Stanisław Michalkiewicz: Niesporczaki i karaluchy [FELIETON]
Czesław Miłosz napisał kiedyś wiersz o końcu świata, w którym twierdzi, że kiedy koniec świata się rozpocznie, to nikt tego nie zauważy, bo wszystko pozornie będzie takie, jak zawsze – no a potem będzie już za późno na cokolwiek. Zresztą nie bardzo wiadomo, co można by zrobić w sytuacji, gdy rozpoczął się koniec świata; ani nie można mu zapobiec, ani nie mają sensu jakiekolwiek czynności ratunkowe, bo jakże się uratować, skoro świat właśnie się kończy i za chwilę już go nie będzie?
A właśnie nadszedł taki moment, który, być może. zostanie wkrótce uznany jako początek końca świata, ale jeszcze nie teraz, tylko dopiero potem, kiedy już będzie za późno.
Kiedy w szpitalu kardiologicznym w Aninie leżałem na stole oczekując na zabieg tzw. “kardiowersji”, który jest bardzo podobny do krzesła elektrycznego, usłyszałem nieregularne dźwięki, jakby ktoś nadawał alfabetem Morse`a. To było moje tętno, więc kiedy przyszedł doktor, by przeprowadzić zabieg, powiedziałem mu, że ten dźwięk przypomina mi film z 1959 roku pod tytułem “Ostatni brzeg”. - A o czym jest ten film – spytał doktor, którego w 1959 roku najwyraźniej jeszcze nie było na świecie. - O końcu świata – odpowiedziałem i kiedy on się krzątał koło aparatury, opowiedziałem mu fabułę. Że mianowicie na świecie, to znaczy – na półkuli północnej wybuchła wojna jądrowa. Życie przetrwało jeszcze w Australii, dokąd płynie amerykański atomowy okręt podwodny, bo już nie ma dokąd płynąć. Zawiązuje się oczywiście wątek romantyczny, który Gregory Peck, grający komentanta tego okrętu podwodnego nawiązuje z Avą Gardner, grającą trochę zepsutą, ale spragnioną miłości dziewczynę, jednak obok tego mamy też misję, z jaką australijska admiralicja wysyła ten zdolny do żeglugi amerykański okręt, bo z okolic San Diego dobiegają dziwne sygnały radiowe, jakby wysyłało je dziecko. Specjaliści odnotowali tylko dwa słowa: “woda” i “połącz”. Najwyraźniej funkcjonuje tam jeszcze jakieś źródło prądu elektrycznego, więc może żyją też jacyś ludzie. Okręt dociera na miejsce, wysadza na brzeg oficera, a ten, kierując się przewodami wysokiego napięcia, trafia do funkcjonującej jeszcze elektrowni, a stamtąd – do budyneczku, skąd dobiegają sygnały. Nie ma tam żywego ducha, a źródłem sygnałów jest klucz telegraficzny, na którym opiera się butelka Coca-Coli, zaczepiona szyjką o pętelkę zasłony w uchylonym oknie i kiedy wiatr porusza okienną ramą, butelka naciska na klucz uruchamiając sygnał radiowy. Na półkuli północnej już nie ma życia; okręt wraca do Australii, ale fala promieniowania już i tam dociera. Ludzie zaczynają chorować, więc rząd rozdaje im truciznę i tak się wszystko kończy - “nie z hukiem, tylko ze skowytem”. Doktor chyba był pod wrażeniem, bo spoważniał, więc żeby zatrzeć to nieprzyjemne wrażenie, zacząłem opowiadać mu angielską komedię z tego samego bodajże roku pod tytułem “Mysz, która ryknęła”, ale zaraz straciłem przytomność bo narkoza zaczęła działać. Kiedy się ocknąłem, doktora już nie było, a ja usłyszałem regularny dźwięk swojego tętna. Udało się!
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych wydawało się, że świat będzie politycznie jednobiegunowy: Stany Zjednoczone jako światowy hegemon, potem długo nic, a następnie – regionalne mocarstwa. Ale po śmierci Mao Tse Tunga w 1976 roku rozpoczęło się przezwyciężanie komunistycznego chaosu, a na czołowego reformatora wyrósł Deng Siao Ping. W 1978 roku Chiny przyjęły kierunek wyznaczony przez Denga, odchodząc od komunistycznych dogmatów, jako że Deng powiedział: “niech sobie kot będzie biały albo czarny, byle łapał myszy”. Umarł w roku 1997, w wieku 92 lat. W ostatnim okresie życia był już bardzo chory i nie piastował żadnego stanowiska państwowego, ani nawet partyjnego – ale kiedy umarł, agencje światowe depeszowały z Pekinu, że rozpoczęła się walka o sukcesję po Deng Siao Pingu. Bo wprawdzie Deng nie piastował żadnego stanowiska państwowego, ale tylko dlatego, że konstytucja Chińskiej Republiki Ludowej nie przewidywała stanowiska cesarza Chin, którym faktycznie był. Władał państwem w taki sposób, że nad jego łóżkiem pochylał się człowiek, którego prawości wszyscy ufali. Deng szeptał mu coś do ucha, a tamten wobec zebranych dygnitarzy, głośno powtarzał zasłyszane słowa, które potem z szybkością światła docierały do najdalszych krańców Chin. To właśnie Dengowi Chiny zawdzięczają swoją obecną pozycję “fabryki świata” i rosnącego w siłę konkurenta Stanów Zjednoczonych.
W roku 2008, podczas kryzysu finansowego, zrobiłem zestawienie. USA miały wtedy 622 mld dolarów rocznego budżetu wojskowego, a kwota ta stanowiła równowartość połączonych budżetów wojskowych następnych 17 państw świata. W 2018 roku zrobiłem ponownie takie zestawienie. USA miały budżet większy – około 700 mld dolarów, ale ta kwota stanowiła równowartość połączonych budżetów wojskowych już tylko 8 następnych państw świata. W ciągu 10 lat przewaga Ameryki stopniała o połowę – a w kwietniu ub. roku przedstawiciel Pentagonu oświadczył, że Chiny mają budżet wojskowy wyższy od amerykańskiego, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę poziom tamtejszych cen. Toteż Stany Zjednoczone chcąc utrzymać, albo raczej odzyskać swoją hegemonię, muszą się przygotować do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej. W tej sytuacji najpierw należy pozbawić Chiny potencjalnych sojuszników, m.in Rosji. Toteż Rosja została wciągnięta w trudną wojnę na Ukrainie z całym Sojuszem Atlantyckim. Nie bez kozery tedy papież Franciszek powiedział, może niezbyt kurtuazyjnie, że przyczyną wojny mogło być ujadanie NATO pod rosyjskimi drzwiami. Nic tak nie gorszy, jak prawda, toteż wypowiedź papieża wywołała ostentacyjne zgorszenie wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po, zapachu. Chiny oczywiście natychmiast zorientowały się, o co z tą Ukrainą chodzi i porozumiały się z Rosją co do zwalczania “hegemonizmu”.
Oznacza to, że pierwsza faza III wojny światowej, która może zakończyć się zagładą nie tylko gatunku ludzkiego, ale i wszystkich innych, może z wyjątkiem niesporczaków i niezwykle odpornych na promieniowanie karaluchów, właśnie się rozpoczęła. Taka perspektywa nie jest specjalnie atrakcyjna, zarówno dla demokracji, jak i innych form ustrojowych, bo, o ile mi wiadomo, ani karaluchy, ani niesporczaki nie tworzą nawet stad anonimowych. Oczywiście dzisiaj nikt jeszcze się nad tym nie zastanawia, ale to znaczy tylko tyle, że Czesław Miłosz, opisując początek końca świata, miał dobrą intuicję; tego początku nikt nie zauważy, no a potem będzie już za późno na cokolwiek.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: Stanisław Michalkiewicz