Stanisław Michalkiewicz: Safandulstwo ABW
Co tu dużo gadać; za komuny było lepiej, przynajmniej pod jednym względem. Mam oczywiście na myśli Służbę Bezpieczeństwa, która nie tylko była sprawniejsza, ale i bardziej pomysłowa od eunuchoidalnej Agencji Bezpieczeństwa Wewnetrznego, co to nie potrafi poradzić sobie z panią Ludmiłą Kozłowską, nie mówiąc już o jej naturalnym małżonku, panu Kramku. Skąd to się bierze, jaka tego przyczyna?
“Zachodzim w um z Podgornym Kolą” i przychodzi mi do głowy proste wyjaśnienie. Oto trzon ABW, jej najtwardsze jądro, podobnie zresztą jak w innych bezpiecznieczniackich watahach naszego “demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej”, stanowi potomstwo ubeckich dynastii. Niestety, jak w finansach publicznych, tak i tutaj, wszystko podlega inflacji i kolejne pokolenia są coraz to gorszej jakości od swoich protoplastów. Ci bowiem musieli piąć się po szczeblach kariery od samego dołu i albo wykazywali się jakimiś zaletami, to wtedy szli w górę, albo nie – i wtedy znów spadali na samo dno. Potomstwo zaś miało start ułatwiony, bez względu na to, czy miało jakieś zalety, czy nie. Nie zmuszało to go do żadnego wysiłku, toteż stopniowo popadało w zwyrodnienie, które Konrad Lorenz nazywał “domestykacją”. Na przykład kaczki domowe są tłustsze od kaczek dzikich, ale nie tylko nie potrafią latać lecz nie mają takiego wigoru, jak tamte. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to z okna hotelowego pokoju przy Ogrodzie Saskim w Warszawie widział, jak stado dzikich kaczek w jednej chwili wygoniło ze stawu stado kaczek domowych.
Żeby w twierdzeniu o wyższości SB nad ABW nie być gołosłownym, podam przykład. W 1978 roku, w związku z 60 rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości, Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Polsce, z inicjatywy Wojciecha Ziembińskiego, zredagował i wydrukował odezwę do rodaków, którą porozlepialiśmy w różnych miejscach centrum Warszawy. Nie minęły może nawet trzy godziny, jak te nasze odezwy zostały pozalepiane przez SB-eckie fałszywki, idealnie kopiujące graficzny wzór odezwy autentycznej, nawet z Orłem w koronie na szczycie. A przecież wymagało to skopiowania pierwotnego wzoru, wydrukowania, a następnie rozdania zmobilizowanym uprzednio konfidentom, by dokładnie pozalepiali odezwy autentyczne – więc trzeba było też podać im, gdzie mają rozlepiać, żeby nie błąkali się po mieście, jak pijane dzieci we mgle. Czy dzisiaj Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego potrafiłaby zrobić coś takiego? Nie tylko obawiam się, że nie, ale myślę, że podobny pomysł nie przyszedłby żadnemu agentowi do głowy. Gdyby ktoś im to wytknął, to oczywiście schroniliby się za murami “praworządności” i “procedur”, ale – nie miejmy złudzeń – to tylko zasłony dymne, dla nieudolności i lenistwa.
Oto Polska co najmniej od roku jest obiektem ofensywy sodomitów i gomorytów, którzy nie tylko zachowują się coraz bardziej prowokacyjnie, ale również korzystają z protekcji wpływowych środowisk opiniotwórczych i skorumpowanych niezawisłych sądów, które nawet nie starają się ukrywać swojego politycznego, a właściwie partyjniackiego, już nawet nie zaangażowania, ale wprost zacietrzewienia i tylko patrzeć, jak zaczną okładać się nawzajem po łbach kodeksami. Gołym okiem widać, że mamy do czynienia ze sprawną organizacją, której istnienie, ustrój i cel ma pozostać – i chyba pozostaje – tajemnicą wobec organów państwowych. Za komuny uczestnictwo w takiej organizacji, bez względu na to, co tam robiła, stanowiło przestępstwo samoistne, zagrożone surowymi karami. Pamiętam, jak w 1988 roku, w Pałacu Mostowskich w Warszawie, funkcjonariusz SB przesłuchiwał mnie na okoliczność podpisania deklaracji założycielskiej Ruchu Polityki Realnej i postawił mi właśnie taki zarzut – że utworzyliśmy nielegalną organizację. Odpowiedziałem, że to nieprawda, bo ja osobiście, z upoważnienia sygnatariuszy deklaracji, napisałem do generała Czesława Kiszczaka, jako ministra spraw wewnętrznych list informujący o utworzeniu takiej organizacji, o jej władzach, programie i celu. On na to, że – no tak, ale żeście się nie zarejestrowali. Ja na to, że owszem, nie zarejestrowaliśmy się, bo my się zarejestrujemy następnego dnia, jak się zarejestruje PZPR. Rzecz w tym, że takie świętokradzwo, by PZPR miała się rejestrować przed jakimiś przebierańcami, nikomu nie przyszło nawet do głowy – bo przynajmniej teoretycznie taki sąd mógłby odmówić zarejestrowania i wtedy co? Gdyby to było w 1982, albo nawet w 1983 roku, to pewnie wybiłby mi wszytkie zęby, ale wtedy spojrzał na mnie z odrazą i kazał “wypierdalać”.
Ot i teraz Warszawa każdego dnia doświadcza “prowokacji” nie tylko ze strony “aktywistek” sodomickich, ale nawet uczonych profesorów Uniwersytetu Warszawskiego, którzy w wolnych chwilach też parają się “aktywizmem”, mam nadzieję, że niekoniecznie lesbijskim. Ciekawa rzecz, że żadnej aktywistce nie przyjdzie do głowy dokonanie prowokacji w postaci zawieszenia sodomickiej flagi i wymalowania jakichś postępackich haseł na pomniku Umschlagplatz. Widać Judenrat tej tajnej organizacji surowo im takich rzeczy zabronił. Co w takiej sytuacji powinna zrobić ABW? Ano, powinna zmobilizować kilku – nie więcej jak dwóch, czy trzech kumatych konfidentów, polecić im dokonanie prowokacji, ale tak, by dali się złapać i w razie potrzeby nawet zaczekali na policję. Bo policja też ma swój rozum i jeśli chodzi o mandatowanie za brak maseczek, to nikomu nie da wyprzedzić się w gorliwości, ale tam, gdzie pojawia się choćby cień ryzyka, to “nie może dojechać”. Tak właśnie było w Krośniewicach, gdzie grupa Ukraińców z maczetami zatakowała grupę Polaków. Policja “dojechała”, gdy już było po wszystkim, gdy ofiary trafiły już do szpitala – w sam raz, by spisać protokół. Więc oficer prowadzący powinien przykazać konfidentom, by poczekali na policję i dali się złapać, a następnie – by zgodnie zeznali, że swego czynu dokonali jako “aktywiści” sodomii i gomorii na polecenie Fundacji Batorego, w imieniu której zadania wyznaczył im i wypłacił zaliczkę osobnik z charakterystyczną brodą, pragnący zachować anonimowość. Ponieważ wiadomo, że stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros szczodrze finansuje takie przedsięwzięcia, podobnie jak Fundację Batorego, czy Helsińską Fundację Praw Człowieka, której “eksperci” murem stanęli za “aktywistkami”- mam nadzieję, że nie bezinteresownie – to wszystko by się “zazębiało”. Ale nie sądzę, by ABW była w stanie coś takiego przeprowadzić, bo - poza przyrodzonym safandulstwem - tylko jeden Pan Bóg wie, ilu jej funkcjonariuszy jest jednocześnie agentami Mosadu, BND, GRU, albo CIA. Nie są one bowiem zainteresowane, by ktokolwiek odważył sprzeciwiać się sodomickim “aktywistom”, którzy na tym etapie pełnią ważną rolę w komunistycznej rewolucji.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: prawy.pl