Strajk Okupacyjny w stanie wojennym, Uniwersytet Łódzki, 14 i 15 XII 1981. Wspomnienie uczestnika
- Oglądałem film (TV Polonia) z 2007 r. o strajku łódzkich studentów z 14 i 15 XII 1981 w stanie wojennym, w reżyserii Grzegorza Królikiewicza. Film podjął próbę opowiedzenia o genezie i przebiegu strajku w pierwszych dniach stanu wojennego. Ktoś z mojego otoczenia poprosił mnie abym przypomniał swoje wrażenia i doświadczenia z tamtych dni, wszak byłem ich uczestnikiem. Oto one - stan wojenny wspomina Jacek K. Matysiak.
ZAKŁADAMY PARTIĘ DEMOKRATYCZNĄ!
Kilka słów wyjaśnienia. Przypominam sobie, jak kilka osób z naszej grupy (ZMD) udało się chyba 2 dni przed stanem wojennym do Wrocławia gdzie w gmachu Politechniki, wraz z różnymi organizacjami, nurtami demokratycznymi z całego kraju chcielismy doprowadzić do utworzenia ogólnokrajowej partii demokratycznej z prawdziwego zdarzenia. Przybył tam m.in. mec. Karol Głogowski, mec. Andrzej Kern (póżniejszy mój kolega z celi z ZK w Łowiczu i vice marszałek Sejmu). Z pierwszego dnia obrad pamiętam wystąpienie „jasnowidza” Ostoi-Owsianego aktywisty niepodległościowego z Łodzi, który zapytał (12XII wieczorem!) jak my zareagujemy i jak zareaguje kraj, jeśli jutro komunisci wprowadzą stan wyjątkowy i nas wyaresztują!. Odpowiedzią było wzruszenie ramiom wielu zebranych (co on wydziwia?).
STAN WYJĄTKOWY?
Wcześnie rano w hotelu Monopolowym zaczeły dziać się różne rzeczy. Raptem nie działały telewizja i telefony. “Goździk” żartował :” polskich dróżników ponownie zaskoczyła zima”. Mielismy być jednak “zawiani” inaczej. Chyba korzystalismy z wewnętrznej hotelowej centrali telefonicznej, zadzwoniłem więc do chłopaków mieszkających w innych pokojach starając się n.p. obudzić Andrzeja Martulę (student historii i socjologii), strasząc go, że podobno Jaruzel ogłosił stan wyjątkowy. Andrzej z właściwym sobie zwariowanym poczuciem humoru: „Matysiak, stan wyjątkowy to wyjątkowa okazja aby się wreszcie ku..a wyspać! A z tym Jaruzelem to pogadam póżniej”, po czym odłożył słuchawkę. Póżniej Martula próbował nam wmówić, że ten stan wyjątkowy to pewnie jakis nowy wybryk/montaż Marcina Wolskiego i Andrzeja Zaorskiego z programu "60 minut na godzinę" (wówczas bardzo popularny rodzaj kabaretu). Pytał czy w telewizji nie pokazywali obok Jaruzelskiego czasem Kosmitów, ale nikt mu już nie wierzył...
W telewizji zmyliła nas flaga polska, ale później swój obleśny pysk pokazał ten wymoczek Jaruzel. Miny nam zrzędły, kiedy pokazali śliniącego się Jaruzela, powtarzającego społeczeństwu w koło te same sowieckie zaklęcia. Gen. Jaruzelski powołując WRON-ę, wystąpił przeciwko polskiej nadziei, ze swoim „stanem wyjątkowym”. Darek, „Generał” stwierdził: „No to mamy źle zrobiony „Teleranek”, dobrze, że nie mam jeszcze dzieci?. Natomiast Piotrek trafnie zauważył: „Wreszcie te ciemne okulary od gen. Pinocheta mu się k...a przydały…”
Po krótkiej naradzie i nasłuchu ze wszystkich możliwych żródeł (a napływały całkiem sprzeczne informacje), nasza grupa (Piotr Walczak – mgr prawa,asystent na wydziale prawa UŁ, Andrzej S. Gożdzikowski „Goździk” – student prawa UŁ, przewodniczący łódzkiego ZMD, Darek Sowiński „Generał”, student administracji UŁ, Andrzej Martula – student historii i socjologii UŁ i Jacek K. Matysiak – student historii i socjologii) zdecydowała się opuścić hotel Monopolowy. Było oczywistym, że obrady demokratów muszą poczekać na lepsze czasy, nastał natomiast czas dyktatorów.
Była niedziela, 13 XII, opadał wspaniały, bajeczny, gęsty biały śnieg, szlismy otwartym ogromnym i pustym placem, tę niespotykaną niepewność zawieszoną tylko na spadającym śniegu rozdzierały tylko kościelne dzwony nawołujące wiernych na poranne nabożeństwo. Tym razem dzwony biły jak na alarm, tyko śnieg sypał mocno, jakby mataczył w naszych wyostrzonych zmysłach, jakby nic się nie wydarzyło. Zanuciłem “Piosenkę o rzeczach białych” popularnego w naszym gronie Jana Krzysztofa Kelusa.
Postanowilismy skierować się do domu starego opozycjonisty z Ruchu Wolnych Demokratów mec. Pleśniara z którym ucielismy dłuższą pogawędkę poprzedniego dnia na Kongresie. Postanowilismy zasięgnąć jego rady co dalej robić, wierząc, że będzie on wiedział więcej o ogłoszonym stanie wyjątkowym. Balismy się. Obawialismy się „kotła” w mieszkaniu Pleśniara i ktoś rzucił pomysł aby na zwiady wysłać Piotrka. Piotrek, asystent na prawie UŁ, dobrze zbudowany, przystojny chłopak miał jedno sztuczne ramię (zakładane razem z koszulą), a drugą rękę miał tylko do łokcia, którą mógł robić wszystko, np. otworzyć puszkę piwa. ”Na pewno SB-ecy zupełnie zgłupieją, jeśli będą go chcieli skuć kajdankami”. Czyli zaplanowalismy wojnę psychologiczną z potencjalnymi opiekunami z SB. Jednak „punkt” był już pusty (otwarte dzwi) i podjelismy decyzję o powrocie do Łodzi, bo i cóż moglismy robić w tej sytuacji we Wrocławiu.
POWRÓT DO ŁODZI
Na dworcu kolejowym chodziły patrole wojskowe i paramilitarne, jacyś tajniacy. Bez większych niespodzianek dotarlismy do Łodzi. W okrojonym składzie wylądowalismy na osiedlu studenckim im. Rodzeństwa Fibaków (ok. 5 tys. studentów z kilku łódzkich uczelni), a konkretnie w III Domu Studenta (prawo i administracja), gdzie mieszkali Andrzej S. Goździkowski i Darek „Generał” Sowiński , oraz gdzie na parterze mieściła się Redakcja „Nowsze Drogi” i gdzie mieszkałem również ja.
A więc wojna, koniec epoki w której wyroślismy, którą znalismy. To już nie lekcja historii z okresu umacniania komunizmu po II wojnie światowej, teraz mielismy dostać tę lekcję na żywo i przeżyć ją jak nasi rodzice w “realu”. Nadszedł czas odzyskania przez komunę utraconej kontroli nad społeczeństwem. Jak to się skończy, nikt z nas nie wiedział. Wiedzielismy tylko, że wchodzimy w nowy świat, którego jeszcze nie znamy. Zrozumiałem wówczas dokładnie złowrogą treść ulotek rozklejanych wcześniej na ulicach Łodzi przez Komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej (organizację Andrzeja Salamona i innych): „Socjalizmu będziemy bronić jak niepodległości”(!)
Wszystko wrzało, w młodych, gorących głowach strach, niepewność i zarazem szybko rodząca się gotowość do przyjęcia nagle rzuconego wezwania przez juntę czerwonych aparatczyków, którzy utraciwszy w okresie festiwalu „Solidarności” resztę akceptacji (skonstruowanej na strachu) społeczeństwa rozbudzonego głównie przez Papieża, przypomnieli sobie o posiadanych czołgach i zapragneli za wszelką cenę utrzymać się przy władzy. Czołgi i żołnierze byli z Polski, tylko ropa była ruska.
DECYZJA
Po krótkim czasie Andrzej „Gwóżdż”, przyniósł wiadomość, że chłopaki z NZS-u (którego też bylismy członkami) zakończyli spotkanie w III DS-ie postanowieniem o podjęciu protestacyjnego strajku okupacyjnego w budynku wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Był 14 XII ’81r. Szybko zwołalismy spotkanie „dostępnych” (część studentów już wyjechała z Łodzi) koleżanek i kolegów z ZMD i postanowilismy, że trzeba w godzinie próby, dochować wierności ideałom, które głosilismy wcześniej i iść na strajk, aby zaprotestować przeciwko próbie gwałtu na naszych wartościach przez „czerwonych sprzedawczyków” którzy w obronie własnej du.. chcą użyć polskie wojsko i nim spacyfikować jak by nie było rodziny żołnierzy.
Wypowiadający się argumentowali, że jeżeli cała Polska stanie to czerwony logicznie musi upaść, więc dlaczego odpuścić sobie taką okazję dołożenia komunie.. Darek „Generał”, który był odpowiedzialny w naszej grupie m.in. za tzw. zdrowy rozsądek, zabezpieczył zapasy żywności ( upewniając się najpierw, że to nie jest protest głodowy), rekwirując przeróżne „słoiki” od różnych panienek z akademika argumentując, że nie jedna wojna w historii została przegrana z powodu braku zaopatrzenia. Przynajmniej głodem nas nie wezmą...
NA STRAJKU
Dobrze więc zaopatrzeni, niosąc dodatkowo koce dotarlismy grupą kilkunastu osób na ul. Narutowicza na ropoczynający się strajk gdzie przyjęto nas głośno i radośnie. Atmosfera była wspaniała, byli tam ludzie którzy naprawdę chcieli tam być i z którymi czulismy się blisko i dobrze. Nabieralismy pewności siebie, przekonania o własnej sile i nieugiętości wobec „ostatnich, rozpaczliwych podrywów komuny”. Napływały coraz to nowe informacje o strajkach w zakładach pracy i ich pacyfikacjach, posłuchać moglismy fantastycznych plotek dla podtrzymania ducha.
Rozdano czapki studenckie, Jurek Bożyk z kulturoznawstwa grał pięknie na akordeonie: I-szą Brygadę i inne melodie Niepodległej. Większość śpiewała, przechodnie wzruszeni zatrzymywali się na ulicy słuchając, niektórzy popłakując. Szczególnie wieczorem mielismy prawdziwą ucztę duchową pełną patriotycznych fajerwerków. Na początku było ok. 150 strajkujących, póżniej liczba ta topniała szczególnie drugiego dnia strajku. Ludzie dzielili się posiadaną żywnością, byli bardzo twórczy w przystosowaniu się do zaistniałej sytuacji.
Życzliwość i bliskość tak między sobą jak i z nielicznymi przedstawicielami kadry akademickiej, swoiste braterstwo, oczywiscie wiszące w powietrzu wyczuwalne podniecenie wynikające z jednej strony z czychającego zagrożenia, ale i uczestnictwa w czymś specjalnym , niepowtarzalnym i wielkim. Właśnie tu i teraz. Nawet dla weteranów, uczestników poprzedniego strajku okupacyjnego (styczeń- luty’81) na UŁ, czy też strajku solidarnościowego z WSI w Radomiu, obecny strajk posiadał zupełnie nowy, inny jakościowo wymiar. Na ulicach były czołgi.
Te poprzednie strajki były swoistymi festiwalami optymizmu, wolności przeżywanych euforii w młodych, otwartych głowach uczestników dla których rzeczywistość zadawała kłam nauczanej i głoszonej matematyce ustroju. Rzeczywistość, która była naszym udziałem ukazywała zupełną bezradność ustroju komunistycznego, jego „nieradzenie” sobie w zmieniającym się świecie, jego dziewietnastowieczne drętwe „ględzenie”, anachroniczne i zarazem niereformowalne sposoby reagowania na rozbudzone konsumpcyjne i niepodległościowe apetyty społeczne. Komunizm na naszych oczach dokonywał harakiri, ale ślepy i głuchy i niereformowalny ostatnim tchnieniem (strasząc nas ruskim, też rannym, przez to grożnym niedźwiedźiem), zdecydował się na wyduszenie nas, upadając na nasze patriotyczne nadzieje swoim cuchnącym, rozkładajacym się cielskiem!
Wyczuwalismy, że wpadlismy w ostry zakręt naszej historii odczuwalismy jej tętno i spodziewalismy się, że tak jak wiele polskich pokoleń przed nami, możemy zostać wypchnięci za burtę wydarzeń, a może i dalej... Ale nie moglismy tak odejść, dać zepchnąć się z płaszczyzny podmiotowej w czeluść współczesnych ludzi zniewolonych, bez pokazania szacunku do resztek wolności, którą odkrylismy i pielęgnowalismy w czasie Festiwalu Solidarności.
PRZYWÓDCY i ATMOSFERA
Gospodarzem i organizatorem strajku był NZS z Leszkiem Owczarkiem (fizyka), Januszem Michalukiem (prawo, moim póżniejszym kolegą z więzienia w Łowiczu, a następnie kolegą z dolnej pryczy w więzieniu w Kwidzynie do grudnia’82) i Mietkiem Rutowiczem (prawo) na czele. Związek Młodzieży Demokratycznej „dostarczył” na strajk ok. 20 studentek i studentów, z tej liczby do końca zostało 13 osób, było to więc ok. 30% „stałych” uczestników strajku. Wśród wielu wspaniałych momentów pamiętam zapał, szybkość i fachowosć naszych maszynistek/sekretarek z redakcji „Nowsze Drogi”, które ochoczo wystukiwały dziesiątki odezw, ulotek i tekstów z iśćie „małpią” sprawnością. Specjalna grupa „artystów” zajeła się produkcją niezliczonych plakatów, karykatur, haseł, którymi następnie inna grupa oplakatowywała budynek, tworząc w ten sposób „czytelnię” uliczną dla mieszkańców miasta Łodzi. Wyobrażałem sobie, że podobną wspaniałą atmosferę mogli przeżywać powstańcy Warszawy przed walką w pierwszych godzinach powstania. Duch wspaniałych przodków jakby wstąpił w nas, ogarniał i wypełniał gorączką namiętności patriotycznej nasze umysły i wchodził w zakamarki okupowanego budynku, naszej reduty.
ODEZWA ZMD
W nocy z 14 na 15 XII spotkalismy się we własnym „związkowym” gronie i postanowilismy wystąpić z odezwą ZMD do swoich członków (studenci, uczniowie, pracownicy ) i mieszkańców Łodzi. Pamiętam dobrze formuowanie odezwy/ulotki i prace nad jej poprawianiem, w tym asystenta wydziału prawa, mgr. Piotrka Walczaka (orginalnie z Kutna, dzis podobno Strasburg), który w obliczu napływających informacji o pacyfikacjach kolejnych „punktów oporu” na mieście, zasugerował zmianę końcówki odezwy w iscie kleebergowskim stylu (gen. F. Kleeberg, po bitwie pod Kockiem 6 października 1939 roku) zmieniając ją nieco: „jeszcze Polska nie ...umarła”. Brzmiało to bardzo poważnie i popsuło nam trochę humory.
Nasz „Generał” Darek zapewnił nas, że mamy zaopatrzenia na ok. 4 dni strajku i nic nie powinno się zmarnować. „ Nie ruszamy się stąd dopóki wszystkiego nie zjemy!”. Odpowiedziała mu nerwowa salwa śmiechu. Grunt to poczucie humoru. Trzeba dalej strajkować! Ale śmieszne! Według tego kryterium powinniśmy zwyciężyć! Żywności przybywało od mieszkańców Łodzi, donoszących nam ciągle rozmaite smakołyki. Gorzej było z nadchodzącymi meldunkami łączników ze strajków z miasta. W końcu doszło do tego, że zrozumielismy, że tylko my prowadzimy ostatni strajk okupacyjny w Łodzi, pozostałe spacyfikowano. Konkluzja nasuwała się sama. Niedługo uderzą.
Budynek Prawa i Administracji (który okupowalismy) przy ul.Narutowicza połączony był z budynkiem Rektoratu UŁ długim „jamnikiem”, który będąc bogato oplakatowany (dotyczyło to również murów i okien) stał się atrakcją dla przechodniów, rodzajem ostatniego wykrzyknika sprzeciwu przeciwko próbie zawracania biegu historii i woli Narodu przez czerwonych sprzedawczyków bolszewi.
Drugiego dnia strajku mielismy i my poznać prawdziwy smak stanu wojennego. 15 grudnia po południu atmosfera wokół nas zaczeła gęstnieć, na przeciwko budynku na rozległym placu opierającym się o Park Staszica i Uniwersytecką pojawiły się nowe siły milicji i ZOMO w pełnym rynsztunku bojowym wyposażone w wozy bojowe „Skoty”. Było jasne, że przygotowują się do szturmu na budynek. Chłopakom udało się stworzyć przesłonę przez unieruchomienie ruchu tramwajowego. Przybywało też ludzi wspomagających nas na ulicy Narutowicza bezpośrednio przed budynkiem. Ktoś trafnie określił ich naszą „izolacją”.
Uaktywniły się różne autorytety z apelami, usiłujące wynegocjować jakieś wyjscie w sytuacji nadchodzącego szturmu. Pamiętam biskupa Bejze i prezydenta Łodzi, Niewiadomskiego, namawiali oni nas na przerwanie okupacji budynku. Część ludzi wyszła z biskupem. Przybywało jednak zrozpaczonych ludzi przed budynkiem, przez otwarte okna nawiązywane były rozmowy.
WIZYTA MEC. KAROLA GŁOGOWSKIEGO
Dla naszej grupy duże znaczenie miało przybycie naszego ideowego „krewnego”, mec. Karola Głogowskiego w latach poprzedniej „odnowy” z 1956r. jednego z liderów Ruchu Młodych Demokratów, póżniej uczestnika Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO), opornego opozycjonisty i lidera Ruchu Wolnych Demokratów procesującego się przez lata z komuną. Kwestionującego zmiany w Konstytucji i zapis o „przyjaźni” z ZSRR.
Karol (jak o nim mówilismy) roztoczył przed nami scenariusz mających nastąpić wydarzeń. Oddziały milicji i ZOMO spacyfikowały już wszystkie inne strajki w mieście, nasza reduta była ostatnią. Nie było wątpliwości, że nas rozwalą, przegonią. Ta junta już udowodniła, że nie cofnie się przed niczym: „Jesteście młodzi i potrzebni do dalszej walki o Wolną Polskę. Wasz okupacyjny strajk już trwa długo i jest ostatni w mieście. Jesli zostaniecie tutaj dalej, oni są gotowi was zaatakować i zniszczyć to ostatnie gniazdo oporu w mieście, na swoich warunkach. Rozważcie przerwanie strajku, ta walka będzie trwała dalej, to tylko pierwsza faza. Będziecie potrzebni do dalszej walki. Proponuję wam tylko przerwę i przegrupowanie. Wyjdźcie ze mną, rozpierzchnijcie się, zobaczymy jaki będzie dalszy bieg wydarzeń. Nie oddawajcie im inicjatywy, bo oni mają teraz przewagę i są gotowi was zmiażdzyć”.
KONIEC STRAJKU
Następna narada. Maciek Jankowski (dzis prawnik, b. vice u ministra Cezarego Grabarczyka), Piotrek Walczak, Gosia Mysera, postanowili zostać i skorzystać z wcześniej opracowanego planu ucieczki NZS-u przez Rektorat (wydaje mi się że ja o tym planie niewiele wiedziałem). Pamiętam dość ostrą wymianę zdań z Maćkiem Jankowskim, który domagał się zmiany decyzji i walki do końca w budynku z oddziałami pacyfikacyjnymi. Zdecydowana większość wypowiedziała się za wyjściem w ostatniej chwili.
PIEKŁO
ZOMO zaczeło już atak kiedy nasza grupa znalazła się przy dzwiach głównych. W powietrzu wisiał dym z wystrzeliwanych petard z gazem łzawiącym i ten potworny huk, łomot uderzanych pał o tarcze zbliżających się oddziałów ZOMO, krzyki i wrzaski ludzkie. Piekło.
Kiedy wydostalismy się z budynku i ZOMO ruszało do ataku, z okna wychylił się Janusz Michaluk krzycząc abyśmy nie opuszczli ich bo strajk upadnie. W pewnym momencie użył słowa”zdrada” co wkurzyło Andrzeja Goździkowskiego i to on już kiedy znaleźliśmy się pod oknami budynku, odkrzyknął „My się jeszcze z tobą policzymy Michaluk!” (w oglądanym filmie, przypisano to mnie, ok).
Zdecydowalismy się zwartą grupą przebić wzdłuż budynku prawa, jamnika i Rektoratu w lewo przez Park Staszica w kierunku akademików. Zapadał już zmierzch, w powietrzu duszący dym. Biedni, chroniący nas ludzie (izolacja) zmieszała się już z atakującymi.
Bardzo mała widocznosć, tylko krzyki „naprzód!” i „szybciej!” na szpicy biegł „Gwóżdż” Andrzej S.Goździkowski, „Prezydent” Zbyszek Natkański (historia, socjologia) i Jacek K. Matysiak (historia, socjologia), dalej Wanda Bubienko (prawo), Mariusz Gałęziewski (prawo), Andrzej Martula (historia, socjologia), „Generał” Darek Sowiński (administracja), Jan Widuliński (prawo, etnografia), Bronek Kaźmierczak (prawo), Bogdan Chmielewski (prawo).
Jak wspomniałem wyżej Piotrek Walczak (asystent na prawie) Małgosia Mysera (prawo, która nieco "oberwała" podczas ucieczki) i Maciek Jankowski (prawo), który w tym momencie chyba bardziej "trzymał" ze swoimi kolegami z roku z NZS niż z nami, pozostali w budynku (może jeszcze kogoś pominąłem, za co przepraszam, np. wcześniej wyszły jeszcze dziewczyny, które przepisywały ulotki).
Pamiętam twarze, gesty, niestety nie pamiętam nazwisk. Pamiętalismy tylko aby nie upaść, poruszalismy się ciasno w zwartym biegu trzymając swoje plecaki, nakryci kocami. Poczułem się jak uchodzące z obławy dzikie zwierzę. Kierunek i ciała napędzane strachem pragnące wyrwać się z tego piekła. Nie trzeba było wyższych przeżyć, wszyscy biegnąc płakalismy „jak bobry”, zachłystując się powietrzem o dużym stężeniu gazu łzawiącego, co chwilę ktoś z nas czymś dostawał zwykle puszką gazu, ale pamiętam, że ktoś z naszej grupy dostał też kamieniem przeznaczonym dla ZOMO.
Cóż zrobić, tłumem rządziła rozpacz, strach i zahukana chęć udowodnienia sobie, że jeszcze jest się człowiekiem. Bardzo źle znosili tę „atmosferę” ludzie w okularach. Po prostu nic nie było widać. Mielismy cholernie dużo szczęścia i oczywiscie pomogło nam to, że bylismy zwartym, zgranym zespołem. Straty własne: sińce, obolałe ciała i jak podkreślił niezadowolony „Generał” : „sporo nawet nie otwartych słoików z wytwornościami !”. Lubilismy go za to relaksujący styl komunikacji w różnych stresujących sytuacjach.
Atakujące oddziały ZOMO i milicji natrafiły tylko na opór murów, zamkniętych małą barykadą drzwi. Pozostający przez chwilę po wyjsciu naszej grupy, koledzy uciekli przez Rektorat, żadnych bohaterskich zmagań czy obrony nie było, dlatego dopatrywanie się jakichś podziałów, czy różnic między nami nie ma naprawdę sensu.
BOHATERSTWO
Wydaje się (jak to bywa w historii), że prawdziwymi bohaterami byli mieszkańcy Łodzi , którzy nas wspierali, żywili i w końcowej fazie strajku stanowili „izolację” ochraniajacą strajkujących i oni w konsekwencji ponieśli największe koszta tego całego przedsięwzięcia, któremu nadano imię strajku okupacyjnego na UŁ w stanie wojennym w dniach 14/15 XII 1981r. To im, my uczestnicy strajku jesteśmy winni wdzięczność i podziękowania, inaczej ZOMO stłukło by nas na „kwaśne jabłko”.
Większość naszej grupy stanowił skład redakcji „Nowsze Drogi” (nazwa powstała na 1-szym strajku okupacyjnym na wydziale historii w styczniu 1981r,, z tego co pamietam jako ironiczna alternatywa dla miesięcznika KC PZPR „Nowe Drogi” i w swojej winecie miała horyzontalnie znak amerykańskiego dolara). Wracalismy pobici na duchu i ciele. Poznalismy już ciepło i humanizm „odgrzanego” w stanie wojennym komunizmu. Teraz musielismy się zastanowić jak żyć w nowej programowanej dla nas rzeczywistości, zakonspirować teraz już nielegalne redakcyjne i prywatne materiały, przyjrzeć się temu nowemu potworkowi, który w połowie grudnia 1981 r. zaczął bezwzględnie ingerować w nasze dotychczasowe życie w sposób znany większości z nas jedynie z książek historycznych lub opowieści "starych" opozycjonistów.
ZMD w Łodzi był najbardziej radykalnym okręgiem w kraju, przyjął formę politycznej organizacji młodzieżowej działającej na wyższych uczelniach, starszych klasach szkół średnich i w zakładach pracy (przedział wieku członków: 16 do 30 lat). W siedzibie Okręgu przy ul.Piotrkowskiej 78, odbywały się słynne „spotkania czwartkowe” z ciekawymi ludźmi i szkolenia organizacyjne. „Nowsze Drogi” publikowały materiały informacyjne, tropiąc jednocześnie korupcję (tuż przed stanem wojennym redaktor naczelny otrzymał pozew do sądu w/s ujawnienia żródeł informacji artykułu opisuącego defraudację mienia w jednym z zespołów szkół zawodowych).
Dodatkowo środowisko „Nowszych Dróg” rozpoczeło akcję integrującą przepływ informacji wewnątrz związkowej w kraju: 7/X/81 wyszedł pierwszy ogólnokrajowy numer BID (Biuletyn Informacyjny Demokratów), pod redakcją Leszka Kukuły i Jadwigi Wodzyńskiej. Wydawaliśmy też „Zeszyty Nowszych Dróg”. Latem 1981r, ZMD zorganizowało m.in. integrujący środowiska obóz szkoleniowy we Włodzimierzowie k/Sulejowa, gdzie wykładowcami byli m.in. Józef Śreniowski (znany łódzki opozycjonista z KOR-u) i mec. Karol Głogowski (RWD), obydwu panów spotkałem później w więzieniu-internacie w Łowiczu.
Póżniej dowiedziałem się z materiałów IPN-u, że zarezerwowano mnie do pokazowego procesu sądowego, na podstawie dekretu o stanie wojennym, przewidzianego dla liderów okupacyjnego strajku na UŁ. Miałem być jednym z oskarżonych obok Leszka Owczarka, Jerzego Banacha i Rafała Kasprzyka za czynną rolę podczas strajku (Kryptonim „Heca”, NZS RŁ, Łódź, 2006). Od pomysłu tego jednak odstąpiono (całe szczęście!), ale zostałem zatrzymany przez SB 5 maja’82 i resztę roku praktycznie spędziłem za kratkami (od 10V w ZK Łowicz i (po amnestii z okazji 22 lipca) od 2 VIII do 4XII’82 w ZK Kwidzyń).
Leszek Owczarek był przywódcą strajku , ja podobnie jak moje koleżanki i koledzy byłem jego aktywnym uczestnikiem, bohaterami byli wspierający nas mieszkańcy Łodzi. Korzystając z tej okazji składam im podziękowanie i wyrazy szacunku za ich patriotyczną obywatelską postawę.
Jacek K. Matysiak
Źródło: prawy.pl