Płużański: Kolumbowie przeciw okupantom (FELIETON)
24 stycznia 1921 r. w Warszawie urodził się Tadeusz Zawadzki „Zośka", harcmistrz, podporucznik Armii Krajowej, bohater książki Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec". Poległ 20 sierpnia 1943 r. podczas ataku na strażnicę Grenzschutzu we wsi Sieczychy koło Wyszkowa.
Mój ojciec Tadeusz Płużański, urodzony 15 sierpnia 1920 r., poszedł na wojnę z Niemcami (a nie z nazistami) jako ochotnik 77. Pułku Piechoty, walczącej w ramach Armii Prusy. 20 września 1939 r. został ciężko ranny w bitwie pod Janowem Lubelskim. Lekarz, widząc przestrzelone płuca, orzekł: „dajcie mu spokojnie umrzeć", ale tatę uratowała siostra Czerwonego Krzyża Janina Gociewicz. Od grudnia 1939 r. ojciec działał w konspiracji, najpierw w Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej, którą współtworzyli m.in. Tadeusz Zawadzki „Zośka", Jan Bytnar „Rudy" i Aleksy Dawidowski „Alek", potem w Tajnej Armii Polskiej pod rozkazami rotmistrza Witolda Pileckiego. 11 listopada 1940 r. został aresztowany w sprawie organizacji „Gryf Pomorski".
„Siedziałem na Gestapo w alei Szucha, potem w Grudziądzu, dopiero w marcu 1941 r. trafiłem do obozu koncentracyjnego w Stutthof. Tzw. Zugang, czyli ci, którzy przyszli świeżo do obozu, trafiali do karnej kompanii. Najgorsza praca. Na przykład 16 ludzi ciągnęło czterokonny wóz załadowany pniami drzew, które były wykorzystywane do budowy nowego obozu. Ta praca miała w założeniu zniszczenie nas. W ciągu trzech miesięcy powinniśmy zginąć" – pisał we wspomnieniach „Z otchłani".
Ojciec – 21-letni mężczyzna, ostatni rocznik przedwojennych maturzystów, harcerz, ministrant, potomek powstańców listopadowych, został numerem 10 525. Konzentrationslager Stutthof działał już od 2 września 1939 r. w celu „ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej" na terenie Pomorza Gdańskiego. Potem Niemcy dokonywali ludobójstwa również na Żydach. Z ogólnej liczby około 120 tys. więźniów nie przeżyła połowa.
Oprawcy uśmiercali ludzi pracą, potwornymi warunkami żywnościowo-sanitarnymi i cyklonem B. Aby nie dać się zagłodzić, ojciec kradł groch. Niemcy kazali go za to utopić w korycie, ale życie uratował mu ks. Sylwester Niewiadomy.
Najpierw jego uratowali, potem on ratował innych. Pracując w kuchni, nielegalnie – z narażeniem życia – dostarczał współwięźniom dodatkowe porcje żywności. Po czterech latach spotkał na Lagerstrasse (ulicy obozowej) komendanta Stutthofu. Ten spojrzał na numer więźnia – 10 525 – i zdumiony spytał: „Und du lebst noch?" (I ty jeszcze żyjesz?).
Ojciec uniknął marszu śmierci i 9 maja 1945 r. w niemal pustym obozie został „wyzwolony" przez Armię Czerwoną.
Mojego dziadka, Wacława Płużańskiego, dyrektora Publicznej Szkoły Powszechnej nr 93, za zorganizowanie w warszawskich szkołach w 1940 r. obchodów rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja, Niemcy zakatowali na Pawiaku. Inni nauczyciele trafili do Auschwitz i w większości tam już zostali. Brata ojca, Włodka, brunatni socjaliści rozstrzelali na rogu ulic Wawelskiej i Grójeckiej 9 listopada 1943 r. Babcia Leokadia była łączniczką w Powstaniu Warszawskim.
Dziś Niemcy mówią, że za koszmar II wojny światowej nic się Polakom nie należy. A nawet, że Polskę należy zagłodzić...
Tadeusz Płużański
Źródło: TP