Ataki na Nord Stream. Oto, co zrobiono
Najnowsze doniesienia Wall Street Journal potwierdzają zaangażowanie najwyższych władz Ukrainy w wysadzenie nitek gazociągów Nord Stream 1 i 2. O całej akcji wiedzieli prezydent Zełenski i jego doradca Mychajło Podolak, ale pomysł wyszedł od wyższych oficerów i osób z kręgów biznesowych, które postanowiły sfinansować przedsięwzięcie, wykładając 300 tysięcy dolarów na wypożyczenie jachtu Andromeda z portu Sandhamn w Szwecji, na którym sześć osób, w tym dowódca, jedna kobieta i czterech wykwalifikowanych nurków, wypłynęło na wody szwedzko - duńskiej strefy ekonomicznej, a następnie dokonało sabotażu przy użyciu ładunków wybuchowych. Zabrano jedynie sprzęt nawigacyjny, kombinezony nurkowe oraz materiały wybuchowe HMX.
Udział tak niewielkiej ilości ludzi i środków wytłumaczono brakiem pieniędzy i koniecznością zachowania dyskrecji. W trakcie operacji CIA i Zelenski próbowali ją wstrzymać, ale Walerij Załużny, były dowódca ukraińskiej armii stwierdził, że nawiązywanie łączności w trakcie akcji może spowodować przechwycenie sygnału przez Rosjan lub służby któregoś z krajów europejskich.
Podczas wykonywania zadania pojawiły się nieprzewidziane trudności w postaci złej pogody i utraty jednego ładunku, ale ostatecznie cała akcja zakończyła się sukcesem i 26 września 2022 roku rurociągi wyleciały w powietrze.
Wall Street Journal dotarł do czterech ukraińskich urzędników związanych z operacją. Stwierdzili, że Ukraina miała pełne prawo zaatakować element rosyjskiej infrastruktury w ramach prowadzenia wojny obronnej i dlatego też podjęto działania prowadzące do wysadzenia gazociągu. Mimo tego, Podolak wyparł się odpowiedzialności władz za
Niemiecka prokuratura niedługo po tych wydarzeniach wszczęła śledztwo, aby ustalić i schwytać sprawców lecz dotychczas, dzięki logowaniu telefonów, fotoradarom i świadkom ustalono tożsamość trzech osób z jachtu: Wołodymyra S. oraz Ewgena i Swietłany U. Miejsce przebywania małżonków pozostaje nieznane, natomiast Wołodymyr S po zamachu wrócił przez Niemcy do Polski, a konkretnie do swojego mieszkania w warszawskim Pruszkowie. Pomimo błyskawicznego wydania europejskiego nakazu aresztowania i zwrócenia się do polskiego wymiaru sprawiedliwości, mężczyzna zdołał uciec, w lipcu wyjeżdżając na Ukrainę. Polska Straż Graniczna nie otrzymała osobnej informacji o podejrzanym, dlatego nie wiedziała, że S. poszukuje niemiecka prokuratura. Śledczy w Berlinie sugerują nawet, że Ukrainiec został ostrzeżony i dzięki temu w porę zdołał zbiec, ale nie podają informacji, kto ewentualnie mógł go uprzedzić.
Zastanawiający może wydawać się brak reakcji Polski na wniosek niemieckich organów ścigania o aresztowanie S. Wystąpiono z nim w czerwcu 2024, ale najwyraźniej nowy rząd w Warszawie obawiał się pogorszenia relacji z Kijowem i ewentualnych oskarżeń o uleganie wpływom rosyjskim. Dziennikarze zdołali porozmawiać z podejrzanym o zarzutach niemieckiej prokuratury wobec niego, jednak ten wydawał się zupełnie zdumiony i zapewnił, że nie brał udziału w zdarzeniu.
Tymczasem w Niemczech prasa donosi, że cała sprawa wpłynie negatywnie na stosunki między Berlinem a Kijowem, ale zastępca rzecznika niemieckiego rządu Wolfgang Buechner zapewnił, że w dalszym ciągu wspierają Ukrainę w wojnie z Moskwą.
Dziennikarz “FAZ” Reinhard Veser skarżył się, że rząd w Warszawie nie współpracował należycie i nie doprowadził do zatrzymania Wołodymyra S. Podobną opinię wyrazili dziennikarze w programie telewizyjnym Tagesthemen, a wicenaczelny tygodnika „Die Zeit” Holger Stark powiedział, że Warszawa nie chciała współpracować ze względów politycznych - w Polsce zawsze negatywnie postrzegano budowę gazociągu Nord Stream, a zatrzymanie osoby oskarżanej o wysadzenie go postawiłoby rządzącą koalicję w bardzo negatywnym świetle w oczach opinii publicznej. „Berliner Zeitung“ pisze z kolei, że teoria mówiąca o zniszczeniu Nordstream przez nurków, jest niewiarygodna. Nikt bowiem po 1945 roku nie przeprowadził równie dużej akcji sabotażowej, a w szczególności bez nadzoru i zgody decydentów najwyższego szczebla.