-„Masakra” - pomyślałem, zerkając poza delikatną firankę. - „Co ja robię w tym klimacie?”.
Korony gęstych, drzew widocznych z mojego piętra wściekle miotały swoimi ogołoconymi gałęziami, co rusz je nadłamując. Jesiennie przystrzyżone wyglądały jak nieokiełznany łeb alianckiego premiera. Nieznany twórca, zabiegając o porządek, poczynił gwałt na ogólnie rozumianych zasadach regularności.
Podszedłem bliżej, odchylając zwiewną materię zasłonki.
- Kuźwa! Co za gnojówka – powiedziałem do siebie.
Do horyzontu rozpościerała się dominująca, ciemna szarość. Nienaturalne ugięcia drzew oraz przepychane na chodnikach kule zwartych śmieci, z powywracanych śmietników, świadczyły o ponadprzeciętnych porywach wiatru. Z dziwną bojaźnią spróbowałem uchylić przyssane okno. Nagle poczułem niezasłużony strzał kłujących kropel marznącej wody, chluśniętych w moją twarz z zadziwiającą siłą.
- A szlag by to…. – zakląłem, mrużąc oczy, domykając moją aluminiową śluzę.
Oparłem czoło o szklany blat, konstatując ten katastroficzny widok, zastanawiając się jednocześnie ilu moich rodaków rozmyśla teraz nad wyborem formy popełnienia „klimatycznego” samobójstwa.
- „Mój kochany kraj pełen depresji i wszechobecnego wkurwa” – pomyślałem.
Bezradnie zwaliłem się na fotel, dostrzegając na ekranie włączonego laptopa złowrogi napis; „Brak możliwości połączenia z internetem. Przepraszamy za utrudnienia”. Powoli zdałem sobie sprawę, iż tkwię w tym pogodowym garze jak przemarznięta żaba, sztucznie podtrzymywana przy życiu przez koncerny energetyczne, za których usługi przyjdzie mi słono zapłacić.
Próbując okiełznać ten stan samobójczego zawieszenia, postanowiłem masochistycznie zadzwonić do pana Mieczysława, w żaden sposób, nie spodziewając się pociechy.
- Pan Mieczysław? – zapytałem usłyszawszy znajomy głos.
- Nie , ale przekażę , że pan dzwonił. – odparł rozmówca.
- Panie Mieczysławie, to ja Robert.
- I co z tego. Chcesz medal?
- Chciałem zwyczajnie pogadać, bo ta pogoda mnie dobija.
- Ciebie? Ty lepiej zobacz na statystyki samounicestwień, zwłaszcza mężczyzn. Co tam mężczyzn. Chłopaków.
- Jesteśmy gatunkiem na wymarciu? - zapytałem
- Na wymarciu? – to mało powiedziane. – Zwróć uwagę ile dzisiaj procent jest chłopa w chłopie. Wszechobecne estrogeny bombardują bezbronny testosteron, skutecznie wpychając chłopięce kochones w dziejowe imadło. Zamiast w najpiękniejszym wieku dojrzewania wstydzić się porannego wzwodu i rozmyślać o szkolnej pielęgniarce chłopcy wdają się z koleżankami w intelektualne rozważania na temat eteryczności kobiet, albo chowają się za kotarami gier, w których mają tysiąc żyć i portki herosa, ratującego babę-luja z rąk stu rzezimieszków. To jakaś tragedia.
- No, ale są jeszcze jacyś „normalni” mężczyźni. – przerwałem panu Mieczysławowi, neutralizując potencjalny wysyp przekleństw.
- Gdzie!? – usłyszałem lekką irytację w jego głosie.
- No choćby w pańskim pokoleniu. – odparłem.
- A guzik! W moim pokoleniu to już siłą rzeczy testosteron się obniża, a i tak jest w ciągłej walce z wszędobylskim estrogenem.
- To znaczy, że w pana wieku, już nie tego…? – zapytałem z niekłamanym skrępowaniem.
- Już nie czego? Sam widzisz, pytasz mnie jak ciurek , a nie chłop z krwi i kości. Czego? Pytasz czy już nie „seksuję”. Seksuję i to nie tylko dla przyjemności, ale i z konieczności , bo seks to hamulcowy dla przerostu gruczołu prostaty i cudny odświeżacz umysłu.
- Wydaje mi się, że troszkę przedmiotowo traktuje pan kobiety – wtrąciłem.
- To się tobie źle wydaje. Dzisiejsze kobiety już nie chcą być kobietami z romantycznych powieści, a te z moich lat, nie chcą być w tyle w stosunku do młodszych koleżanek i odpala im na potęgę. Zamiast radować się facetem i jego do niej uczuciem, szukają wyzwań, w których przyjdzie im polec, bowiem wszystkie wyzwania mają to do siebie, że wymagają czasu, a one najczęściej go nie mają. I potem widzisz sześćdziesięcio letnie babeczki, jak kotłują się we wspomnieniach, rozpatrując trafność swoich rozwodowych decyzji. Rozgrzewają się tylko iluzją zainteresowania młodszego gościa.
- Ponoć taki troszkę scenariusz dla świata w erze Wodnika- zaznaczyłem swoje astrologiczne przygotowanie. - To rzekomo era silnych kobiet.
- To znaczy jakich? I co w tym nowego? Psychicznie zawsze były od nas silniejsze. - rzekł – Ale uważasz, że dzisiejszy świat potrzebuje tysiąc cycatych atletów, czy dla przetrwania gatunku kobiety powinny być po prostu kobiece?
- A pańska kobieta? – wspomniałem, próbując zapanować nad kierunkiem rozmowy.
- Moja kobieta, to bardziej moja właścicielka. Nie musi liczyć zmarszczek, bo o dziwo, pięknieje każdego dnia. Jej kolorowe oczy szklą się i błyszczą jak u smarkuli. Jest mądra i szczęśliwa. Wielokrotnie uratowała mi tyłek, studząc emocje. W jej ramionach czuję się bezpiecznie i spokojnie. Nauczyła mnie barw świata, nazwała je i przetłumaczyła na język mojego narzecza.
- Kobiecość z wierszy poetów już nie jest na topie. Współczesna białogłowa nie dźwiga już swojego wianka dla wymarzonego księcia. – wtrąciłem.
- No właśnie. – potwierdził ochoczo – I tutaj dotykasz sedna. Bo dzisiaj masz bandę kastratów, a nie udzielnych książąt. Współczesny Tarzan trzaskany wszędobylskim estrogenem, podgrzeje sobie skarby w nowoczesnym aucie, popije wodą z plastikowych butelek i masz po chłopie. Nie stać naszej biednej krainy na pokolenie samych Słowackich. Trzeba nam myśli sprawczej i dynamicznej. Silnej mięśniami, a nie poziomem wrażliwości. Jak myślisz czego się dzisiaj boję się najbardziej? – zawiesił głos.
- Pan? – odpowiedziałem pytaniem – Myślałem, że pan to tylko Pana Boga się boi.
- Masz wiele racji, bo to mój jedyny przełożony. W tych czasach jednak boję się deficytu męskości. Nie wyobrażam sobie potencjalnej wojny, gdy naprzeciwko nam stanie jakikolwiek agresor. Nawet gdybyśmy byli najbardziej uzbrojonym narodem, a jest dokładnie na odwrót, będziemy na wskroś nieskuteczni bo „zbabieliśmy” i zadajemy sobie zbyt wiele egzystencjalnych pytań. Tymczasem nasz wróg, stanie naprzeciwko i bez pardonu wypali w nas z dwururki, nie rozwiązując w tej sekundzie filozoficznych dylematów. Jest wytrenowany i wyuczony w boju. Nie biega po symulowanych poligonach z makietą granatnika, tylko wali na odlew gdzie popadnie. A broń to ma z najwyższej półki.
- Kogo pan ma na myśli, panie Mieczysławie? – przerwałem.
- Zawsze wiedziałem, że nie jesteś zbytnio rozgarnięty. Jednak, jako że nie jestem twoim nauczycielem, ani psychoterapeutą zostawię ciebie z tym pytaniem. – powiedział.
- W złośliwościach zawsze jest pan celujący - odparłem lekko zniesmaczony.
- Oczyma wyobraźni już widzę twoją zdziwioną minę i niemy krzyk: „Przecież ja was tak wspierałem” – zaśmiał się szyderczo, odkładając słuchawkę.
- Cham – powiedziałem, mając świadomość, że już mnie nie słyszy.
Leszek Posłuszny