Stanisław Michalkiewicz: Koncepcja goni koncepcję [FELIETON]
Niedawno dostałem list od Czytelnika z informacją, że niespodziewanie odwiedził go dzielnicowy, który bez żadnego uprzedniego uprzedzenia poinformował go, iż musi dostarczyć informacje na temat swego poboru do wojska oraz pobytu w wojsku, a także, co – jak pisze – bardzo go zaniepokoiło – również wymiaru swojej głowy, wielkości klatki piersiowej, nóg i stóp.
W związku z tym Czytelnik obawia się, czy przypadkiem Polska nie przygotowuje się na wojnę i to z jego osobistym udziałem. Z dalszej części listu wynika, że nie ma on na to ochoty i nie szczędzi gorzkich słów, których już cytował nie będę, bo jeden proces mi wystarczy, pod adresem pana premiera Morawieckiego, któremu ktoś powinien podarować szklany nocnik – żeby zobaczył, co narobił. Myślę, że coś może być na rzeczy, bo skoro już państwo oczekuje od obywatela, że poda rozmiar głowy, klatki piersiowej nóg i stóp, to nieomylny to znak, że pragnie go umundurować i to w dodatku prawidłowo – żeby przypadkiem nie wyglądał, jak dobry wojak Szwejk. To jeszcze nie jest takie niepokojące, bo gdyby dzielnicowy zażądał również podania wagi, to sprawa byłaby poważniejsza, bo można byłoby nabrać podejrzeń, że chodzi o dostarczenie odpowiedniej ilości mięsa armatniego. Ale wątpliwości i tak się pojawiają, bo skoro – jak wynika z orzeczeń różnych operetkowych urzędów, które teoretycznie mają służyć ochronie prywatności, ale tak naprawdę, to oczywiście chodzi o stworzenie dla rozmaitych przyjaciół możliwości rozwiązania sobie problemów socjalnych dzięki synekurom w sektorze publicznym – nie można podać nazwiska swojego wierzyciela, na rzecz którego komornik ściąga prawie 200 tysięcy złotych - to czy uprawnione jest zmuszanie obywatela do podawania rozmiarów swojej głowy, nóg, stóp i klatki piersiowej? Rozmiar głowy w przypadku wielu obywateli, zwłaszcza czytelników “Gazety Wyborczej”, nazywanych niekiedy “mikrocefalami”, też może należeć do tak zwanych “danych wrażliwych”, które obywatel chciałby zakonspirować jeszcze bardziej, niż, dajmy na to, nazwisko, czy tak zwaną “orientację seksualną” - jak obecnie, zgodnie z rozkazami promotorów komunistycznej rewolucji, którzy – zgodnie z zaleceniem Antoniego Gramsciego - właśnie zdobywają władzę nad językiem mówionym – nazywane są stare, poczciwe zboczenia płciowe.
Wracając tedy do naszej niezwyciężonej armii, to – zgodnie z ustawą o obronie Ojczyzny – ma ona zostać powiększona do 300 tys żołnierzy, w związku z czym tych dodatkowych 200 tysięcy trzeba będzie umundurować, no i chyba też uzbroić, więc nic dziwnego, że rząd “dobrej zmiany” wstępne rozeznanie powierzył dzielnicowym. Skąd rząd weźmie pieniądze i na to umundurowanie i zwłaszcza – na uzbrojenie – o to niech nas głowa nie boli, bo obecnemu rządowi pieniądze mnożą się jak króliki, podczas kiedy pan Rostowski - minister finansów w rządzie Donalda Tuska - zawsze twierdził, że “pieniędzy nie ma i nie będzie” - co z mściwą satysfakcją wielokrotnie cytuje rządowa telewizja. Podobno wtedy nie było pieniędzy, bo Donald Tusk i jego koledzy z Volksdeutsche Partei wszystko rozkradli. Teraz pieniędzy nikt nie kradnie; wszyscy dostają je legalnie, już to jako urzędnicy osadzeni na synekurach, już to jako członkowie zarządów lub rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa, już to wreszcie – jako niezależni publicyści, to to piszą i mówią prawdę, całą prawdę i tylko prawdę i to w dodatku wcale nie tę ruską, tylko tę prawdziwą. Okazuje się, że zarządzanie państwem, zwłaszcza takim, jak nasze, wcale nie jest takie znowu skomplikowane, skoro radzi sobie z nim pan premier Mateusz Morawiecki i jego rząd “dobrej zmiany”. Jak pieniędzy brakuje, to trzeba je dodrukować i po krzyku. Okazuje się, że pan Jacek “Vincent” Rostowski chyba tego nie wiedział. Nawiasem mówiąc, to trochę dziwne, bo podobne pomysły pojawiały się już na początku lat 90-tych. Szef Konfederacji Polski Niepodległej, pan Leszek Moczulski to właśnie proponował, a z kolei ja, w czynie społecznym proponowałem, żeby nie drukować złotówek, tylko od razu dolary, albo funty – co jeszcze bardziej wzbogaciłoby nasz nieszczęśliwy kraj.
Oczywiście dolarów teraz nie drukujemy, bo dopiero Nasz Najważniejszy Sojusznik natarłby uszu nie tylko panu prezydentowi Dudzie, ale i panu premierowi Morawieckiemu, a nawet wicepremierowi i ministrowi obrony narodowej, panu Mariuszowi Błaszczakowi, chociaż ten bez szemrania kupuje od Naszego Najważniejszego Sojusznika wszystko, co mu tamten zaproponuje i podobno wcale się nie targuje. Zwłaszcza ta ostatnia okoliczność wzbudza rozmaite wątpliwości – czy przypadkiem nie jest to realizowanie żydowskich roszczeń majątkowych, zgodnie z ustawą numer 447. Gdyby tak było rzeczywiście, to rząd “dobrej zmiany”, zwłaszcza pod kierownictwem pana Mariusza Błaszczaka może liczyć nie tylko na następną ale i na wiele dalszych kadencji – bo kogóż innego nasz mniej wartościowy naród tubylczy miałby popierać? Gołodupców, co to przyznają się nie tylko, że nie mają pieniędzy, ale i że nawet nie zamierzają ich mieć? Co komu z takich przyjdzie? Natomiast z takich, co to potrafią wycisnąć pieniądze nawet z kamienia, nie mówiąc już o podatnikach, korzyści jest co niemiara, zwłaszcza gdy temu wyciskaniu towarzyszy akompaniament patriotycznych, tromtadrackich frazesów. Toteż nie ma tu żadnych wątpliwości, kogo w tych kryzysowych czasach popierać w charakterze jasnego idola. Myślę, że i nasz mniej wartościowy naród tubylczy to zrozumie i w miarę jak Naczelnik Państwa będzie usuwał się w cień, będzie się zakochiwał w panu Mariuszu Błaszczaku, jako jasnym idolu, a Donald Tusk ze swoją kompanią, w ciasnym kółku, jak w krzywym zwierciadle, będzie się zadręczał własną niemożnością.
W takiej sytuacji jeszcze raz rzucam projekt racjonalizatorski, który wymyśliłem, kiedy prezydent Wałęsa wpadł na “koncepcję” zorganizowania sympozjonu pod tytułem: “Jak wydobyć się z ubóstwa”. Proponowałem, aby zaprosić na sympozjon osoby, które już z ubóstwa się wydobyły i wystarczy, że każdy opowie swoją historię, a program dla kraju gotowy. Ponieważ wydobywaniu się z ubóstwa z reguły towarzyszyło piastowanie jakichś publicznych urzędów lub synekur, proponowałem, by każdy obywatel, przynajmniej na pół roku, zostawał posłem, senatorem lub ministrem. Jeśli w tym czasie nie potrafi wydobyć się z ubóstwia, to sam sobie winien i nie ma co takim nieudacznikiem się zajmować. Wprawdzie pan Lech Wałęsa nie jest już prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, ale cóż by szkodziło, gdyby tę “koncepcję” przejął pan prezydent Duda? Znowu Polska rosłaby w siłę, a ludzie żyli dostatniej – jak za Gierka.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: Stanisław Michalkiewicz