Michalkiewicz: Dekompozycja (FELIETON)
Historia rzeczywiście się powtarza, i w dodatku zawsze, albo prawie zawsze jako farsa. Jak wiadomo, Prawo i Sprawiedliwość ze swoimi satelitami, jest historyczną rekonstrukcją przedwojennej sanacji – do czego nawiązuje nazwa tej formacji, sugerująca prawość.
Jednak już pod koniec rządów “dobrej zmiany” pojawiało się coraz wiecej fałszywych pogłosek o rozmaitych malwersacjach, a przynajmniej przedsięwzięciach z punktu widzenia prawości wątpliwych, a dokonana w ubiegłym roku podmianka na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu w związku z pozwoleniem, jakiego amerykański prezydent Józio Biden w marcu ubiegłego roku, w nagrodę za dobre sprawowanie, tzn. - za odstąpienie od strategicznego partnerstwa z Rosją na rzecz strategicznego partnerstwa z bezcennym Izraelem, udzielił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, zapoczątkowała dintojrę, która jest jedynym programem vaginetu Donalda Tuska, jeśli oczywiście nie liczyć skrobanek i sodomczyków. Ale zarówno skrobanki jak i sodomczykowie, to tylko obsesje durnic i wariatów tworzących sojusznicze Lewice. Niemcom to nie przeszkadza; niech się Polki skrobią, a Polacy - bzykają w popielniki, zamiast objawiać jakieś prawdziwe ambicje polityczne. Toteż Volksdeutsche Partei, jak i osobiście Donald Tusk, uprawianie prawdziwej polityki ma od Niemców surowo zakazane, Jedyne, co mu wolno, to właśnie dintojra, przy pomocy której Niemcy będą próbowały ograniczyć w naszym bantustanie wpływy amerykańskie. Właśnie niemiecki kanclerz, najwyraźniej zniecierpliwiony ślamazarnym przebiegiem dintojry, musiał Donalda Tuska podkręcić (“wiecie, rozumiecie Tusk; jak będziecie się nadal z tą dintojrą tak wałkonić, to będzie z wami brzydka sprawa”). Na mieście zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, jakoby Nasz Złoty Pan zagroził Donaldu Tusku wysyłką na Ost-Front, ale nie ma w nich słowa prawdy, bo to pan minister Bodnar, który został wzięty do brudnej roboty, zaraz się zmobilizował, wysyłając prokuratora w asyście policji i Kuby-Rozpruwacza-Sejfów do siedziby Krajowej Rady Sądownictwa. Wezwany na przesłuchanie do telewizji pan prof. Andrzej Zoll, jąkając się “wyjaśniał”, że to nie było najście na “siedzibę KRS”, a tylko na jakichś łże-sędziów. Co to jest z tym panem profesorem Zollem; co stare kiejkuty na niego mają, że daje się tak wykorzystywać na oczach całej Polski? Zresztą, mniejsza już o niego, bo ważne jest co innego. Najpierw pan Bodnar, najwyraźniej przyspieszając dintojrę, przeprowadzi metodą faktów dokonanych kurację przeczyszczającą w prokuraturze i sądach, by nie było tam już żadnych osób przypadkowych, a tylko agenci, jak nie starych kiejkutów, to Agencji Bezpieczeństwa wewnętrznego. Jeszcze raz przypomnę, że jak tylko rozwiązana została w 1990 roku PZPR, która była pasem transmisyjnym bezpieki do sądownictwa, to zaraz sędziowie stworzyli następny pas transmisyjny w postaci organizacji “Iustitia”, a w roku bodajże 2010, po tym, jak ABW prowadziła “Operację Temida” mającą na celu werbunek agentury w środowisku sędziowskim powstała kolejna organizacja sędziów pod nazwą “Themis”. Nawiasem mówiąc, przy tworzeniu tej drugiej organizacji bardzo czynna była sławna pani sędzia, w swoim czasie działająca aktywnie z “Iustitii”, co wzbudza podejrzenia, że zarówno stare kiejkuty, jak i ABW mogą korzystać z usług agentów podwójnych. Więc jak już pan Bodnar przy pomocy swoich bodnarowców przeprowadzi kurację przeczyszczającą w niezawisłych sądach, to wtedy zaufani sędziowie przysolą pretorianom byłego Naczelnika Państwa piękne wyroki i w ten sposób teren pod Generalne Gubernatorstwo zostanie zniwelowany. Tak w najogólniejszych zarysach wygląda dzisiaj Generalplan Ost.
Toteż trudno się dziwić, że w obozie “dobrej zmiany”mamy objawy “dekompozycji”. Ciekawe, że takie same objawy “dekompozycji” miały miejsce w łonie “sanacji” w drugiej połowie lat 30-tych, po śmierci Józefa Piłsudskiego. Wśród koterii, które rozmnożyły się na podobieństwo myszy, dominowały dwie: „grupa belwederska” i „zamkowa”. Jedna związana była z marszałkiem Śmigłym-Rydzem, a druga – z prezydentem Mościckim. Jak wiadomo, „dekompozycja” skończyła się katastarofą państwa w postaci klęski wrześniowej, której praprzyczyną było zaufanie, jakim minister Józef Beck obdarzył Angielczyków. Angielczykowie udzielili Polsce „gwarancji”, licząc na to, że Hitler swoje pierwsze uderzenie skieruje właśnie na Polskę, a nie na nich – no a potem będzie musiał skonfrontować się ze Stalinem, któremu za fatygę coś trzeba będzie dać – no to Polska będzie się na taki prezent znakomicie nadawała. Podobnie i „dobra zmiana”, która postawiła wszystko na Amerykanów, a kiedy w marcu ub. roku Amerykanie udzielili Niemcom wspomnianego przyzwolenia na urządzanie Europy po swojemu, zaczęła tracić grunt pod nogami. Dotychczas bowiem wszystko trzymał w kupie Jarosław Kaczyński. Skąd mu się ta siła brała – tajemnica to wielka - bo jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to to, że jest on naprawdę przekonany, że wszyscy powinni się dla niego poświęcać. Z Józefem Piłsudskim było podobnie – ale wydaje mi się, że jest to podobieństwo jedyne. To w polityce wielka siła – ale jak wszystko – również i ona ma swoje granice. Wprawdzie Jarosław Kaczyński jeszcze się nie przeziębił, ale gdy okazało się, że wobec prowadzonej na niemieckiej smyczy Volksdeutsche Partei i uprawianej przez nią polityki faktów dokonanych jest w gruncie rzeczy bezradny, obóz „dobrej zmiany” wkroczył w etap „dekompozycji”. Jej zwiastuny pojawiły się już wcześniej, w 2017 roku, kiedy po felonii, jakiej po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią dopuścił się wobec swego wynalazcy pan prezydent Andrzej Duda, Jarosław Kaczyński musiał zawrzeć kompromis ze starymi kiejkuty, w ramach „głębokiej rekonstrukcji rządu” spławiając pania Beatę Szydło do luksusowego przytułku dla byłych ludzi w Brukseli, a stanowisko premiera powierząc Mateuszowi Morawieckiemu, byłemu doradcy Donalda Tuska, no i przede wszystkim – spuszczając z wodą znienawidzonego Antoniego Macierewicza. Jak pamietamy, naraził się on i Sralonowi, ujawniając konfidentów, naraził się starym kiejkutom, likwidując WSI, naraził się łapownikom, anulując kontrakt na zakup śmigłowców „Caracall” no i naszej niezwyciężonej armii, urządzając jej kurację przeczyszczającą, po której nie może ona dojśc do siebie aż do dnia dzisiejszego. Teraz, kiedy Amerykanie pozostawili inicjatywę Niemcom, Jarosława Kaczyńskiego nie przestraszyli się nawet radni małopolskiego sejmiku, więc „unik zrobił byk”, a marszałkiem został faworyt pani Beaty Szydło pan Łukasz Smółka. Zatem Szydło już wyszło z worka, podobnie jak były doradca Donalda Tuska Mateusz Morawiecki („iluż wielkich działaczów wyjrzało z rozporka” - dziwował się poeta). A do wyborów prezydenckich, kiedy obóz „dobre zmiany” utraci ostatni przyczółek, już tylko rok.
Stanisław Michalkiewicz