Święto Dziękczynienia i Amerykanie...
W tym roku szacunki mówią o 47 milionach Amerykanów, którzy wyruszą w podróż przebywając przeciętnie ok. 50 mil, aby dotrzeć do swoich szerzej rozumianych rodzin. Święto Dziękczynienia to najbardziej amerykańskie ze wszystkich obchodzonych świąt.
To trochę takie polskie Boże Narodzenie, bez prezentów, mniej religijne z dodatkiem, ale nie smutnym Święta Zmarłych, z podkreśleniem wagi rodzinnych więzi, trącące nieco ideą dożynków z refleksją po kolejnym roku pracy.
Przede wszystkim jest to święto kultywujące więzi rodzinne będące okazją do ogniskowania bliskości i wspólnej refleksji nad minionym rokiem i podziękowania Bogu za otrzymane dary i nadzieję oraz siłę do nadchodzących nowych zmagań.
Ten powrotny lot do rodzinnego domu w kraju rozpostartym od oceanu Spokojnego do Atlantyku ma też miejscowy unikalny smaczek powrotów po dłuższym okresie nieobecności, w celu zrozumienia tradycyjnej mądrości czasu i postrzegania zmian jakie on ze sobą niesie, bo człowieczy czas to nic innego jak dystans między narodzinami i śmiercią każdego z nas.
Przy naprawdę suto zastawionych stołach niejako w cieniu pachnącego licznymi przyprawami pieczonego indyka, zasiadają rodzinne klany, aby z każdą przełkniętą porcją niesamowitych pyszności, przeżuwać satysfakcję z podjętych wysiłków i rozpływać się w ciepłej refleksji nad minionym czasem wśród bliskich i najbliższych osób, przy kieliszku wina, na tle ogni domowego kominka. Spożycie wspólnego posiłku poprzedzone jest modlitwą dziękczynną skierowaną do Boga.
Amerykanie jak ptaki o tej porze roku wracają do swoich rodzinnych gniazd, jadąc samochodami, pociągami i lecąc samolotami, do swoich mam, ojców, dziadków, pradziadków, aby zaprezentować swoje narzeczone, mężów, dzieci i wnuki i wygrzać swoją duszę w bezpiecznym cieple troskliwego spojrzenia nestorów rodu.
Zamiera życie zawodowe, pustoszeją szkoły, drogi i człowiek z wyroku kalendarza, dosiada jak zahipnotyzowany jakiegoś środka lokomocji, zostawia wszystko czym żyje na co-dzień i poddając się pierwotnym instynktom, przestaje opierać się bajkowemu światu marzeń, niby dawno minionych, ale zaczarowanych na zawsze w naszych dziecięcych tęsknotach i wspomnieniach.
Oto właśnie Thanksgiving, coroczna chwila troskliwego odwiertu, zabieganych dążeniem do sukcesu ludzi, w celu poszukiwania prawdziwej bliskości i sensu ciągłości ludzkiego życia opartego na modelu więzi amerykańskiej rodziny.
Oczywiście to tylko powszechny model o który uderzają współczesne wichry i huragany nowoczesności niszczące i demolujące tę ważną i unikalną tkankę tradycji amerykańskiej. Powszechne i bezwzględne dążenie do sukcesu, nerwowa potrzeba natychmiastowego zaspakajania i gratyfikacji, rozpowszechniony egoizm, dbałość o jedynie słuszny swój punkt widzenia i interes. Wszystko to zaprzeczające koncepcji koniecznego w małżeństwie kompromisu, sztuce pielęgnowania różnorodności partnera w konfederacyjnej koncepcji związku z uznaniem prymatu i potrzeby jego trwania.
Coraz więcej wnucząt i prawnucząt rodzi się niezamężnym kobietom i one to unikają przy rodzinnych stołach bezsilnych, troskliwych i niepewnych spojrzeń rodziców, dziadków i pradziadków. Rozpad modelu tradycyjnej rodziny powszechny jest tak w kategorii ludzi klasy średniej jak i wśród ubogich żyjących na opiekuńczej siatce rządowej pomocy.
Niewidzialna ręka państwowej biurokracji zwiększającej swój udział w przestrzeni ekonomicznej kraju starając się zastąpić kobiecie partnera pomaga, jednocześnie eliminuje potrzebę dotychczasowego modelu rodziny i sprzyja jego wykolejeniu. Człowiek traci poczucie potrzeby odpowiedzialności za drugiego człowieka i niezdolny do kompromisu, dba tylko o siebie samego licząc na pomoc opiekuńczego państwa.
Pozytywne aspekty tradycji Święta Dziękczynienia są chłostane nowymi sposobami przez zawiadowców pieniądza i produktu szerzących nowe tradycje, nową wyobraźnię, pragnienia, wartości i nową moralność. Część ludzi po spożyciu wspólnego posiłku nie dopełnia już wieczoru w gronie rodzinnym.
To co kilka lat temu było jeszcze nie do pomyślenia staje się rzeczywistością. Jeszcze kilka lat temu o godz. 8 wieczorem swoje podwoje otwierały sieci wielu sklepów z kuszącym wrzaskiem reklam pełnych sporych obniżek na artykuły. Sezon polowań na te szalone przeceny zaczynał się o północy w dziękczynny czwartek. W sumie nazwano to Czarnym Piątkiem, a to dlatego, że biznesy w handlu detalicznym umownie zaczynają dopiero zarabiać, wydobywając się spod dorocznej czerwonej kreski strat. Dziś niektóre sklepy otwarte są praktycznie całodobowo (KMart w “czarny” piątek od północy do 22.00 wieczorem), inne sklepy w Thanksgiving (czwartek) od 5.00-6.00 wieczorem. Oczywiście szaleństwo zakupów z ofertami z nie z tej ziemi na internecie trwa ze znacznym wyprzedzeniem...
Tradycyjnie przed większymi sklepami rozgrywały się dantejskie sceny. Ludzie na kilka godzin przed ich otwarciem stoją (czasem śpią) w kolejce (czyli rezygnują z Thanksgiving!), niektórzy rozbijają namioty... Dochodzi do bójek, wpychania się do kolejek, nawet użycia broni. Ktoś zażartował, że w Ameryce byłby ekonomiczny boom, jeśli ci sami ludzie włożyliby podobną energię w szukanie pracy…
W godzinie otwarcia zebrany lud, jak bydło pędzone biczem pożądania, przejawia zachowanie właściwe samobójczym religijnym sektom, rzucając się w ślepym pędzie (jak po zbawienie, czy w lepszej sprawie...), tratując swoich mniej mobilnych współnieszczęśników. Oto smutna próbka nowych zachowań i wartości zaszczepianych przez niewidzialną rękę, kształtującą nowe społeczeństwo potrzebne do realizacji dalekosiężnych planów nowych panów rodzaju ludzkiego. Patrząc na te obrazy jakby z III świata, można pomyśleć, Ameryki już nie ma…
Pierwsi Polacy, którzy przybyli do Ameryki w 1608 roku, nie byli jeszcze wpleceni w tradycję Thanksgiving. Byli oni jak na owe czasy wysoko kwalifikowanymi fachowcami (nazywano ich Polackers) od produkcji szkła, smoły etc. zatrudnionymi na kontrakcie przez szefa pierwszej brytyjskiej osady/kolonii w Jamestown, w Ameryce, przez słynnego Johna Smitha, gubernatora stanu Wirginia. Raz od śmierci uratowała go księżniczka Pocahantas słynna córka wodza Indian, innym razem to Polacy uratowali go od śmierci z rąk Indian. Smith poznał i zaufał Polakom wcześniej podczas swojej ucieczki z tureckiej niewoli, z której (obok wpływowej tureckiej kobiety) pomogli mu uciec i powrócić do Anglii właśnie Polacy. Nadmienię tylko, że ci Polacy zorganizowali pierwszy strajk w Ameryce w walce o pełne prawa wyborcze, których próbowano ich pozbawić jako, że nie byli obywatelami Wielkiej Brytanii.
Przyjmuje się, że pierwszy Thanksgiving miał miejsce w Plymouth, w stanie Massachusetts w 1621. Jego uczestnikami byli przybyli z Anglii na statku „Mayflower” pielgrzymi, którzy oddali się razem z okolicznymi Indianami 3 dniowej biesiadzie, na której główną atrakcją były dzikie indyki. Faktycznie, pielgrzymi przeżyli swoją pierwszą srogą zimę z pomocą miejscowego indiańskiego plemienia Wampanoag, który następnie brał udział w biesiadzie. Znany nam z historii stosunek politycznych liderów USA do Indian, nawet do dziś wielbionych prezydentów nie wygląda imponująco.
W 1863 r. prezydent A. Lincoln wydał proklamację ustanawiającą oficjalnie święto Thanksgiving i ustanawiającą go na ostatni czwartek listopada. Ze względów biznesowych prezydent FDR w 1941 r. przesunął je na 4-ty czwartek listopada, oficjalnie wpisując je jako święto do prawa federalnego.
Od lat 40 – tych XX wieku, prezydent USA oficjalnie ułaskawia dwa indyki, aby godnie dożyły swoich dni. W kilku miastach kraju tradycyjnie mają miejsce słynne parady (NYC, Detroit), mają również miejsce ważne rozgrywki sportowe. W sąsiedniej Kanadzie, święto Dziękczynienia ma miejsce w 2 – gi poniedziałek października.
Inny punkt widzenia na świętowanie Thanksgiving reprezentuje znany ze swoich lewackich poglądów, profesor wydziału dziennikarstwa z Austin (University of Texas), Robert Jensen. Jensen publikuje na witrynie związanej z globalistą i finansowym spekulantem, socjalistą, węgierskim Żydem z USA, Georgem Sorosem, który w Polsce sponsoruje Instytut Stefana Batorego i Otwarte Społeczeństwo. Prof. Jensen pisze też w Texas Triangle, w Austin, w tygodniku dla gejów i lesbijek.
Autor porównuje białych osadników z Anglii i innych krajów europejskich, do niemieckich nazistów, mówiąc o ludobójstwie Indian (którzy skolonizowali Amerykę ok. 10 tys. lat wcześniej).
Jensen przypomina, że od 1970 r. istnieje inna tradycja, alternatywna do Thanksgiving, nazwana Dniem Żałoby i obchodzona w proteście do mitologizowania amerykańskiego eksperymentu i upamiętnienia ludobójstwa Indian.
Ameryce zagraża jeszcze inny ruch, który nabiera rozgłosu właśnie w okresie Thanksgiving. W lokalnych mediach w Kalifornii, w Massachusetts i w innych częściach Ameryki krążą informacje o niebezpiecznych bojówkach, dobrze uzbrojonych w ostrą broń i decybele, dzikich indyków. Coraz więcej spokojnych obywateli Ameryki, dostaje się w łapy tych rozpasanych, mnożących się jak grzyby po deszczu gangów.
Tymczasem nie wiadomo kto ich finansuje i jakie mają żądania i programy. Jak inne grupy terrorystyczne napadają znienacka siejąc popłoch i wyrządzając szkody. Nie wiadomo czy zgodzą się usiąść do rozmów przy stole, a jeśli tak to w jakiej roli? Z pewnością dają się we znaki Amerykanom, którzy przed wiekami wydziedziczyli ich z praw do swobodnego używania należnych im zasobów naturalnych. Wydaje się jednak, że te napady można zmniejszyć w naprawdę jakiś ludzki sposób...
Wielu ludzi wyraziło już swoje zainteresowanie taką perspektywą… Czekają rozgrzane piece i kolejne pokolenia Amerykanów dla których tradycja Thanksgiving jest święta...
Jacek K. Matysiak
fot. "Pierwszy Dzień Dziękczynienia" (ang. The First Thanksgiving) - obraz amer. malarza, Jeana Leona Gerome Ferrisa
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl