Jak listopadowi spiskowcy zamordowali polskich generałów, którzy mogli im to powstanie wygrać (FELIETON)

0
0
0
/ Fot. ilustracyjne/fot. Wikimedia Commons

Właśnie obchodzimy 190. rocznicę wybuchu powstania listopadowego. Powstania, którego efektem było rozwalenie kongresowego Królestwa Polskiego i likwidację jednej z najlepszych (choć stosunkowo niewielkiej) armii w ówczesnej Europie. Co więcej, głupcy, którzy tego dokonali w pierwszej fazie tak zwanego „powstania” zamordowali siedmiu swoich najlepszych dowódców. Ludzi, którzy mogli wojnę Królestwa z Rosją wygrać na polach bitew.

Może wygralibyśmy z Rosją, a co potem?

To wcale nie oznaczałoby przywrócenia Polski na mapy Europy, ponieważ były jeszcze równie silne armie dwóch pozostałych zaborców: Austrii i Prus. Jednak na pełną niepodległość wywalczoną poprzez zwycięstwo na bitewnych polach ze wszystkimi trzema zaborcami (i ich sojusznikami, w tym najpotężniejszym, ówczesny państwem świata, naszym odwiecznym wrogiem i sojusznikiem Prus – Wielką Brytanią) nie było wówczas żadnych szans.

Z taką koalicją nie poradził sobie, opierając się na finansowych, ludzkich i materiałowych zasobach całej Europy Napoleon.

Kogo zamordowali listopadowi spiskowcy?

Ofiarami padli: generał artylerii i senator Królestwa Kongresowego hrabia Maurycy Hauke, jego szef sztabu, pułkownik Filip Meciszewski, generał brygady Józef Nowicki, generał brygady Ignacy Blumer, generał piechoty i senator Królestwa Kongresowego hrabia Stanisław Potocki, generał brygady Stanisław Trębicki i generał brygady Tomasz Siemiątkowski.

Cudem śmierci uniknął generał Józef Sowiński, ten sam, który później polegnie na powstańczej reducie na Woli. W Noc Listopadową uratowało go tylko to, że był kaleką wojennym. Cóż, zapłacili najwyższą cenę, za próbę powstrzymania powstaniowych szaleńców. Co ciekawe, taki generał Blumer przeżył nawet wyprawę na Haiti, gdzie „wdzięczny” Napoleon wysłał polskich legionistów (o jego dokonaniach tam jeszcze napiszę), to jednak zetknięcia z tępotą i szaleństwem rodaków przeżyć mu się nie udało.

Upojeni krwią dowódców

Najpierw na Krakowskim Przedmieściu na wysokości Pałacu Namiestnikowskiego podchorążacy mordują generała artylerii hrabiego Maurycego Haukego i jego szefa sztabu, pułkownika Filipa Meciszewskiego. Potem napotykają dorożkę z generałem brygady Józefem Nowickim. Któryś ze spiskowców „pomyślał”, albo usłyszał, że to powszechnie znienawidzony rosyjski generał Michaił Lewicki więc strzela. I go zabija. Kolumna dociera w końcu do Arsenału. Tam dołącza „lud Warszawy”. Pod Arsenałem pojawili się również żołnierze 5 Pułku Piechoty Liniowej. Których próbuje powstrzymać generał brygady Ignacy Blumer. Mówiąc żołnierzom o ich obowiązkach i wykazując bezsens powstania. Zabijają go dwoma pchnięciami bagnetem i jedną kulą wystrzeloną z bliska w głowę.

Co nie udało się Austriakom, Prusakom, Rosjanom i Haitańczykom, zrobili zbuntowani polscy żołnierze. Z kolei generał piechoty hrabia Stanisław Potocki, który chciał zapobiec nieszczęściu napotkanym na mieście zbuntowanym oddziałom nakazał pomaszerować do obozu księcia Konstantego. Postrzelony umiera następnego dnia w Pałacu Zamoyskich rozpaczając, że nie zapobiegł nieszczęściu. Następnym jest najzdolniejszy polski oficer ówczesnej epoki, komendant Szkoły Podchorążych Piechoty, generał brygady Stanisław Trębicki. Ponieważ odmówił „poprowadzenia na Moskala”, więc też go zastrzelili. Ostatnim zamordowanym był najwybitniejszy polski kawalerzysta epoki napoleońskiej, a może nawet całego XIX wieku – generał brygady Tomasz Siemiątkowski. Podjechał konno pod Pałac Saski, żeby odwieść podchorążych od pomysłu ataku na pałac i któryś z powstańców do niego strzelił. Siemiątkowski zmarł następnego dnia.

Mogła być jeszcze jedna, ósma ofiara – generał Józef Sowiński. Też próbował powstrzymać listopadowych szaleńców. Nie zastrzelili go tylko dlatego, że był „kuternogą”. A nogę stracił w bitwie pod Borodino w 1812 roku w czasie marszu Napoleona na Moskwę. Generał zginie 6 września 1831 roku (prawie równo 19 lat po bitwie pod Borodino) na szańcu w trakcie obrony warszawskiej Woli.

Po upadku powstania listopadowego car Mikołaj I propagandowo znakomicie rozegrał śmierć sześciu generałów i pułkownika. Na Placu Saskim stanął poświęcony im pomnik autorstwa Antonio Corazziego, upamiętniający wymienioną siódemkę jako oficerów „wiernych monarsze”. I tak wielcy bohaterowie walk o polską państwowość, kiedy miało to sens (czyli w epoce napoleońskiej) w ten sposób stali się dla Polaków „zdrajcami”. Pomnik ukradli i przetopili Niemcy w czasie I wojny światowej. Może to i lepiej.

Zamordowana siódemka to była elita elit kadry oficerskiej ówczesnej Europy i świata. Oni mogliby wojnę z Rosją wygrać, ale nie widzieli sensu powstania. Jak widać, tępota narodowa, która zagościła na stałe w umysłach od początku XVIII wieku nadal ma się dobrze. Od przeszło 300 lat realizm polityczny w Polsce to wyjątkowo rzadkie zwierzę. Do dziś czcimy ludzi, których powinniśmy potępić za zbrodnię głupoty na własnym narodzie. Dotyczy to zarówno Wysockiego i jego podchorążych, tak i ludzi odpowiedzialnych za powstania krakowskie, czy styczniowe i Komendę Główną Armii Krajowej za Plan „Burza” i Powstanie Warszawskie.

Tymczasem nasz panteon składa się głównie z takich „bohaterów”. A siedmiu zamordowanych jest dzisiaj w historii pomijanych, choć ich zasługi dla Polski są nieporównywalne w stosunku do listopadowych podchorążych. A prezydent RP nazywa ich zdrajcami, co samo w sobie jest hańbą, ale dla prezydenta Andrzeja Dudy. Cóż uwielbiamy czcić głupców, szaleńców i wodzów przegranych wojen.

Piotr Stępień

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną