Płużański: Polski prezydent oddał hołd rasiście?
15 listopada 1907 r. w Jettingen w Bawarii urodził się Claus von Stauffenberg, pułkownik Wehrmachtu, oficer sztabu generalnego. W lipcu 1944 r. dokonał w Wilczym Szańcu – w kwaterze polowej Adolfa Hitlera w Prusach Wschodnich - nieudanego zamachu na przywódcę III Rzeszy niemieckiej.
Pułkownik Stauffenberg naraził się tym samym na utratę życia - 21 lipca 1944 r. został rozstrzelany w Berlinie.
71 lat później, w 2015 r. prezydent Polski Bronisław Komorowski, biorąc udział w obchodach ku czci Stauffenberga, naraził się co najmniej na śmieszność.
A mógł posłuchać chociażby Reduty Dobrego Imienia, która napisała:
„Wzywamy Pana do rezygnacji z planów uczestnictwa w uroczystościach poświęconych pamięci Clausa von Stauffenberga, które mają odbyć się w Niemczech w dniu 8 lipca br. Mimo że ukończył Pan Wydział Historii Uniwersytetu Warszawskiego, chcielibyśmy przypomnieć Panu antypolskie wypowiedzi i działania tego człowieka, którego jedynym pozytywnym czynem była nieudana próba zamachu na Adolfa Hitlera już po faktycznej klęsce militarnej Rzeszy Niemieckiej u końca II wojny światowej”.
Dalej czytaliśmy, że Stauffenberg, jako oficer Wehrmachtu, wziął czynny udział w ataku na Polskę w 1939 r. To już wystarczający powód, aby prezydent RP (ktokolwiek by nim był) nie czcił takiego człowieka. Ale pójdźmy dalej. Już 4 września 1939 r. w liście do żony Niny ten niemiecki bohater pisał o Polakach: „miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Wokół czuje się nadzwyczajną nędzę. Jest to naród, który, aby dobrze się czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa. Niemcy mogą wyciągnąć z tego korzyści, bo oni (Polacy i Żydzi] – red.) są pilni, pracowici i niewymagający”.
Czyli polski prezydent, upamiętniając Stauffenberga, oddał hołd rasiście, który siebie i naród niemiecki uważał za „wyższą rasę”, a Polaków i Żydów za podludzi. Chciał z nich zrobić niewolników i zapewne zamknąć w „polskich obozach koncentracyjnych”.
I tu dochodzimy do „bohaterskiego” punktu w historii przedstawiciela Herrenvolku – narodu panów, czyli zamachu na Hitlera w lecie 1944 r. Tylko jakie były jego motywy? Czy chęć wyrównania krzywd dokonanych przez tzw. nazistów, czyli Niemców? Czy to, co nas, Polaków, powinno najbardziej przejmować, czyli zadośćuczynienie dokonanemu na nas ludobójstwu, planowanej likwidacji przede wszystkim polskiej inteligencji? Nic z tych rzeczy.
Stauffenberg pragnął utrzymać niemieckie zdobycze wojenne i mocarstwową pozycję Niemiec. Z taką korektą, że już bez Hitlera.
Z ówczesnych uroczystości ku czci Stauffenberga, które odbyły się w Berlinie, Niemcy i świat po raz kolejny dowiedzieli się, że głównie (jeśli nie tylko) w Niemczech w czasie II wojny światowej istniał znaczący antyhitlerowski ruch oporu. To oczywiste kłamstwo, które Bronisław Komorowski postanowił firmować. Zdecydowanie lepiej byłoby oddawać hołd nie niemieckim, ale polskim bohaterom, ale na pewno nie tak, jak zrobił Komorowski – porównując Stauffenberga do powstańców warszawskich.
Szczęśliwie podejście do historii w Polsce się zmieniło. Ale w walce z nazistami – broń Boże nie mylić z Niemcami – Claus von Stauffenberg wciąż jest mocny. To on stał się bohaterem wysoko nakładowych filmów i to jego podnosi się do rangi europejskiego bohatera. I ma ten uniwersalny „walor”, że nie walczył z komunistami. Inaczej niż prawdziwy, wielki bohater walki z Niemcami i komunistami – rotmistrz Witold Pilecki.
Tadeusz Płużański