Australia ma doświadczenie w mordowaniu własnych obywateli, fałszowaniu danych i „koincydencji” śmierci. Operacja Buffalo i brytyjskie testy jądrowe w Maralinga

0
0
0
/ Jakew/rr2000/CC BY-SA 3.0/United Kingdom Government – sonicbomb.com/Wiki (kolaż)

Choć już przyjęliśmy jako normę fakt, że w Australii panuje sanitarny totalitaryzm, zaś władze bez zająknięcia powtarzają hasła globalnych koncernów farmaceutycznych, do niedawna kraj ten uchodził za ostoję wolności jak i demokracji. Tymczasem Australia ma niemałe doświadczenie w okłamywaniu swoich obywateli i – mówiąc wprost – mordowaniu ich w imię eksperymentów, o czym świadczą operacje Buffalo, Antler i wiele pomniejszych dotyczących detonacji ładunków jądrowych oraz wpływu tychże na organizmy żywe.

Brytyjskie testy w Australii

 

W 1953 roku rząd w Londynie wystąpił do Australii o udostępnienie terenu na testy jądrowe. W maju 1955 roku ogłoszono, że testy odbywać się będą w bazie Maralinga, zaś finansować je będą zarówno Londyn jak i Canberra.

 

Maralinga znajduje się na terenie zamkniętym dla wojska w Strefie Zakazanej Woomera w zachodniej części stanu Australia Południowa. Poligon ma powierzchnię ponad 122,1 tys. km2. Ten fragment pustyni zamieszkiwany był przez dwa plemiona aborygenów, dla których teren ten miał duże znaczenie duchowe.

 

Aborygeni zostali przesiedleni w związku z testami jądrowymi. Miało to ich uchronić przed wpływem promieniowania, co nie tyle się nie udało, co najpewniej było zaplanowanym działaniem. Ale o tym za chwilę.

 

Jawna operacja Buffalo i tajne mniejsze testy

 

27 września 1956 roku rozpoczęła się operacja Buffalo. Przeprowadzono cztery testy nuklearne. Detonowano zarówno ładunek jądrowy na wieży jak również pierwszy raz zrzucany z bombowca Royal Air Force. W przypadku operacji Buffalo, celem był rozwój sprzętu stosowanego w bombach atomowych oraz efekty wybuchu nuklearnego na ziemi przy zrzucie ładunku z powietrza.

 

Natomiast głównym celem operacji było zbadanie, jakie skutki ma wybuch jądrowy na żywe organizmy. Wykorzystano do tego celu czołgi, samoloty, amunicje, radar, zbiorniki paliw, materiały wybuchowe oraz manekiny i żywe zwierzęta, a wśród nich: kozy, owce, króliki i myszy. Nieoficjalnie – także ludzie. Zwiększone promieniowanie po teście One Tree – chmura po detonacji osiągnęła prawie 11,5 km wysokości, zamiast spodziewanych 8,5 km – wykryto w stanach: Australia Południowa, Nowa Południowa Walia, Queensland na Terytoriach Północnych.

 

W okresie od czerwca 1956 do maja 1963 roku przeprowadzono serię tajnych badań, które dodatkowo skaziły teren Maralinga. Łącznie było to ponad 900 testów w ramach kilku programów.

 

W 1967 roku przeprowadzono operację Brumby, która miała zlikwidować skutki promieniowania w Maralinga. O ile działania podjęto, o tyle nie było to zbyt efektywne. Ludzie zaczęli chorować i przedwcześnie umierać. Przez lata sprawa była ignorowana przez rządy w Canberze oraz w Londynie.

 

Konsekwencje testów i ujawnienie fałszerstw

 

W latach osiemdziesiątych wśród wielu żołnierzy australijskich oraz wśród Aborygenów występować zaczęły: ślepota, owrzodzenia oraz choroby nowotworowe. Stowarzyszenie Atomowych Weteranów oraz aborygeńska Rada Pitjantjatjara wystąpiły do rządu w Canberze przeprowadzenia badań w sprawie konsekwencji prób jądrowych w Maralinga.

 

Dopiero w 1985 roku zaczęło się coś dziać. Władze powołały Królewską Komisję McClellanda. W tym samym roku pojawił się raport komisji, który otwarcie skrytykował operację Buffalo za prowadzenie testów przy niekorzystnych warunkach pogodowych. Z kolei podczas operacji Antler średni opad radioaktywny z testu Taranaki przekroczył oczekiwane prognozy. Ustalono również, że personel pracujący przy teście został narażony na działanie aktywnego kobaltu-60.

 

Zalecono również powołanie grupy, która opracowałaby szerszy program zmniejszenia skutków prób nuklearnych. W 1991 roku powołana Technical Assessment Group (TAG) rozpoczęła planowanie, zaś w latach 1996-2000 wykonano go. Koszt operacji wynosił 108 mln dolarów amerykańskich.

 

Skażenie terenu i „koincydencja” zgonów

 

Obecnie większość skażonego obszaru o powierzchni około 3,2 tys. km2 uznaje się za bezpieczne, zaś 120 km2 uznawane jest za bezpieczne, ale nie nadające się do stałego przebywania. Jednakże w 2002 roku opublikowano artykuł Alana Parkinsona ze stowarzyszenia International Physicians for the Prevention of Nuclear War, w którym można przeczytać, że aborygeni prowadzący półtradycyjny styl życia otrzymują dawkę 5mSv w ciągu roku, co jest pięciokrotną dopuszczalną normą dla osób niepracujących w branży jądrowej. Natomiast w strefie nienadającej się do stałego przebywania normy są przekroczone 13-krotnie.

 

Departament ds. Weteranów przeprowadził badania, według których australijscy żołnierze dostawali niewielkie dawki promieniowania, zaś 2 proc. z nich otrzymało powyżej 20 mSv w ciągu roku. To maksymalny limit w Australii dla osób pracujących zawodowo przy materiałach promieniotwórczych. Badanie te jest jednak kwestionowane. Według badania dla British Nuclear Test Association wykonanego w 1999 roku, aż 30 proc. żołnierzy, którzy brali udział w testach jądrowych w Maralinga, zmarło na nowotwory w większości po 50 roku życia. „Koincydencja” jest więc faktycznie mało wiarygodna i rozchodzi się o uznanie, że „przypadkiem” ci ludzie poumierali wcześnie.

 

Kłamstwa brytyjskiego rządu i rekompensaty

 

W 2001 roku dr Sue Rabbit Rof z Uniwersytetu Dundee odkryła dokumenty, w których potwierdzono wysyłanie australijskich żołnierzy na tereny skażone promieniowaniem. Za każdym razem miało to miejsce dzień po wybuchu. Na skutek wycieku, rząd londyński przyznał się do skandalicznych rozkazów. To zaś oznacza, jak stwierdziła dr Rof, że „rząd brytyjski kłamał twierdząc, że nigdy nie używał ludzi jako królików doświadczalnych w eksperymentach z bronią jądrową prowadzonych w Australii”.

 

W 1988 roku rząd brytyjski wypłacił rekompensaty dla swoich żołnierzy. Australia wystąpiła o rekompensaty dla swoich wojskowych. Londyn zgodził się na wypłaty dla żołnierzy australijskich, ale tylko cierpiących na białaczkę – z wyjątkiem białaczki limfatycznej – oraz rzadko występującego szpiczaka mnogiego. W 1994 roku z kolei australijski rząd zapłacił 13,5 mln dolarów amerykańskich z tytułu rekompensaty dla plemienia Pitjantjatjara, które zostało przesiedlone z powodu testów jądrowych, bez możliwości powrotu na swoje ziemie z powodu skażenia. Do dnia dzisiejszego wśród plemienia widać dezintegrację społeczną, nadużywanie alkoholu, używanie narkotyków i wzrost przestępczości wśród nieletnich.

 

Testy w Maralinga pokazują nam kilka rzeczy. Primo, Australia ma doświadczenie w okłamywaniu swoich obywateli, fałszowaniu danych i narażaniu ich na niebezpieczeństwo w imię interesów zewnętrznych. Secundo, bez nacisków społecznych rząd nie ujawni prawdy. I tertio, zaufaj zachodniemu, demokratycznemu rządowi, a być może przez niego nawet zdechniesz, a ten nie będzie się sam poczuwał do tego, by było mu chociażby przykro.

 

Dominik Cwikła
 

Autor jest dziennikarzem i publicystą, założycielem portalu kontrrewolucja.net. Profile autora w mediach społecznościowych: Facebook, Twitter, YouTube

 


 

 

Źródło: ippnw.org / bbc.co.uk / naukawpolsce.pl / prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną