Erozja w obozie „dobrej zmiany”

0
0
0
Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / fot. materiały prasowe prawy.pl

Jakby nie było dość wojny o praworządność, jaką Niemcy wypowiedziały Polsce w roku 2017, to na początku roku 2020 wybuchł nowy konflikt, tym razem w łonie obozu „dobrej zmiany”. Tlił się on już od dawna, to znaczy – od momentu, gdy Naczelnik Państwa wyraził życzenie, by dopiero co wyznaczony prezes Najwyższej Izby Kontroli zrezygnował ze swego stanowiska. Tymczasem pan Marian Banaś – bo o nim przecież mowa – nie zrezygnował. Stworzyło to szalenie trudną sytuację nie tylko dlatego, że ktoś tak ostentacyjnie zbuntował się przeciwko Naczelnikowi Państwa, ale również dlatego, że prezesa NIK bardzo trudno jest odwołać ze stanowiska wbrew jego woli. Prawdę mówiąc, jest to niemożliwe, chyba, że doprowadzi się do skazania go za przestępstwa. Ale i to nie jest takie proste, bo prezes NIK korzysta z immunitetu i na prowadzenie przeciwko niemu postępowania karnego potrzebna jest zgoda Sejmu.

Toteż gdy agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego wkroczyli do mieszkań pana Mariana Banasia w Warszawie i Krakowie, do mieszkania jego syna i przeprowadzili rewizję w samochodzie jego córki, opinia publiczna była nieco zaskoczona. Nie tylko dlatego, że Marian Banaś, żeby w 2019 roku zostać prezesem Najwyższej Izby Kontroli, musiał czymś oczarować Naczelnika Państwa, ponieważ bez jego aprobaty objęcie przezeń tego stanowiska byłoby niemożliwe. Czym go tak oczarował – tajemnica to wielka, podobnie jak to, czym go musiał niemal natychmiast rozczarować. Bo bez aprobaty Naczelnika Państwa polowanie na prezesa Banasia też byłoby niemożliwe.

Co prawda, już od 2017 roku, kiedy to pan prezydent Duda po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią, zbuntował się przeciwko swemu wynalazcy i zawetował ustawy sądowe, będące oczkiem w głowie obozu „dobrej zmiany”, władza Naczelnika Państwa zaczęła podlegać postępującej erozji. Nie mógł przecież skarcić pana prezydentem Dudy odwołaniem go ze stanowiska, więc musiał pójść na jakiś kompromis z kimś innym.

Zewnętrznym wyrazem tego kroku była przeprowadzona pod koniec 2017 roku tzw. „głęboka rekonstrukcja rządu”, w następstwie której w miejsce pani Szydło premierem został Mateusz Morawiecki – ongiś doradca premiera Donalda Tuska, który, jak wiadomo, i dzisiaj jest hersztem obozu zdrady i zaprzaństwa, a stanowisko ministra obrony utracił, jak się wydaje – bezpowrotnie Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz. Co prawda próbuje zmartwychwstać politycznie, odgrażając się, że w kwietniu, na 10 rocznicę katastrofy smoleńskiej, opublikuje wreszcie raport swojej komisji, ale na razie Naczelnik Państwa powierza mu zadania coraz bardziej niewdzięczne i coraz mniej prestiżowe – bo jakże inaczej nazwać nadymanie pana Mariana Kowalskiego na Wielką Nadzieję Białych i odrodziciela polskiego patriotyzmu? Mówi się, że pan Marian Kowalski ma zostać „człowiekiem roku” z ramienia „Gazety Polskiej”, której niegdysiejsza zażyłość z Ministerstwem Obrony i różnymi jego agendami jest tajemnicą poliszynela, więc wszystko się zazębia. Ale pan Kowalski to tylko taka dywersja wobec Konfederacji Wolność i Niepodległość, więc jak tylko się moralnie powyciera, to wraz ze swymi licznymi zaletami popadnie w zapomnienie – kto wie, czy nie razem ze swoim obecnym protektorem?

Na razie bowiem w obozie „dobrej zmiany” rozgorzała walka o schedę po Naczelniku Państwa Jarosławie Kaczyńskim. Biorą w niej udział trzy frakcje: pana premiera Morawieckiego, pana ministra Ziobry i pana wicepremiera Gowina. Nie słychać, by Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz tworzył jakąś własną frakcję, bo z pewnością nie można za taką uznać grupki skupionej wokół pana Mariana Kowalskiego.

Polowanie na prezesa Banasia musi był jakimś odpryskowym fragmentem tego konfliktu, bo wypadki pokazują, że inspiracja wyszła od pana ministra Ziobry, piastującego jednocześnie stanowisko Prokuratora Generalnego. Zgodnie z art. 303 kodeksu postępowania karnego, śledztwo wszczyna się, gdy zachodzi „uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa”. Skoro tedy CBA podjęło wobec prezesa Banasia swoje czynności, to znaczy, że prokuratura musiała wszcząć postępowanie. No dobrze – ale jakiego czynu dotyczyło owo podejrzenie popełnienia przestępstwa? Tego nie wiadomo, wiadomo tylko, że polowanie na prezesa Banasia prowadzi jakaś nader energiczna pani, którą Prokurator Generalny musiał w tym celu spuścić z łańcucha. Wprawdzie śledztwo można prowadzić „w sprawie”, to znaczy – w sytuacji, gdy nikt jeszcze nie został wytypowany w charakterze podejrzanego, ale nawet i wtedy czyn musi zostać sprecyzowany. W przeciwny razie mielibyśmy do czynienia z tzw. „śledztwem wydobywczym”, podobnym do wynalezionego w swoim czasie właśnie przez pana Zbigniewa Ziobrę „aresztu wydobywczego”. Chodzi o to, by prowadzić polowanie w nadziei, że prędzej, czy później natrafi się na jakiś czyn, który może być podstawą oskarżenia. Wiele wskazuje na to, że właśnie z czymś takim mamy do czynienia w przypadku pana prezesa Banasia, który nie pozostaje dłużny i zaczął intensywnie kontrolować Prokuraturę Krajową – pewnie również w nadziei, ze na coś natrafi. Rosjanie powiadają, że nikt nie jest bez grzechu wobec Boga i bez winy wobec cara, więc chociaż w obozie „dobrej zmiany” potępienie dla ruskich agentów, którym śmierdzą onuce jest przyjęte powszechnie i bez zastrzeżeń – ale na tym przykładzie widać, że recepcja pewnych zachowań z rosyjskiej obyczajowości i tam się dokonała.

Oczywiście nikt się nie fatygował, by zabiegać w Sejmie o uchylenie immunitetu panu prezesowi Banasiowi u którego CBA przeprowadziło takie spektakularne rewizje, ale już Voltaire zauważył, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Skoro tedy prezes Banaś nie tylko wszedł między ostrza potężnych szermierzy, ale i sam próbuje do nich dołączyć i skrzyżować szpadę przynajmniej z jednym z nich, to Sejm nie ma tu nic do rzeczy, podobnie zresztą, jak i konstytucja, która ten immunitet ustanawia. W tej sytuacji trzeba postawić pytanie nie tylko o to, czym pan Marian Banaś tak oczarował Naczelnika Państwa, że ten dał mu posadę prezesa NIK, ale również o to, czym go tak rozczarował, że dzisiaj nie zabrania on ministrowi Ziobrze w ten sposób dokazywać? Na jaki trop mógłby wpaść prezes Banaś, że aż trzeba urządzać na niego takie polowanie? Czego szukali agenci CBA? Czy to znaleźli, a jeśli tak, to jaki zrobili w tego użytek?

Ale możliwa jest też i inna sytuacja – że mianowicie Naczelnik Państwa nie ma z tym polowaniem nic wspólnego w tym sensie, że nie on był jego inspiratorem, a tylko bezsilnie przygląda się rozwojowi wypadków. To też jest możliwe, bo pamiętamy, jak to Naczelnik Państwa z podkulonym ogonem musiał wycofać już złożoną w Sejmie ustawę o tzw. 30-krotności, bo partia pana wicepremiera Gowina, mająca w Sejmie 18 posłów, podjęła uchwałę, że tej ustawy nie poprze. Widać, że władza Naczelnika Państwa jest dzisiaj jeszcze słabsza, niż po felonii pana prezydenta Dudy z lipca 2017 roku. Może się tedy okazać, że jeśli pan prezydent Andrzej Duda rozpocznie swoją drugą i ostatnią kadencję, to przestanie być zakładnikiem Naczelnika Państwa i może zacząć go dyscyplinować, podobnie jak i cay obóz „dobrej zmiany”, który już teraz na naszych oczach zaczyna się rozsypywać.

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną