Płużański: 1946 rok: zamiast parady w Londynie - defilada w Wiśle (FELIETON)

1
0
6
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne / Internet

8 czerwca 1946 r. w Londynie odbyła się Parada Zwycięstwa, która uczciła zwycięstwo aliantów nad III Rzeszą Niemiecką i Japonią podczas drugiej wojny światowej. W paradzie zabrakło polskich żołnierzy, w tym zasłużonych dla obrony Anglii polskich lotników. W Polsce swoją defiladę zorganizowali 3 maja 1946 r. żołnierze kpt. Henryka Flamego „Bartka”.

Oddział „Bartka” był największym antykomunistycznym zgrupowaniem na Śląsku Cieszyńskim. Liczył kilkuset (ok. 400) dobrze uzbrojonych i umundurowanych żołnierzy. Przeprowadził ok. 340 akcji zbrojnych, walcząc z UB i Korpusem Bezpieczeństwa Wewnętrznego (w którym jako major służył Zygmunt Bauman).

Najgłośniejszą akcją oddziału było zajęcie 3 maja 1946 r. miejscowości Wisła. Wtedy „Bartek” zarządził dla wszystkich podległych mu oddziałów wchodzących w skład VII Okręgu Narodowych Sił Zbrojnych wielką koncentrację w „kwaterze głównej” na Baraniej Górze. Za chwilę doszło do wydarzenia bez precedensu we wszystkich państwach Europy Środkowo-Wschodniej podbitych po 1944 r. przez Stalina – na oczach osłupiałych i przerażonych komunistów polscy żołnierze, w pełnym rynsztunku, przeprowadzili dwugodzinną defiladę w 155. rocznicę uchwalenia pierwszej nowoczesnej europejskiej konstytucji – Konstytucji 3 maja. 

Z ryngrafami z Matką Boską 

Antoni Biegun „Sztubak” relacjonował: „Pamiętam, że poranek owego dnia był przepiękny, słoneczny. Biwakowaliśmy od kilku dni w Masywie Baraniej. Z początku nie wiedzieliśmy, jaki jest cel zlotu. Dopiero po porannym apelu 3 maja „Bartek” zarządził natychmiastowy wymarsz wszystkich oddziałów w kierunku Wisły. „Zamanifestujemy naszą wolę służenia Ojczyźnie w dniu Święta Królowej Polski!” – powiedział. Około godziny 15.00, po uroczystym obiedzie, poszczególne grupy leśne zaczęły schodzić z gór”.

„Sztubak” opowiadał dalej: „Ruszyły oddziały za oddziałami, partyzanci »odstawieni« jak na paradę: w mundurach, z przypiętymi orzełkami na mieczu, z ryngrafami z Matką Boską. […]

Szliśmy radośni i podnieceni, a na drodze, którą maszerowaliśmy, zaczęły rozgrywać się niezwykłe, wzruszające sceny. Spotykanych po drodze ludzi, kiedy po chwilowym osłupieniu zorientowali się, kogo mają przed sobą, ogarniał szał radości. Kobiety i dziewczęta wybiegały z domów ze smakołykami i kwiatami, często porywając całe doniczki i usiłując je nam wręczyć. Niektóre starsze płakały, gładziły żołnierzy po twarzach i błogosławiły na drogę. Wielu ludzi pytało, podobnie jak niedawno niektórzy spośród nas: »Czy już się zaczęło? Czy idziecie prać komunistów?«”. 

Wojna się nie skończyła 

Władysław Foksa „Rodzynek”, który dowodził grupą 18 żołnierzy w oddziale „Sztubaka”, zapamiętał: „W koncentracji [na Baraniej Górze] nie brał udziału oddział »Szarego«, Antoniego Bieguna, któremu wyznaczono rolę zabezpieczenia terenu wokół Wisły, natomiast żołnierze oddziału »Rodzynka« rozmieszczeni zostali w miastach Cieszynie, Bielsku, Białej i Żywcu przy koszarach wojskowych, Urzędach Bezpieczeństwa, Komendach MO i ORMO, gdzie w razie jakichkolwiek większych zgrupowań mieli natychmiast o tym meldować. Przy takiej obstawie oddziały »Bartka« zeszły ze stoków Baraniej Góry i w szyku bojowym, w pięknym uzbrojeniu, z ryngrafami na piersiach przemaszerowali ulicami Wisły. Oddziały te w ilości 200 żołnierzy prowadził z-ca komendanta Oddziałów Leśnych Jan Przewoźnik »Ryś« (…). Trwało to około dwóch godzin”.

Irena Stawowczyk ps. Sarna: „W zwartych szeregach kilkuset partyzantów przemaszerowało przed oczami zebranych licznie mieszkańców. To była nasza pierwsza defilada! Rok wcześniej nasi sojusznicy z Zachodu świętowali koniec wojny, odbyły się parady zwycięstwa, na których zabrakło Polaków [...]. Dla nas wojna jeszcze się nie skończyła! Maszerując teraz, mieliśmy jakby namiastkę nie odbytej parady. Nie zapomnę nigdy tego uczucia podniecenia i radości, jaka ogarnęła nasze szeregi, tego uczucia dumy, że możemy ogłosić wszem i wobec: oto jesteśmy, nie poddaliśmy się, pozostaliśmy wierni!”.

Władysław Foksa „Rodzynek”: „Po defiladzie komendant Henryk Flame powiedział, że parada ta miała olbrzymie znaczenie propagandowe, albowiem tak mieszkańcy Wisły, jak i przygodni turyści zobaczyli na własne oczy, jaką siłę tak pod względem ilości żołnierza, jak i uzbrojenia przedstawiają sobą tylko Oddziały Leśne. Widok tego wojska wzbudził podziw, a zarazem przyczynił się do podniesienia otuchy w rychłe wyzwolenie z okowów komunizmu. Wyraziło to się głównie w obrzuceniu kwiatami maszerujących, jak i łzami szczęścia w oczach głośno wiwatujących. Manifestacja ta przebiegła spokojnie, bez jakichkolwiek interwencji ze strony organów Urzędu Bezpieczeństwa, Milicji czy kogokolwiek”. 

Operacja „Lawina” 

Do zemsty komunistów doszło już we wrześniu 1946 r. Żołnierzy kpt. Henryka Flamego przewieźli w trzech transportach na Opolszczyznę i tam zamordowali. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego szczegółowo zaplanowało tę zbrodnię. Decyzję podejmował osobiście wiceszef bezpieki i faktyczny mózg resortu Roman Romkowski (Natan Grinszpan-Kikiel).

Dlaczego komuna sięgnęła po tak wyjątkowe środki? Odpowiedź jest prosta. Świetnie zorganizowanego zgrupowania „Bartka” nie byli w stanie inaczej rozbić. Dlatego wprowadzili do oddziału agentów UB, przede wszystkim Henryka Wendrowskiego (w czasie niemieckiej okupacji oficer VII Okręgu (Białystok) AK, po aresztowaniu przez Sowietów został agentem Smierszu, a potem m.in. wicedyrektorem Departamentu III MBP do walki z podziemiem „reakcyjnym”, a także ambasadorem PRL w Danii). Wendrowski zmarł w Warszawie w 1997 r. jako zasłużony, dobrze opłacany z naszych podatków emeryt. Wobec żołnierzy „Bartka” przedstawiał się jako emisariusz władz Narodowych Sił Zbrojnych z Zachodu. Operacja nosiła kryptonim „Lawina” – od ubeckiego pseudonimu Wendrowskiego. Plan zakładał, że wobec trudności z prowadzeniem dalszej walki na Śląsku Cieszyńskim żołnierze Flamego zostaną konspiracyjnie przerzuceni na ziemie zachodnie, a stamtąd do amerykańskiej strefy okupacyjnej.

I tak, mimo pewnych obaw, NSZ-etowcy podporządkowali się wytycznym swoich przełożonych, którzy w istocie byli funkcjonariuszami bezpieki. Żaden z żołnierzy „Bartka” nie dotarł na Zachód ani nie wrócił na Podbeskidzie. Wszyscy zostali brutalnie zamordowani. W sumie w trzech kolejnych transportach ciężarówkami ze Szczyrku i Wisły komuniści wywieźli między 5 a 25 września 1946 r. w rejon Opolszczyzny ponad 90 uzbrojonych żołnierzy – po ok. 30 w każdym. Prócz Starego Grodkowa zlikwidowano ich na granicy woj. opolskiego i śląskiego – na polanie koło Barutu (zwanej także uroczyskiem Hubertus, a później – w związku ze śmiercią naszych żołnierzy – Śląskim Katyniem) oraz w okolicach Łambinowic. 

Dowódca 

Henryk Flame, zwany „Królem Podbeskidzia”, ostatecznie nie wziął udziału w żadnym z trzech transportów na Opolszczyznę. W szpitalu leczył rany po potyczce z bezpieką. Po ogłoszeniu amnestii ujawnił się 11 marca 1947 r. w Cieszynie. Potem starał się ustalić, co stało się z jego podwładnymi, a gdy dowiedział się o ich strasznym losie, szukał miejsca komunistycznej zbrodni.

Kim był? We wrześniu 1939 r. walczył w ramach Brygady Pościgowej utworzonej dla obrony przeciwlotniczej Warszawy, później działającej w innych częściach kraju. Zestrzelony pod Stanisławowem przez Sowietów uniknął niewoli i przekroczył granicę węgierską, gdzie został internowany.

Jesienią 1943 r. trafił do oddziału partyzanckiego AK pchor. Mariana Bartel de Weydenthala ps. Urban, który operował w rejonie Baraniej Góry i Wisły. Później dowodził jedną z samodzielnych grup, ostatecznie podporządkowując się Narodowym Siłom Zbrojnym. Nie złożył broni przed drugim, sowieckim okupantem.

Henryk Flame „Bartek” został zamordowany 1 grudnia 1947 r. strzałem w plecy w restauracji w Zabrzegu przez funkcjonariusza MO Rudolfa Dadaka.

Tadeusz Płużański

Źródło: TP

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną