Polityka: Euro i wojna
- Ostatnio w wypowiedziach przedstawicieli rządu (ministrowie Sikorski i Rostowski) w kontekście euro zaczynają się pojawiać słowa “bezpieczeństwo”, a nawet “wojna”. Wejście do strefy euro ma nasze bezpieczeństwo zwiększyć, bo patrząc na rzecz od strony czystko ekonomicznej owo przystąpienie w obecnym czasie nie ma najmniejszego sensu. Propaganda czy jest coś na rzeczy? - pisze Cezary Kaźmierczak - prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.
W ostatnich latach mamy do czynienia z różnymi wydarzeniami, które w moim przekonaniu, mogą zakończyć trwąjacy w Europie od 1945 roku - pokój i spokój. Najważniejsze fakty to:
1. Faktyczne wycofanie się USA z gwarancji bezpieczeństwa dla Europy i “reset” Baracka Obamy w stosunkach z Rosja, który zdaje się zmierzać do kolejnej “globalnej akomodacji” - czyli podzielenia stref wpływów.
USA od wielu lat naciskały na Europę, żeby zwiększyła wydatki na obronę. Bezskutecznie. Efekt tego jest taki, że armia amerykańska nie jest już w stanie współpracować z NATO z uwagi na różnice technologiczne - różnica jednej generacji technologii. NATO to w tej chwili papierowe lwiątko - co najbardziej wyraźnie było widać w Libii, gdzie przez wiele miesięcy nie mogło sobie poradzić z pasterzami na Toyotach pick-up ze sprzętem z lat 80. tych ubiegłego wieku. Amerykańskie Partioty właśnie w tych dniach wyjeżdżają sobie z Niemiec do Turcji… Punkt ciężkości amerykańskiej polityki przenosi się w rejon basenu Azja - Pacyfik i nie ma od tego odwołania.
Wygląda też na to, że Zachód już sprzedał Gruzję, Ukrainę i Mołdawię Putinowi. To czego początek miał miejsce na szczycie NATO w Bukareszcie w 2008 roku, kiedy to Gruzja i Ukraina nie otrzymała zaproszenia do Sojuszu, zaczyna się dopinać. Działania Polski w tym zakresie de facto storpedowali w największej mierze Niemcy, którzy ogólnie prowadzą neokolonialną politykę wobec Ukrainy - traktując ja wyłącznie jako rynek zbytu dla niemieckich produktów i nie oferując nic politycznie. Teraz dodatkowo maja pretekst w postaci uwiezienia Julii Tymoszenko. Najbardziej aktywni w odmawianiu Ukrainie europejskich nadziei są dokładni ci sami politycy niemieccy, którzy za rządów Tymoszenko odmawiali jej czegokolwiek. Oczywiście Ukraińcy idiotami nie są i zaczyna wygląda na to, że przystąpią do unii celnej Putina - choć planowane podpisanie dokumentów 19 grudnia w tej sprawie Janukowycz odwołał. Alternatywy żadnej nie dostali. Jedynie upokorzenia, co Rosjanie w perfekcyjny sposób z wielka pomocą Unii Europejskiej, im uświadamiają.
Pytanie brzmi: czy granica stref wpływów - USA - Europa - Rosja jest na Bugu czy gdzieś dalej? “Dalej” to może być na przykład “stara Europa” lub “strefa Euro”, co politycy PO zaczynają coraz częściej sugerować.
2. Energia czyli amerykański gaz oraz alternatywne źródła energii.
Nie ma chyba eksperta na świecie, który nie uważałby, że wynalezienie innych źródeł energii lub istotne obniżenie ceny ropy i gazu (np. o połowę) nie doprowadzi do załamania się budżetu Rosji, która większość środków czerpie właśnie z tego tytułu. Ten drugi scenariusz już się realizuje - Amerykanie budują infrastrukturę prawną (ustawa Lugara) oraz techniczną (terminale i porty, m.in. w Rotterdamie) do masowego eksportu gazu do Europy. Dokładając do tego inne rosyjskie problemy: większą nawet niż u nas katastrofę demograficzną, beczkę prochu na której siedzą na Kaukazie Północnym oraz kolonizacje Syberii przez Chiny - wyłania się bardzo nieciekawy obraz. Możliwe jest w zasadzie wszystko - od krwawej dyktatury, poprzez wojnę, a na rozpadzie Rosji skończywszy. Co wtedy zrobią rosyjscy przywódcy jeśli wpływy do budżetu Państwa spadną o 15 - 30%, a na to się najwyraźniej zanosi? Amerykanie oferują gaz po ok. $50 za 1000 m. (w USA). Gazprom do niedawna sprzedawał go po $500.
Bezwzględnie najbardziej dla nas groźne będzie, jak jakiś wariat (niekoniecznie Putin, jego może już nie być), w obliczu upadku państwa rosyjskiego postanowi - dla celów wewnętrznej konsolidacji - rozpętać jakąś wojnę. A należy pamiętać, że jak nie będzie już niepodległej Ukrainy, to żadnego bufora nie będzie. (Nota bene identyczny problem dotyczy państw arabskich - upadek wpływów z ropy, oznacza najprawdopodobniej wojnę na Bliskim Wschodzie, ale to odrębny temat).
3. Powolny upadek Europy.
Europa nie podejmuje dostatecznych kroków w celu rozwiązania kryzysu zadłużeniowego. Można go rozwiązać na dwa sposoby: wojna - tego raczej nie będzie, choćby dlatego, że w Europie pozostały już tylko dwie armie, które w ogóle są zdolne do prowadzenia wojny: brytyjska i turecka. Drugi sposób to ulokowanie straty w podatniku poprzez rozkręcenie inflacji. No i tu leży pies pogrzebany. O ile Amerykanie wcześniej czy później to zrobią (bo maja tylko 1 wspólny interes, bo maja doświadczenia z 1973 roku) o tyle Europa tego raczej nie zrobi, bo się nie dogada. Europa ma w tej sprawie 27 różnych interesów i raczej nie ma szans na porozumienie, które coś faktycznie da. Innego sposobu na rozwiązanie kryzysu zadłużeniowego nie ma - a bajki o tym, że europejskie papiery “kupią Chińczycy” (słyszałem coś takiego w TV, faceta nadal zapraszają) albo że przy dyscyplilnie budżetowej rozwiąże go wzrost gospodarczy ( Che, che, che - 7-10% przez 5-7 lat!!!) są mniej wiarygodne niż tłumaczenia mojego dziecka, że czekoladki “zjadły duchy”.
Istnieje zatem poważna obawa, ze rozwiązanie europejskiego kryzysu zadłużeniowego nastąpi w sposób niekontrolowany. Oznacza to likwidacje Maastricht, Schengen i w ogóle likwidację :”wszystkiego”, niestety.
Co my na to?
Niestety, mam wrażenie, że wobec powyższych zdarzeń nasz rząd stawia na jedną kartę: strefa Euro. Wydaje się, że politycy Platformy - zdając sobie sprawę, że wchodzenie do tej strefy jest ekonomicznym absurdem - z powodów bezpieczeństwa narodowego, chcą za to drogo zapłacić , wylądować w strefie Euro i wierzą, że wtedy Ruscy - nawet jak ich państwo się będzie walić - nas nie ruszą. Całe te założenie jest być może nawet słuszne. Ma tylko jedną zasadniczą słabość - czy Euro i UE w ogóle przetrwa. W moim przekonaniu bez rozwiązania kryzysu zadłużeniowego oraz likwidacji państwa socjalnego - nie przetrwa. Kolejne działania UE mnie w tym utwierdzają - UE nie podejmuje żadnych realnych działań w tej sprawie - jak dotychczas jest to tylko i wyłącznie spłacanie jednej karty kredytowej druga kartą kredytową. W nieskończoność keynesizmu uprawiać się nie da. Nie da się dalej wydawać więcej niż się zarabia, tonąc po uszy w długach. Jak Lorda Keynesa zapytano co z jego teoria w dłuższej perspektywie, miał odpowiedzieć “W dłuższej perspektywie wszyscy będziemy martwi”. No to własnie jesteśmy - udawało się zadłużać, rolować, luzować itd. przez pół wieku i dalsze możliwości matematyczne w tym zakresie uległy wyczerpaniu.
Koncepcja bezpieczeństwa jak koncepcja - ma jedna słabość, można się z nią zgadzać lub nie. Mnie martwi, że wszystko wygląda na to, że znowu wszystko stawiamy na jedna kartę (jak wcześniej np. na Napoleona czy na Anglię i Francję) i nie próbujemy szukać różnych innych rozwiązań (tym bardziej, że znów wszystko lokujemy na Zachodzie, co zawsze dla nas się źle kończyło).
Tymczasem wszystkie warianty powinny być na stole: począwszy od Sojuszu Morza Czarnego (czyli opcja turecka), poprzez Opcję Jagiellońską (która w tej chwili wobec postawy Amerykanów i Niemców wydaje się zupełnie nierealna), Opcję Północną (czyli Skandynawia i Wielka Brytania), a skończywszy na Opcji Rosyjskiej (mimo, że można za to zostać w Polsce pokazowo ukamieniowanym). Tej ostatniej - nawet gdybyśmy nigdy i w żadnej sytuacji nie zamierzali po nią sięgać - choćby ze względów taktycznych wykluczać nie można.
No ale my zdaje się już wybraliśmy “opcję strefy Euro”, innych nawet nie rozpatrując i nie szykując żadnych alternatywnych scenariuszy, na wypadek jak ten nasz parasol bezpieczeństwa pt. “strefa Euro” gwałtownie zakończy swój żywot.
Tak czy inaczej najrozsądniej byłoby przeprowadzić się do Australii lub Nowej Zelandii.
Cezary Kaźmierczak, Prezes Związku Przedsiebiorców i Pracodawców
Źródło: kazmierczak.mmt.net.pl
Źródło: prawy.pl