Michalkiewicz: Propaganda Abteilung (FELIETON)
Z komunizmu nie wychodzi się bezkarnie. Wprawdzie Józef Stalin powiedział, że komunizm pasuje do Polaków, jak siodło do krowy – ale przez 45 lat chyba się dopasowało i to tak dobrze, że współczesne krowy bez siodła nie mogą już chyba żyć. Można się o tym przekonać, przyglądając się funkcjonowaniu niezależnych mediów głównego nurtu na przestrzeni ostatnich 80 lat.
Żyją jeszcze ludzie pamiętający, że za pierwszej komuny, zwłaszcza w czasach stalinowskich, kiedy to w Polskim Radio funkcjonowała “Fala 49” z Wandą Odolską i Stefanem Martyką, ówczesne niezależne media głównego nurtu prezentowały dwie postawy. Albo zwalczały “wroga klasowego”, którym zostać mógł każdy człowiek, co naraził się bezpiece, albo każde środowisko, które partia i bezpieka chciały spacyfikować, albo wychwalały – przede wszystkim Józefa Stalina i Stalinów drobniejszego płazu, którzy byli wielkorządcami w poszczególnych “demokracjach ludowych” - ale również osoby z tych czy innych względów zasłużone dla reżymu. Opisanie kogoś takiego w gazecie, czy zaprezentowanie go w radio, było rodzajem nobilitacji – nagrody za wzorowe sprawowanie. Krótko mówiąc, niezależne media głównego nurtu za pierwszej komuny przejmowały cześć kompetencji Stwórcy Wszechświata, nie tylko stwarzając “fakty prasowe”, o których tak pięknie mówił “Drogi Bronisław”, czyli profesor Bronisław Geremek, ale również karząc za “złe, a wynagradzając za “dobre”, przy czym o tym, co jest akurat “złe, czy “dobre” decydował Wydział Prasy KC PZPR, według etyki sytuacyjnej. Etyka sytuacyjna charakteryzuje sie tym, że ocena co jest “złe”, a co “dobre”, zależy od Biura Politycznego Partii, które kieruje się tak zwaną “mądrością etapu”. Jak pamiętamy w tamtych czasach tak zwana “nienawiść klasowa” uchodziła za cnotę, podobnie zresztą, jak i teraz, z tym, że wtedy ostrze nienawiści kierowało się w stronę “wrogów klasowych”, podczas gdy teraz – przeciwko nienawistnikom. Jest bowiem rozkaz, że nienawiść powinna być znienawidzona i nawet uchwalane są stosowne zmiany w kodeksie karnym, który w ten sposób upodabnia się do kodeksu karnego Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Socjalistycznej. Był tam uniwersalny art. 58, na podstawie którego miliony ludzi powędrowały albo przed pluton egzekucyjny, albo do łagrów, albo na zsyłkę pod pretekstem “agitacji kontrrewolucyjnej”. Ta agitacja była bardzo pojemna, podobnie jak dzisiaj “mowa nienawiści”. Co to jest “mowa nienawiści”? Ano, to każda opinia, która z jakichś powodów nie podoba się bezpiece i jej konfidentom, poumieszczanych w instytucjach państwowych, gdzie rozmaite pomysły przyjmują postać obowiązującego prawa. O tym, co jest “mową nienawiści” będzie decydowała bezpieka, a jej dyrektywy będą w podskokach wykonywały nieazwisłe sądy, podobnie, jak to robiły również za pierwszedj komuny. Jak widzimy, narzędzia recydywy zostały już stworzone; system jest domykany, a jak już zostanie domknięty, to każdy na własnej skórze odczuje jego działanie. Jak powiada ruskie przysłowie, “nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara”. Właśnie ponownie zanurzyłem się, tym razem w najgłębsze, najbardziej przerażające kręgi piekła, dzieki “Opowiadaniom kołymskim” Warłama Szałamowa. Spędził on na Kołymie 18 lat jako więzień i pisze m.in. jak to Stiepan Garanin, który w latach 1937-1938 był naczelnikiem “Siewwostłagu”, czyli Północno Wschodnich Obozów Pracy, zasłynął z masowych egzekucji, tak zwanych “egzekucji garaninowskich”, kiedy ro rozstrzeliwano całe brygady, aż w końcu w 1938 roku sam trafił do łagru, gdzie zmarł. Listy więźniów przeznaczonych do rozstrzelania były odczytywane podczas nocnych apeli, co przydawało całej procedurze iście infernalnego charakteru. I niech nikomu nie prrzyjdzie do głowy, że to się nie może powtórzyć. Skoro przygotowywane są narzędzia terroru, to i terror musi się pojawić, a jeśli komuś się wydaje, że u nas nie znajdzie się jakiś Garanin, czy Jeżow, to niech porzuci tę iluzję. Nie tylko znajdzie się takich wielu, ale będą garnąć się do tych czynności jeden przez drugiego, nie tylko popychani instynktem samozachowawczym, ale również fanatyzmem, który właśnie jest rozbudzany przez funkcjonariuszy Propaganda Abteilung, dla niepoznaki pozatrudnianych w niezależnych mediach głównego nurtu.
Jak wiadomo, III Program Polskiego Radia, po ubiegłorocznej podmiance na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, został – podobnie jak rządowa telewizja - obsadzony wypróbowanymi funkcjonariuszami Propaganda Abteilung. Łatwo takich funkcjo9nariuszy odróżnić od dziennikarzy. Dziennikarze z zaproszonymi do studia gośćmi rozmawiają, podczas gdy funkcjonariusze Propaganda Abteilung swoich gości poddają przesłuchaniu, podobnemu do tych, jakim ubowcy poddawali AK-owców. Podczas tych przesłuchań nie tyle chodziło o ustalenie jakichś faktów, tylko o to, żeby delikwent się przyznał – w przypadku AK-owców – że AK kolaborowała z Niemcami, a z Gestapo w szczególności. I oto w dniach ostatnich zdarzyło się, że do studia III programu Polskiego Radia został przez panią Renatę Grochal zaproszony poseł PiS Marcin Przydacz. Kiedy pan Przydacz nie chciał się przyznać – a musiałby, gdyby zaczął odpowiadać na “naprowadzające “ pytania pani Renaty – próbował złożyć spontaniczne wyjaśnienia, pani Renata mu przerwała pod pretekstem, że nie potrzebuje tu żadnych “wykładów”. A kiedy pan Przydacz nazwał ją “funkcjonariuszką polityczną”, wyrzuciła go ze studia.
W ten oto sposób spełniają się również w III Programie Polskiego Radia leninowskie normy życia partyjnego w zakresie organizatorskiej funkcji prasy, czy szerzej – mediów. Jest rzeczą oczywistą, że tych organizatorskich zadań nie wykonują i nie mogą wykonywać dziennikarze, bo zadaniem dziennikarza jest docieranie do prawdy, podczas gdy czynności śledcze , których ukoronowaniem jest przyznanie się przesłuchiwanego do winy, a także – że jest głupszy od przzesłuchującego – należą do funkcjonariuszy Propaganda Abteilung. Dlatego pan Przydacz nie miał racji, na zywając panią Renatę “funkcjonariuszką polityczną”. Nie “polityczną” - bo od polityczności to są wypróbowani towarzysze, starsi i mądrzdejsi – tylko funkcjonariuszką Propaganda Abteilung. Mówią, że żadna praca nie hańbi, a skoro tak, to i w takiej funkcj nie ma nic hańbiącego.
Na koniec muszę wyrazić żal, że dygnitarze, którzy przyjmują wezwania na przzesłuchania w niezależnych mediach głównego nurtu, nie tylko nie żądają wezwania na piśmie, z numerem sprawy i zaznaczeniem, czy będą przesłuchiwani w charakterze świadka, czy podejrzanego, ale – zwłaszcza w telewizji, na przykład u naszej resortowej “Stokrotki”, czyli pani Olejnik, albo pani Agnieszki Gozdyry – starają się zachowywać pozory, jakby rzeczywiście trwała tam jakaś rozmowa. Tymczasem od samego początku, kiedy tylko przesłuchująca funkcjonariuszka zadaje pierwsze naprowadzające pytanie, powinni scenicznym szeptem zapytać, ją, jak brzmi poprawna odpowiedź, zapewniając, że jak tylko ją usłyszą, to zaraz głośno ją powtórzą do kamery. Jeśli chodzi o wspomniane wezwanie na piśmie – i tak dalej – to właśnie taki żądanie przedstawiłem przed kilkoma laty asystentowi naszej “Stokrotki” - dodając, że “porządek musi być”. I miałem spokój z przesłuchaniami – ale bo też ja nie traktuję zaproszenia do niezależnych mediów głównego nurtu jako nagrody za dobre sprawowanie. I tego życzę każdemu w Nowym Roku.
Stanisław Michalkiewicz