Radek Sikorski i Michał Kamiński chcą wziąć PiS pod włos

0
0
0
/

Wielokrotna porażka wyborcza, przegrana batalia o trybunał, bezskuteczna awantura o media publiczne, zmuszają były obóz rządzący do ruchu z serii: ratujcie cokolwiek i jakkolwiek.

 

Kiedy, na skutek błyskawicznie przeprowadzanych zmian i mrówczej pracy parlamentu, Polska powoli zaczyna wstawać z jednego kolana, a stolice państw ościennych reagują nerwowo, znani politycy wykazują się aktami desperacji. Jest tylko jedno miejsce gdzie można urobić nowy rząd do kontynuacji polityki, w konsystencji korzystnej dla Moskwy i Berlina: polityka wschodnia. I tutaj właśnie uderzyli, najpierw Michał Kamiński, a teraz Radosław Sikorski. Obaj zaapelowali o … kontynuację polityki Lecha Kaczyńskiego. Należy sobie zadać pytanie, czy obu panom chodzi o dobro i niezależność Polski, czy o przedmiotowe wykorzystanie zwrotu, który, niczym przycisk awaryjnego użytku, ma stawiać polityków PiS na baczność?

 

Kamiński chciał, jak to powiedział z mównicy sejmowej, kontynuacji polityki „pojednania” i szanowania wrażliwości Litwinów, czyli w praktyce, jak można wnioskować, przymknięcia oka na szykany, które mają depolonizować wileńskich Polaków. Jednym słowem, sprzedaż żywych ludzi, rodaków za to, że się w nas bałtyccy Litwini podobno zakochają. Teraz, Radosław Sikorski dokonał serii wpisów na Twiterze, na profilu księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego: „Jestem ciekaw czy ws. pojednania z Ukrainą w PiS wygra linia księdza, czy dziedzictwo prezydenta Lecha Kaczyńskiego”. To oczywiście próba wzięcia obozu rządzącego pod włos, bo choć ksiądz prawicę wspiera, to nie waży dla nich, tyle co Ś.P. prezydent.

 

Nie chodzi tu, tyle o skomplementowanie Lecha Kaczyńskiego, którego wizja Polski różniła się przecież od wizji Sikorskiego (Ten ostatni, nie mógł się tak wypowiedzieć w kwestii litewskiej.) Idzie o „odstrzelenie” księdza, którego zawsze oburzy sprzedaż trumien z zawartością (czyli także martwych Polaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej, obok wcześniej wymienionych żywych z Wileńszczyzny), czyli o skłócenie i w ten sposób osłabienie jedności prawicy, przed jakimś planem „Fall Weiss”. Niezależnie od tego, czy 135 tys., (głównie) kobiet i dzieci, torturowanych przed śmiercią, budzi u księdza wyłącznie poczucie przyzwoitości, czy emocje, akurat PiS powinien go zrozumieć. Bowiem z handlem trumnami miał do czynienia od 2010 roku, tyle że w imię dobrych stosunków z Rosją, której dobra koniungtura szybko się skończyła (ale jeszcze może wrócić).

 

Trzeba było później, tym wszystkim prorosyjskim lizusom, nie tyle pisać samokrytykę, co prześcigać się w krytyce białego misia, by zrobić przeciwwagę dla własnych wypowiedzi lub działań z przeszłości. Paradoksalnie, w pewnej części, to ludzie z rodzin, które partycypowały za PRLu w prosowieckiej, a antyniemieckiej retoryce. Jeśli napiszemy: koniungturaliści, będziemy delikatni. Nie trzeba być omnibusem, by wiedzieć, że ekipa premier Beaty Szydło nie będzie się uginać przed wymienionymi stolicami, ani przed jedną, ani przed drugą. Jednak „bojownikom o demokrację” warto spróbować ją przekonać, by wykazać się (kolejnymi z proponowanych) „aktami dobrej woli”, które w domyśle mogą złagodzić, dość siermiężną, medialną propagandę przeciw rządowi.

 

Chodzi o kontynuację polityki kłaniania się, przynajmniej wobec wasali Berlina, jakimi są Litwa i Ukraina. A wpływy nań, zawsze miała także Moskwa, która ściśle oba te kraje infiltrowała. Oczywiście chodzi o kłanianie się, pod pozorem prowadzenia polityki mocarstwowej, rzekomo jagiellońskiej, łagodnej (Sic!). A ona, w swojej karykaturalnej wersji, nie zapobiega wypijania soków z polskości na wschodzie przez miejscowe nacjonalizmy, wyrosłe w przeszłości na antypolskiej pożywce i w przeszłości wielokrotnie przez Moskwę i Berlin wykorzystywane. Tylko ta usychająca polskość na wschodzie (nie mylić z kolaborantami nieustannie podsuwanymi, jako jej przedstawiciele), silna i niezależna, może być argumentem przetargowym, wobec tych nacjonalistycznych ruchów (o ile w ogóle nie jest kwestią moralną). Nic tu nie da przekonywanie tych żywych, nacjonalistycznych antypolonizmów do siebie, poprzez wysługiwanie się ich „wrażliwości” i dawanie im koncesji na depolonizację, tak historii, jak i ludzi. Bowiem miłości do antypolskiej pożywki w tych ruchach się nie zmieni, to ich fundament.

 

I otóż to, właśnie one, mają rzekomo być, lub mają się dawać bez przerwy przekonywać, do bycia polskimi sojusznikami, choć to właśnie Berlin i Moskwę stać by ich skorumpowane elity kupić. Tu nie pomogą nawet, faktycznie podarowane (nie pożyczone), 4 miliardy złotych. Krokodyla nie przekonasz, by stał się orłem. A niestety, nie tylko Berlin i Moskwa, lecz także ich wschodni wasale, dokładnie tak samo wyuczyli się gubić Warszawę grą pozorów. Do ewidentnej zależności obecnej ekipy ukraińskiej, od Berlina i innych zachodnich stolic, przekonywać nie będę, bo są tak samo „niezależni”, jak jeszcze przed chwilą my. Co do rosyjskich wpływów na tym terenie, nie należy dać się zwieść werbalnie antyrosyjskiej retoryce na Litwie i Ukrainie. Ona jest tylko dla głupców, bo karty rozgrywane są inaczej.

 

Zainteresowanym polecić można spojrzenie, choćby tylko na dziwne ruchy na Litwie (dotyczące Możejek), czy interesów rosyjskich, prowadzonych przez Poroszenkę (pomimo wojny o Donbas!), które oczywiście trzeba było trochę poodcinać, bo medialnie zaczynały za bardzo śmierdzieć. Niestety, w przeszłości niejedna osoba z prawicy zdołała się na to nabrać, wystarczy przypomnieć teksty Marcina Wojciechowskiego z Wyborczej, sprzed lat, który usiłował wpływać na politykę prezydenta i PiS. Prawicę faktycznie udało się wtedy podzielić i skończyło się to odepchnięciem tej partii na 8 lat. Za pewne sprawy (Nie tylko ludobójstwo, ale i Traktat Lizboński.) spora część środowisk patriotycznych była na PiS wtedy wściekła, nie mówiąc o środowiskach kresowo-patriotycznych. Nikt się jednak nie spodziewał, jak bardzo Platforma da Polsce do wiwatu. Jednak, tak samo, jak te środowiska, lekcje powinien wyciągnąć także obóz rządzący.

 

Większość z prawicowych entuzjastów obecnej ukraińskiej ekipy nie zaufałoby Kulczykowi, ale niektórzy ufają … Poroszence (Sic!) i dobrej woli jego otoczenia. Litwa i Ukraina, budowana na, do szpiku kości antypolskich tradycjach (i przesiąknięta, by było ciekawiej sowiecką mentalnością) nigdy szczerze propolskie nie będą, choćby ustąpić im nie wiem co i odciąć dla nich kawałek własnego ciała. Zawsze będą narzędziami rozgrywki, albo przyciągania zdesperowanych neobanderyzmem Polaków w stronę Moskwy, albo zwracania się z mediacją w kłótniach, które muszą nastąpić, do Berlina. Wszystkim krótkowzrocznym przypomnę, że jeśli w sporze z Berlinem cios plecy nastąpił 17 września ze strony Moskwy, to może on nastąpić także z Kijowa (o ile kształtowanie się młodych pokoleń będzie, jak to jest obecnie w planach, bazowało na neobanderyzmie).

 

Niegdyś młody ksiądz, Stefan Wyszyński, pełniąc posługę we Włocławku, ostrzegał przed polityką ocieplania stosunków z Moskwą i otwieraniu się na nią. Jego zdaniem wymiana kulturowa, której efektem było m.in. wyświetlanie w Polsce sowieckich filmów, stanowiła fundowanie sobie ich własnej propagandy. Mieliśmy wtedy doświadczenia z 1920 roku, nie pomogło. Dziś nie pomaga nam, jednostronne wymordowanie 135 tys. bezbronnych Polaków. Uważamy, że spór wokół ludobójstwa Wołyńsko-Małopolskiego, to sprawa wyłącznie upamiętnienia, a nie tego, że w kulcie ludobójców wychowuje się ukraińska młodzież. To więc, wbrew pozorom, przede wszystkim kwestia bezpieczeństwa. Rozmawiać można, tylko z tymi Ukraińcami, którzy tak samo jak od czerwonej zarazy, odetną się od bakcyla neobanderyzmu. Tylko jak mają pojawić się odważni Ukraińcy, skoro wahali się o tym mówić rządzący? Jak się mają na Ukrainie pojawić  sprawiedliwi, skoro bez protestów z polskiej strony przyjęto na Ukrainie ustawę o potencjalnym karaniu, tych którzy o UPA powiedzą coś niezgodnie z oficjalną linią polityczną?

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną