowano przez kilkanaście lat prawo z nią związane, aż teraz doszło do tego, że pięć osób, całkowicie związanych z rządem, decyduje o obliczu mediów publicznych w Polsce. A więc de facto nie mamy już mediów publicznych, mamy tylko media rządowe. Wszystko w ramach prawa. Wydaje mi się, że powinniśmy mówić o państwie zdrowego prawa.
- To fakt, że jest dziś w Polsce kryzys prawa i praworządności. Rzeczywiście są nawet takie przypadki, że Sejm nowelizuje ustawę zanim ona jeszcze weszła w życie, bo zorientowano się, że stworzono jakiś bubel prawny. Jeśli mówimy o państwie prawa, to mówimy też o ściśle określonym modelu prawa, które realizuje takie zasady prawne, że nie wszystko da się uchwalić, nie wszystko jest możliwe i władzy nie wszystko wolno. Państwo nie fetyszyzuje żadnego z tych pojęć – ani prawa, ani demokracji.
Czy Polska jest obecnie państwem demokratycznym?
- Uważam, że w coraz mniejszym stopniu.
W takim razie postawię inne pytanie – jeżeli demokracja, to jaka? Partyjna?
- Zasadą demokracji jest to, że obywatele kontrolują władzę.
Którzy? U nas, owszem, też są tacy, co kontrolują. Obywatel z ekipy rządzącej…
- Oni sprawują władzę.
Ano właśnie – tu mamy sedno sprawy. Co to za demokracja, gdy ci sami ludzie stanowią prawo, kontrolują prawo i wykonują prawo? Wszystko znajduje się w jednych rękach. A opanowali jeszcze czwartą władzę, czyli media.
- Spełniają formalne warunki demokracji, bo pochodzą z wyborów. Proceduralnie więc są w porządku. Inna sprawa, czy zachowują się uczciwie, czy nieuczciwie. Demokracja polega jednak przede wszystkim na aktywnych obywatelach, na swobodzie debaty publicznej, na możliwości prezentowania różnorakich opinii, także tych sprzecznych z celami i zapatrywaniami władzy, co nie pociąga za sobą żadnych przykrych konsekwencji dla krytykującego. Prawo służy ograniczeniu wszechwładzy tych, co władzę sprawują. To dzisiaj w Polsce niestety zamiera, m.in. dlatego że zamiera swoboda demonstracji. Walczy się z demonstracjami, z pluralizmem mediów, z komunikacją społeczną, a życie obywatelskie jest w Polsce niestety bardzo słabe. Liczba aktywnych ludzi i stowarzyszeń, którzy funkcjonują poza systemem władzy, jest w Polsce niewielka.
Nie winiłbym za to tylko obywateli, bo trzeba pamiętać, że przez cały okres komunizmu istniały jedynie stowarzyszenia odgórne, regulowane przez władzę, inne były przez nią reglamentowane, ograniczane lub likwidowane. Władza bała się, że te stowarzyszenia zaczną się uniezależniać i przeciwstawiać rządzącym – to samo mamy teraz! Jak wypowiadać się swobodnie i krytycznie o władzy w zawłaszczonych przez rząd mass mediach? Chyba tylko o pogodzie i to też nie do końca, bowiem panuje np. urzędowa wiedza o ociepleniu klimatu.
- Problem polega na tym, że dominują tendencje związane z indywidualnymi strategiami sukcesu, co oznacza atomizację społeczeństwa, celowe rozbijanie wspólnot. Dużo działań publicznych polega też na szczuciu obywateli nawzajem przeciw sobie. Gdy ktoś np. domaga się jakichś praw, to natychmiast włączany jest ten mechanizm: górników przeciwstawia się lekarzom, nauczycieli – uczniom, itd.
To jest stara metoda stalinowska. Stalin stosował ją także w odniesieniu do całych narodów.
- Dzisiaj w Polsce, jak rząd nie radzi sobie z jakąś grupą społeczną, to szuka kontrgrupy, którą może jej przeciwstawić. Jest to absolutnie wbrew temu, co zalecają podręczniki nowoczesnego zarządzania w odniesieniu do polityki. Mówi się tam o teorii balansu społecznego, a więc równoważeniu grup społecznych, a nie szczuciu obywateli na siebie nawzajem. (…) U nas władza celowo zniechęca do tego, żeby się organizować. Im słabsza władza tym bardziej boi się zorganizowanego społeczeństwa. Z tego względu utrwala się w społeczeństwie przekonanie, że przynależność do niezależnych organizacji oznacza narażanie się władzy. Ci, którzy próbują przeciwstawić się władzy, kontrolując ją lub krytykując, spotykają się z takimi czy innymi represjami.
Całość wywiadu dostępna w książce “Dialogi o naprawie Rzeczypospolitej”.
Oprac. KMK
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl