Są na świecie rzeczy które się najstarszym filozofom nie śniły. Jedną z nich jest postępujące zidiocenie społeczeństw Zachodu. Przez co wydarzenia, które w lokalnej społeczności kiedyś byłyby darem bożym dzisiaj urastają do rangi nierozwiązywalnego problemu. Tak właśnie można ocenić sytuację w jednej z walijskich miejscowości, którą terroryzuje… szalony gang zdziczałych owiec!
Kiedyś miejscowi dziękowaliby Bogu za dodatkowe jedzenie, a owce pożyłyby tylko chwilę po schwytaniu, zanim zostałyby zarżnięte i zeżarte. I po tym, jakby część z nich została zeżarta to reszta ukrywałaby się w lokalnych górach udając kozice. A dzisiaj szwendające się stado wtórnie dzikich, a w zasadzie zdziczałych owieczek urasta do rangi problemu. Z którym nie radzą sobie mieszkańcy, służby i lokalne władze.
Dawno temu w pewnej dobrej komedii („uzbrojeni i niebezpieczni”) usłyszałem tekst od bohatera, który wypełniając formularz zadał pytanie, „czy tam gdzie jest nazwisko mam napisać nazwisko”? Kiedyś to bawiło, teraz w wielu miejscach co drugi idiota o to pyta. Czasami jeszcze dodając drugie pytanie uszczegóławiające, które brzmi „swoje”? To że świat (ale tylko nominalnego Zachodu) coraz bardziej przypomina obraz z filmu „Idiokracja” powoduje, że poziom inteligencji lawinowo spada z pokolenia na pokolenie. Po prostu jesteśmy jako zbiorowość coraz głupsi.
Szał dzikich owczych ciał
Informacja, że dzikie owce atakują walijską wioskę w sumie powinna znaleźć się w kategorii horror filmowy klasy, nawet nie B tylko C. Tymczasem z mediów głównego ścieku możemy się dowiedzieć, że: „Mieszkańcy niewielkiej wioski Godre'r Graig, która do tej pory była uznawana za niezwykle spokojną wioskę w południowo-zachodniej części Walii muszą borykać się z nietypowym problemem. Ich ulice są od kilku tygodni terroryzowane przez... stado dzikich owiec. Zwierzęta sieją spustoszenie na prywatnych posesjach i drogach, a miejscowi rozkładają ręce”.
I dalej mamy wywód, że do tej pory „mieszkańcy i turyści doceniali liczne tereny zielone, urokliwe domki z kamienia czy majestatyczny zamek wznoszący się na wzgórzu”. A więc innymi słowy sielanka i idealne warunki do odprężenia, relaksu i wywczasu. Oprócz terroryzowania mieszkańców małej wioski gdzieś na walijskim zadupiu możemy się dowiedzieć, że owe przeklęte owce „rozbijają obozy na różnych posesjach”. Dobrze, że nie koncentracyjne...
Owczy horror
I tak portalowi WalesOnline żali się 37-letni mieszkaniec Stephan Jones, płacząc, że „Są wszędzie. Dwa osobniki szczególnie lubią mój ogród, ale inni ludzie też mają z nimi problem. U sąsiadów są kolejne stada, które zawładnęły ich domem. Rozbijają obozy na różnych posesjach (…) Pewnego ranka wstałem i w ogrodzie były dwie owce, więc odganialiśmy je, a one po prostu wracały i wracały [...]. Rozbijają obozy na różnych posesjach. Cała wioska jest ich teraz pełna, jest tu prawdopodobnie ponad 30 zdziczałych owiec”. Możemy się także dowiedzieć, że mieszkańcy „zwracają także uwagę na dość śmierdzący problem”. Otóż „całą wioskę pokryły sterty owczych odchodów - ogrody, podjazdy, a nawet... domy są otoczone fekaliami”. Innymi słowy – nasi milusińscy żrą i fajdają, a że są to dzikie owce, bez worka na odchody, a i bez maseczki, żeby nie niszczyły klimatu to walą kloca gdzie popadnie. I naprawdę wracając do namiotu trzeba było uważać, żeby nie wdepnąć butem i ręką w kupę. Dalsza relacja jest równie „wszcząsająca” - „Niektórzy nieświadomie przenoszą kał pod butami i orientują się, dopiero gdy nieprzyjemny zapach zaczyna unosić się po mieszkaniu”. Co więcej jeden z miejscowych poskarżył się, że jego dzieci nie mogą bawić się na zewnątrz z powodu kopców owczego łajna na posesji. To niech sobie wyrzuci, a owce potraktuje gumofilcem, a jak sąsiedzi nie widzą to też siekierą w durne łby.
Kiedy barany piszą o owcach
Czytaj relacje (i to zarówno na stronie WalesOnline, zadaję sobie trudne pytanie – co za barany to napisały? Kto napisał, że „Jednak w ostatnim czasie spokój ten został zaburzony przez nietypowych oprawców”! Chyba ten dziennikarz nie potrafi przeczytać słownikowej definicji słowa „oprawca”. A wszystko można owym przedstawicielom nieparzystokopytnych zarzucić (łącznie z załatwianiem potrzeb fizjologicznych w miejscach publicznych i zżeraniem roślinek w ogródkach), ale nie to, że oprawcami. Jakoś żadnego mieszkańca nie porwały, nie powiesiły na haku do góry nogami i nie oprawiły (ze skóry).
Po przeczytaniu owej mrożącej krew w żyłach relacji (i to zarówno na stronie „WalesOnline”) zacząłem się poważnie zastanawiać, kto jest większym baranem – szef stada zdziczałych owiec z walijskiego Godre'r Graig, czy piszący o tym „redachtory”. Nieważne, czy brytyjscy, czy polscy.
Zdzisław Markowski