Rewolucja pożera własne dzieci, czyli o rocznicy Porozumień Gdańskich
Mijają 43 lata od pamiętnej daty 14 sierpnia 1980 r., kiedy robotnicy ze Stoczni Gdańskiej upomnieli się o godność człowieka pracy. O podniesienie wysokości wynagrodzeń, dodatek drożyźniany w związku z wprowadzeniem przez władzę znaczących podwyżek cen żywności i przywrócenie do pracy suwnicowej Anny Walentynowicz, zwolnionej dyscyplinarnie za działalność w nielegalnych Wolnych Związkach Zawodowych. Posypały się żądania: gwarancji dla strajkujących, a także wzniesienia pomnika ofiar Grudnia 70. Proklamowano strajk okupacyjny, na którego czele stanął Lech Wałęsa.
Poparcie dla strajkujących lawinowo rosło. Najpierw sąsiednich stoczni z Trójmiasta: Remontowej, Północnej, Stoczni Gdynia i Stoczni Marynarki Wojennej, potem załóg innych zakładów.
Zastrajkował Elbląg, Szczecin, wrzenie ogarniało całą Polskę. Przerwana została łączność telefoniczna Trójmiasta z resztą kraju, co utrudniało dopływ informacji i ludzie masowo słuchali Radia Wolna Europa. Strajkowe postulaty wywieszono wysoko nad bramą nr 2, aby gromadzące się pod stocznią tłumy mogły zorientować się, jakie są żądania. A ponieważ żądania rosły i nie dotyczyły już tylko spraw stoczniowych, lecz ogólnopracowniczych i swobód obywatelskich, partnerem do rozmów mogła być tylko strona rządowa, z którą negocjacje w historycznej dziś sali BHP rozpoczął Międzyzakładowy Komitet Strajkowy.
Podpisane 31 sierpnia Porozumienia Gdańskie dawały m.in. prawo do 40-godzinnego tygodnia pracy, zrównania zasiłków rodzinnych z pobieranymi przez rodziny wojskowych i pracowników MSW, zapewniały zniesienie cenzury, uwolnienie z aresztu więźniów politycznych i, co było dla ówczesnej władzy najtrudniejsze do przełknięcia - prawo do strajku i tworzenia wolnych, niezależnych związków zawodowych.
Tak narodził się NSZZ „Solidarność”, do którego ludzie zapisywali się tłumnie - bezpartyjni i z PZPR, katolicy i niewierzący. Ludzie przestali się bać. Zaczęło się wyrzucanie organizacji PZPR z zakładów pracy. W całej Polsce do „Solidarności” wstąpiło 10 mln ludzi.
Jaka miała być ta Polska solidarnościowa? Różnym środowiskom podczepionym pod strajkujących, zależało na kompletnie różnych sprawach. O ile liberalnym wolnościowcom marzyła się zmiana ustroju, stoczniowcy chcieli tylko jego korekty i – o czym się nie chce pamiętać- umieścili nad murami wielki transparent „Socjalizm TAK, wypaczenia NIE”. Chcieli Polski bardziej sprawiedliwej, opartej na biblijnej zasadzie „Jeden drugiego brzemiona noście”.
Na I Zjeździe „Solidarności” w 1981 . , gdy próbowano sformułować program, powstała uchwała o samorządach i ich miejscu w zarządzaniu krajem. To była wizja Polski jako państwa socjalnego, opartego na zasadzie pomocniczości i solidarności społeczeństwa obywatelskiego. Zjazd upomniał się o oddanie pewnej części decydowania o Polsce obywatelom
Karnawał „Solidarności” trwał 16 miesięcy, zanim gen. Jaruzelski nie wprowadził stanu wojennego, by skręcić „Solidarności” kark. W dużym stopniu się udało, bo zarejestrowany po Okrągłym Stole ze zmienionym statutem związek zebrał już tylko 2 mln członków. Część odeszła, gdy padły molochy przemysłowe, będące w latach 1980-1981 bastionami „Solidarności”. Bezrobocie, o którym w 1980 r. robotnicy w strajkującej stoczni nie mieli pojęcia, okazało się na ogromną skalę plagą polskiej transformacji.
Krytycy przemian ze środowisk ”pierwszej” Solidarności uważają, że Wałęsa zasiadając do rozmów z komunistami przy Okrągłym Stole, dobierając sobie dowolnie związkowców i doradców, bez zwołania najwyższych władz związku, nie miał do tego prawa, ani legitymacji „Solidarności”. Poza tym twierdzą, że na I Zjeździe „S” przyjęto stanowisko, że „S” nie wystartuje w wyborach, nie będzie współuczestniczyć we władzy, pozostanie związkiem zawodowym i dopilnuje interesów pracowniczych. - I nie dopilnowała - stwierdziła prof. Jadwiga Staniszkis - dopuściła do tego, że społeczne koszty transformacji były tak strasznie krzywdzące dla ogromnej grupy ludzi pracy najemnej. Ogromne, niewspółmierne nawet do proporcji zachodniej Europy, dysproporcje występujące w dochodach ludności są do tej pory społecznie nieakceptowane.
„Rewolucja pożera własne dzieci” stwierdził Robespierre. Tak było i u nas. Beneficjentami przemian ustrojowych okazali się bynajmniej nie robotnicy, nie ci, którzy rozpoczynali sierpniowe protesty.
Alicja Dołowska
Źródło: własne