Michalkiewicz: Zanim wyparujemy w słusznej sprawie (FELIETON)

“Umiłowanie i słodycz rodzaju ludzkiego”. Takimi słowy Swetoniusz Trankwillus skomplementował “boskiego Tytusa”, rzymskiego cesarza, który objął rządy po swoim ojcu, “boskim Wespazjanie”. Nawiasem mówiąc, krążą po świecie fałszywe pogłoski, jakoby istniało jakieś “DITISO”, czyli “Divini Titio Internationale Societas”, co miałoby oznaczać “Międzynarodowe Stowarzyszenie Boskiego Tytusa”.
Zważywszy, że to właśnie Tytus zdobył Jerozolimę i zburzył świątynię jerozolimską, z której została tylko słynna “Sciana Placzu”, gdzie Żydowie składają odkrytki dla Najwyższego, istnienie takiego stowarzyszenia mogłoby mieć znaczenie polityczne zwłaszcza teraz, kiedy bezcenny Izrael obrzuca dalekonośnymi kartaczami złowrogi Iran, a słychać, źe w sukurs mają mu przyjść Stany Zjednoczone, żeby raz na zawsze przeprowadzić ostateczne rozwiązanie kwestii irańskiej. Zegar tyka i właśnie, gdy piszę ten felieton, nadeszły skrzydlate wieści, że amerykańskie bombowce B-2, które mogą obrzucić złowrogi Iran prawie 14-tonowymi car-bombami, przebazowywane są z Ameryki do bazy na Diego Garcia na Oceanie Indyjskim, skąd prawdopodobnie będą wykonywały naloty na złowrogi Iran, zgodnie z suwerenną decyzją amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, podyktowaną mu przez izraelskich cadyków, przed którymi amerykańscy twardziele skaczą z gałęzi na gałąź. Jak tam będzie, tam tam będzie i jeśli nawet z tego powodu wybuchnie III wojna światowa, to choćby na moment przed wyparowaniem, jakie nieuchronnie nas wtedy czeka, będziemy mogli się pocieszyć, że wyparowujemy w słusznej sprawie. Nie ma bowiem, jak powszechnie wiadomo, słuszniejszej sprawy, jak interes bezcennego Izraela, więc wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
No dobrze – ale co ma z tym wszystkim wspólnego cesarz Tytus, który już dawno umarł i chociaż został deifikowany przez rzymski Senat, to nikt poważny, mądry i roztropny się tą jego deifikacją nie przejmuje, podobnie jak innymi decyzjami tego Senatu. Co innego, gdyby deifikował do Senat Stanów Zjednoczonych. Wtedy chyba i my musielibyśmy tę deifikację uznać, bo w przeciwnym razie mogłaby być z nami brzydka sprawa. Na szczęście żadne lobby rzymskie, z odróżnieniu od izraelskiego, nie dyktujne amerykańskiemu Senatowi, co ma uchwalać, albo i nie uchwalać. W tej sytuacji skupmy się na komplemencie, jakim wielkodusznie obdarzył cesarza Tytusa wspomniany Swetoniusz Trankwillus. Myślę, że dzisiaj podobnym komplementem moglibyśmy obdarzyć chlubę światowej jurysprudencji i w ogóle – całej postępowej Ludzkości, najwybitniejszy umysł naszych czasów, czyli pana profesora Wojciecha Sadurskiego. Pan prof. Sadurski, jak przystało na chlubę całej postępowej Ludzkości, zna swoje miejsce w szyku i nie podstawia nog tam, gdzie kują konie, tylko trzyma się raczej wskazówki sformułowanej przez Klucznika Gerwazego, który – co prawda sformułował ją w trochę innych okolicznościach - ale własnie dlatego ma ona charakter uniwersalny. Wskazówka ta głosi, że “gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego”. A właśnie pan prof. Wojciech Sadurski chwalebnie spostrzegł się, co w przededniu III wojny światwoej przystoi mu czynić i przedstawił projekt, który pobożny portal “Fronda” nazwał projektem “zamachu stanu”. Nie chodzi oczywiście o jakieś zbrojne wystąpienie, bo do czegoś takiego nasza niezwyciężona armia chyba nie jest zdolna, tylko o rodzaj kruczka prawniczego, przy pomocy którego Volksdeutsche Partei mogłaby osadzić na prezydenckim stolcu już nie umiłowaną duszeńkę przewodniczącego Światowego Kongresu Żydów Ronalda Laudera, co to w swoim czasie namaścił ją na tubylczego prezydenta w Polsce, czyli obywatela Trzaskowskiego Rafała, tylko obywatela Hołownię Szymona, który też w wyborach prezydenckich kandydował, ale bez takiego namaszczenia, w związku z czym uzyskał wynik dopiero piąty, czy może nawet szósty w kolejności. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma, dobra psu i mucha, więc chyba dlatego pan profesor Wojciech Sadurski wykombinował prawniczy kruczek. Polega on na tym, że zgodnie z art. 130 konsytucji, prezydent-elekt obejmuje urząd dopiero po złożeniu przysięgi przez Zgromadzeniem Narodowym. Takie Zgromadzenie zwołuje marszałek Sejmu, czyli obywatel Hołownia Szymon. No dobrze – powiada pan prof. Wojciech Sadurski – a co będzie, jeśli obywatel Hołownia Szymon tego Zgromadzenia nie zwoła? Jeśli go nie zwoła, to nie zostanie ono zwołane, a w tej sytuacji prezydent-elekt nie będzie miał przed kim złożyć swojej przysięgi, więc jej nie złoży, a w konsekwencji nie będzie mógł objąć urzędu prezydenta. Jest to proste, jak budowa cepa, ale musimy pamiętać, że tylko genialne umysły mogą wpaść na takie proste rozstrzygnięcia, a któż ma umysł genialniejszy od pana prof. Wojciecha Sadurskiego? Takiego człowieka na szczęście u nas nie ma, dzięki czemu pan prof. Sadurski może błyszczeć na firmamencie tubylczej, a nawet światowej jurysprudencji, jako gwiazda pierwszej wielkości.
Ale na tym nie koniec kombinacji, bo zgodnie z art. 131 konstytucji, w sytuacji, gdy prezydent nie może objąć swego urzędu, jego obowiązki przejmuje marszałek Sejmu, czyli obywatel Hołownia Szymon i sprawuje je do czasu wyboru nowego prezydenta. W tym czasie obywatel Hołownia Szymon popodpisywałby wszystkie ustawy, które podsunąłby mu do podpisu obywate Tusk Donald, z nowelizacją kodeksu karnego przewidującego penalizację “mowy nienawiści” na czele, dzięki czemu teren pod przyszłe wybory prezydenckie zostałby znakomicie zniwelowany i wszyscy niepożądani kandydaci zostaliby na podstawie decyzji niezawisłych sądów ulokowani w aresztach wydobywczych, dzięki cszemu “demokracja wojenna” o której tak pięknie mówił z natchnienia Judenratu obywatel redaktor Piątek Tomasz, nie tylko by odniosła ostateczne zwycięstwo, ale by się umocniła na dłuuugie dziesięciolecia. Nie muszę chyba dodawać, że w pierwszej kolejności dotyczyłoby to Grzegorza Brauna, przeciwko któremu wystąpiła na łamach “Gazety Wyborczej” jego własna siostra ujawniając, że do niedawna “myślała”, że cała jej rodzina jest pochodzenia żydowskiego. Niby Judenrat stoi na nieubłaganym stanowisku, że żydowskie pochodzenie, to nic hańbiącego, ale kiedy trzeba ugodzić w uzurpatora, to cóż to szkodzi przypisać mu żydowskie pochodzenie, które – co tu ukrywać – wywołuje podobną abominację, jak podejrzenie o syfilis? Tedy niezależnie od czekającej nas nieuchronnie wojny o praworządność, w której wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po specyficznym zapachu, będą podważali legalność Izby Kontroli Nadzwyczajnej I Spraw Publicznych Sądu Najwyższego i dowodzili ponad wszelką wątpliwość, że orzekać w sprawie ważności wyborów prezydenckich powinna Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN, to pan prof. Wojciech Sadurski swoim genialnym umysłem sięgnął dalej w przyszłość i znalazł prawidłowe rozwiązanie.
Stanisław Michalkiewicz