Czy to dobrze, czy źle że Polska nie dostanie pieniędzy z UE na Krajowy Plan Odbudowy?
Tak zwany „Krajowy Plan Odbudowy” jest cały czas w zawieszeniu. Ponieważ Unia Europejska od roku wstrzymuje nam nasze (bo pochodzące także z naszych składek) pieniądze. Rzekomo za „brak praworządności”. Jednak powinniśmy się zastanowić, czy przypadkiem wywalenie do kosza całości założeń „Krajowego Planu Odbudowy” nie wyjdzie nam na dobre? Oczywiście za zawieszenie całości funduszy z Unii Europejskiej powinniśmy odpłacić zawieszeniem składki unijnej. I podatkiem w europejskie firmy, sieci handlowe, banki i korporacje działające na terenie Polski? Jednak sam upadek KPO nie powinien wcale nas smucić. A wręcz przeciwnie.
Czym jest KPO?
Z rządowej strony gov.pl możemy się dowiedzieć, że „Krajowy Plan Odbudowy (KPO) to kompleksowy program reform i projektów strategicznych. Jego celem jest wzmocnienie odporności gospodarczej i społecznej oraz budowa potencjału polskiej gospodarki na przyszłość”. I dalej: „Krajowy Plan Odbudowy (KPO) ma odbudować kondycję gospodarki po kryzysie wywołanym pandemią koronawirusa i zapewnić jej większą odporność na przyszłe nieprzewidziane okoliczności. Otrzymane w ramach programu pieniądze mają być przeznaczone na modernizację technologiczną, trafić do rodzimych firm oraz poprawić jakość życia Polaków i konkurencyjność naszej gospodarki. (…) W sposób naturalny wielkoskalowe inwestycje przełożą się bowiem na wykorzystanie potencjału lokalnych przedsiębiorców, poddostawców... (…) Reformy i programy inwestycyjne KPO mają przede wszystkim długofalowo realizować zieloną i cyfrową transformację”.
Ile kasy i na co?
Rząd reklamował się, że „załatwił” 770 mld zł. Później kwoty były trochę inne. Jak podawał rządowy portal gov.pl: „Fundusz Odbudowy zakłada rozdysponowanie do państw członkowskich Unii Europejskiej 672,5 mld euro w formie dotacji i pożyczek (wcześniej pisano nawet o 750 mld euro pomocy dla państw członkowskich). Polska może liczyć na 58 mld euro - ok. 23,9 mld euro w formie dotacji i ponad 34,2 mld euro w niskooprocentowanych pożyczkach”.
Powstanie KPO wynika z Europejskiego Instrumentu Odbudowy (Recovery and Resilience Facility - RRF), który przewiduje. Polska jest czwartym co do wielkości beneficjentem tego programu.
W ramach Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności Polska będzie miała do dyspozycji ok. 58,1 mld euro, w tym:
-
23,9 mld euro w formie dotacji,
-
34,2 mld euro w pożyczkach.
Czas na wykorzystanie tych pieniędzy Polska ma do 2026 roku. Tylko, że wcześniej musiałaby w ogóle je dostać.
Droga legislacyjna
Rok temu, bo na początku maja zeszłego roku, a dokładnie 4 maja 2021 uchwalił ustawę o ratyfikacji decyzji Rady UE z dnia 14 grudnia 2020 r. ws. systemu zasobów własnych Unii Europejskiej. Wcześniej projekt ustawy o ratyfikacji unijnego Funduszu Odbudowy przyjęły sejmowe komisje finansów publicznych i spraw zagranicznych. Zgodnie z procedurami Komisja Europejska ocenił polski plan w ciągu dwóch miesięcy. Później Krajowy Plan Odbudowy musiał zostać przyjęty przez państwa UE. Żeby pieniądze w ogóle zostały wypłacone krajom członkowskim z Funduszu Odbudowy, wcześniej wszystkie państwa musiały się zgodzić na przepisy o zasobach własnych Unii Europejskiej. I tu zaczęły się schody...
Nie dostaniemy i dobrze...
Polska pewnie nie dostanie tych pieniędzy z UE. Pewnie to nawet dla nas będzie lepiej. Po pierwsze, w ogóle nie wiemy, jak są oprocentowane te pieniądze. Po drugie, „zielone inwestycje” w wychwytywanie dwutlenku węgla nie są dla nas tak ważne, jak rozwój gospodarczy. A w zasadzie zatrzymanie spadku (ponieważ wzrost gospodarczy powinien być odjęty od poziomu inflacji, a ta szaleje). Po trzecie te pieniądze i tak wróciłyby do firm w Starej Unii (tam się produkuje i stamtąd sprowadza wiatraki i inne „zielone” dziadostwo), a nam zostaną tylko długi i procenty do zapłacenia. „Wszelkie fundusze unijne zwiększają władzę państwa kosztem realnej gospodarki. To politycy i urzędnicy decydują, na co zostaną wydane te pieniądze, przez co to jest także większa korupcja”. - pisał ekonomista Tomasz Cukiernik A więc zwiększyłyby złodziejstwo i marnotrawstwo. Co więcej gdyby w końcu te pieniądze z Brukseli trafiły do Polski, inflacja byłby jeszcze większa, niż jest teraz. I spora część tej kasy w ogóle by się rozpłynęła przez inflację a resztę nawet jakby nie zdefraudowano, to by zmarnowano. Na „zrównoważony” transport, sztuczne mięso z grzybów (tych na budynkach), wiatraczki, czy inne solary z Niemiec.
Ten tekst ukazał się w miesięczniku Moja Rodzina. Zachęcamy do prenumeraty.
Źródło: własne